Disintegration zapowiadane było szumnie i na pełnej petardzie. W końcu za tą grę odpowiadają ludzie, którzy wcześniej dostarczyli Halo. Co mogło pójść nie tak? Jak zwykle, zawiniły pieniądze, a właściwie ich brak.

Na Disintegration czekałem z niecierpliwością i to nie z uwagi na fakt, że za grę odpowiadają twórcy serii Halo, której fanem nie jestem. Bardziej interesowała mnie struktura samej gry, która miała łączyć strzelankę pierwszoosobową oraz starego dobrego RTSa. Już od pierwszych zapowiedzi przypomniały mi się takie gry, jak Overlord czy też stare, dobre Sacrifice, które były raczej grami akcji TPP, jednak były niesamowicie wciągające oraz wspominam je bardzo ciepło. Niestety, nie sądzę by Disintegration mógł dołączyć do tego wspaniałego grona.

Niby pojazd możemy zniszczyć, ale wybuchu prawie nie będzie widać.

Fabuła jest największą zaletą Disintegration. O to w dalekiej przyszłości ludzie osiągnęli nieśmiertelność poprzez przeszczepienie swoich mózgów do mechanicznych obudów. Ludzie więc sobie egzystują jako maszyny, noszą ubrania, pracują oraz oczywiście walczą. W Disintegration głównym problemem świata są tak zwane Red Eyes, czyli armia złych, zindoktrynowanych maszyn będących wcześniej ludźmi. Wcielamy się w rolę pilota Romera Shoala, który wraz ze swoją drużyną będzie próbował pokonać agresorów.

Kampania Disintegration podzielona jest na dwanaście misji, gdzie każda zajmuje około 40 minut zabawy. Między misjami będziemy oglądać przerywniki filmowe, których jest bardzo dużo. Właściwie zobaczymy przyjemny filmik przed oraz po każdej misji, co daje nam około sporo ciekawych nagrań. Fabularnie Disintegration stoi bardzo nieźle, niestety niespecjalnie tłumaczy nam zawiłości tego świata. Trochę jak to było w przypadku pierwszego Halo, wcielaliśmy się w wielkiego bohatera, który walczy w środku wojny, o której nic nie wiemy. W Disintegration towarzyszyły dla mnie podobne emocje, prawdopodobnie wszelkie niedopowiedzenia to materiał szykowany na kolejne części gry. Ciekawa kampania i oryginalny świat gry to zdecydowanie najważniejsze powody by zagrać w Disintegration. 

Dźwig, a podwieszony ładunek kusi by zrzucić na wrogów. Niestety, nie ta gra … tutaj tego typu ozdoby są niezniszczalne.

Niestety sam przebieg zabawy nie jest już taki fascynujący. Będziemy latać w maszynie nazywanej Gravcycle i jednocześnie sterować grupą naszych podkomendnych wydając im polecenia dotyczące przemieszczania się oraz używania umiejętności. W innym wypadku będą biegać za nami jak kretyni, a z uwagi na fakt, że Gravcycle to dynamiczna oraz szybka maszyna dająca nam masę frajdy, to zapomnijcie o tym że będziecie unosić się w jednym miejscu. Naszym żołnierzom możemy wydać rozkaz utrzymania pozycji i używania przedmiotów w celu np. wyłączenia barier blokujących naszą broń. Nie możemy jednak w żaden sposób sterować pojedynczym żołnierzem, a jedynie ich grupą, co praktycznie usuwa wszystkie możliwości taktyczne. Mamy różnych żołdaków do dyspozycji: zwykłych żołnierzy, spowalniających wroga zwiadowców, czy ciężkiego mecha szturmowego walczącego w zwarciu. Przy takiej kompozycji drużyny, brak możliwości zarządzania pojedynczymi wojownikami jest trochę irytujący. Grałem na normalnym poziomie trudności i przez większość czasu nie miałem żadnych problemów z grą, ale gdybym grał na wysokim lub najwyższym to pewnie bym bardzo chciał mieć większą kontrolę nad żołnierzami. Niestety, Disintegration nie jest w żadnym stopniu grą RTS. Dodatkowe same poziomy w większości przypadków są bardzo duże i niestety bardzo też puste i nudne.

W misji, w której musimy eskortować ładunek musimy być ciągle obok niego. Problem jest jednak taki, że gra nie umie na bieżąco określić czy jesteśmy obok czy nie, przez co ładunek ciągle staje. Irytujące, zwłaszcza że jedno z wyzwań polega na ukończeniu misji w określonym czasie.

Najfajniejsze w samych zadaniach i to był element, który najbardziej mnie trzymał przy grze, to samo strzelanie z naszego Gravcycle. Do dyspozycji mamy dwa wcześniej wybrane przez twórców zestawy broni i tutaj niestety znajdą się naprawdę fajne zabawki, jak wyrzutnia rakiet sterowanych, strzelba czy też działka obrotowe, jak i absolutnie beznadziejne zabawki. Nie byłoby to problemem, gdyby nie fakt, że przed misją nie możemy samodzielnie wybrać broni którą używamy, co jest w sumie bardzo irytujące. To samo dotyczy naszej drużyny: musimy wyruszyć na misję z bandą żołnierzy których przypisali nam twórcy i nie mamy na to żadnego wpływu. Teoretycznie możemy rozwijać ich statystyki, ale zmiany są raczej niewielkie i polegają na zwiększeniu regeneracji czy zadawanych obrażeