Cartaventura: Lhasa – recenzja – odkryj własną drogę.


Gdyby tak zamiast kolejnego nudnego filmu zagrać w planszówkę? Tylko nie taką długą, trudną czy kolejne euro. Uśmiechnęło się do nas ładne, małe pudełeczko o tytule Cartaventura: Lhasa. Ciekawa grafika, dumny napis o interaktywnej grze karcianej. Warto dać szansę?

Cartaventura: Lhasa została wydana w Polsce przez wydawnictwo Muduko, znane z mniejszych, aczkolwiek fajnych gier planszowych. Tym razem w swoje ręce dostajemy interaktywną grę karcianą. Cóż to w ogóle za twór. Wszakże mamy tradycyjne karcianki, kolekcjonerskie i te z gotowymi zestawami, ale interaktywna? Cartaventura to seria gier, w których gracze przechodzą scenariusz osadzony w różnorakich realiach historycznych i dążą do odkrycia jednego z zakończeń. Decyzje, jakie podejmujemy w trakcie gry otwierają nam różne ścieżki, zamykając przy tym inne. Mechanicznie odkrywamy kartę, czytamy opis i dostosowujemy się do polecenia. Gra pozwala poznać mało znane postacie historyczne i odkryć ciekawostki, które na pewno pozwolą rozwinąć naszą wiedzę i wyobraźnię.

W kilku słowach, jak gramy?

Seria Cartaventura nie posiada instrukcji, ponieważ wszystkie polecenia co i jak mamy robić zostały zawarte na odkrywanych kartach. Przygotowując rozgrywkę jedynie, o czym musimy pamiętać to kolejność kart. Jeżeli dopiero co rozpakowaliśmy grę wszystko jest odpowiednio przygotowane, natomiast jeżeli to nasza kolejna partia, to musimy ułożyć karty od jedynki, pilnując odpowiedniego włożenia rewersu i awersu karty.

Cartaventura to gra karciana, w której wspólnie z innymi graczami dążymy do jednego z zakończeń, a nasz cel w zależności od przygody jest inny. Gracze wykonują akcje odwracają jedną z wybranych kart i czytają co należy dalej zrobić. Często będziemy odkrywać kawałki mapy, do której będziemy dokładać kolejne karty zgodnie z oznaczeniami na kompasie. Możemy również znaleźć przedmioty pomocne w trakcie zabawy. Na początku zaczynamy z pieniędzmi, które będziemy wydawać na różnorakie akcje, a gdy nam ich zabraknie przegramy. Jako reporter mamy możliwość napisania artykułu (o ile gra wskażę nam taką opcję), za które dostaniemy dodatkowe fundusze.

W grze mamy pięć różnych zakończeń do odblokowania, więc jeżeli uda się wam dotrzeć, do którego z nich gra się zakończy. Rozgrywając kolejną partię część kart z odpowiednimi symbolami już się odblokują i zaoferują nam zupełnie inne informacje.

Wrażenia

W małym, kwadratowym pudełeczku mieści się całkiem ciekawa gra karciana, która opowiada historię i stawia przed nami interesujące wybory. Cartaventura to doświadczenie podobne do filmu – płacimy określoną kwotę za bilet, dostajemy zamkniętą opowieść na około dwie godzinki, a po wyjściu zapominamy. Tutaj jest bardzo podobnie, z tym że wolę grać w planszówki, niż oglądać filmy. Cartaventura to ciekawa historia, masa wyborów, które gonią kolejne wybory oraz całkiem sprytnie napisana mechanika umieszczona na kartach.

Pierwszy raz grę ukończyłem w niecałą godzinkę i nawet nie zbliżyłem się do odpowiedzi na główne pytanie gry – graliśmy w scenariusz Lhasa, więc szukaliśmy Alexandry David-Neel. Kolejna gra, była już bardziej świadoma, ale też ciut ze spoilerami, ponieważ wiedzieliśmy, co i jak się zdarzy, wybierając określoną ścieżkę. Cartaventura pozytywnie mnie zaskoczyła i z chęcią wygospodaruje sobie czas na jej kolejną część. Gdybym miał ją porównywać do innych gier, to niewątpliwie wskazałbym tutaj 7th Continent w wersji prostej i mocno uproszczonej, jednak mającej swój własny styl i urok. Mamy postacie, miejsca a nawet przedmioty, które mogą nam pomóc w przyszłości. Nigdy nie wiadomo, do czego się nam to przyda, a warto mieć.

Wszystko dzieje się na kartach i w pudełku nie ma innych elementów. Oznacza to, że plansza buduje się na naszych oczach i zmienia się pod wpływem naszych decyzji. Naklepaliśmy kart na początku, a potem jedną akcją odrzuciliśmy większość naszych możliwości, żeby zdobyć kolejne w innej części świata. Decyzje i dylematy – to właśnie najbardziej podobało mi się w Lhasie i całej koncepcji Cartaventury. Wiemy niewiele i na podstawie tego musimy coś wybrać. Niekiedy dostaniemy coś extra, ale czasami gra przeniesie nas na inny obszar i zamkniemy sobie szansę na zdobycie czegoś potrzebnego później. Oczywiście nie dowiemy się o tym na początku, a w momencie czytania karty przed samiutkim finałem.

Historia Lhasy jest dość ciekawa. Wędrujemy śladami Alexandry David-Neel, która zawędrowała w swoich poszukiwaniach, aż do Tybetu. Przyznam szczerze, że nie znałem tej postaci, ale dzięki grze miałem okazję nadrobić jej życiorys oraz poznać losy i życiowe wybory. Jako korespondent wojenny staramy się odtworzyć jej kroki w celu napisania serii artykułów. Znamy jej ostatnie miejsce pobytu, i to wszystko. Gdzie ruszyła? Co zrobiła? Od czego mamy zacząć poszukiwania? Wszystko zależy już od nas. W miarę rozwoju gry pojawiają się też mini historie poboczne, które pozwolą nam lepiej poznać lokalne społeczności, czy miejsca i zdobyć materiał na fajne artykuły do naszej gazety.

Cartaventura to gra z gatunku otwierasz pudełko i grasz. Instrukcji w niej nie uświadczymy, chociaż polecam poczytać dołączoną broszurę historyczną. Wszystkie zasady będziemy odkrywać w trakcie rozgrywki, a te najważniejsze mieszczą się na dwóch kartach. Jeżeli przeraża was czytanie instrukcji lub zwyczajnie nie lubicie tego robić to Cartaventura jest dla was. Od razu możemy się zanurzyć w odkrywanie historii. Niemniej na początku lekkie zagubienie było i nie bardzo wiedzieliśmy co robić, ale pierwsze karty i poznane historie przeszły gładko i pozwoliły się zanurzyć w świat Lhasy.

Jeżeli chodzi o regrywalność, to Cartaventura: Lhasa oferuje pięć różnych zakończeń. W teorii to może oznaczać, że zagramy, aż pięć razy i odkryjemy wszystkie sekrety gry. Tylko czy faktycznie ktoś w to zagra aż tyle, znając odpowiedzi na większość pytań? Ja zagrałem trzy razy, wybierając zupełnie skrajne ścieżki i czuje się usatysfakcjonowany grą, ale też nie mam ochoty siadać do niej ponownie. Nie zobaczę niczego nowego, nie zaskoczę się jakąś ciekawą historią, więc gra pewnie trafi w znajomych. Porównując stosunek cena do ilości gry jest całkiem przyzwoicie. Za 45 złotych dostajemy trzy godzinki całkiem ciekawej rozgrywki – szybciej, wciągającej i przyjemnej. Czy trzeba czegoś więcej?

Co mi się nie podobało w grze? Może to takie malkontenctwo, ale czasami podjęcie jednego wyboru zbyt szybko zmieniło klimat gry i wywróciło narracje do górny nogami. Kart jest siedemdziesiąt, więc trzeba się trochę ścieśniać i nie ma tu miejsca na szersze opisy i wolniejsze prowadzenie akcji, którego mi trochę brakowało.

Co do wykonania, to Cartaventura jest bardzo ładnie wydanym tytułem. Podobały mi się grafiki w pastelowych kolorach oraz ładnie rysujące się mapy z kart. Wszystkie informacje były czytelne, a fonty na kartach idealnej wielkości i dobrze się czytało zawarty na nich tekst.

 

Podsumowanie

Cartaventura: Lhasa to całkiem przyjemny sposób na spędzenie wieczoru. Dostajemy ciekawą historię, która odkrywa się na podstawie naszych wyborów. Która karta zaoferuje nam coś lepszego? Pójdę tutaj czy lecę dalej? Gra oferuje sporo czytania i decyzje, które mogą przybliżyć lub oddalić nas od prawdziwego zakończenia. Równie dobrze działa w pojedynkę, jak i większej grupie, oferując szybkie i intensywne doświadczenie. Polecam, czekamy na kolejne historie do odkrycia!

[WSPÓŁPRACA REKLAMOWA] Dziękujemy wydawnictwu Muduko za wysłanie gry do recenzji. Nie miało to wpływu na zawarte tu opinie.

Może zainteresuje Cię nasza recenzja Imperium: Antyk?

Cartaventura: Lhasa w dobrej cenie do kupienia tutaj.

Poprzednio Co powinno się znaleźć w pokoju gracza?
Następny Diablo Immortal to majstersztyk manipulowania graczami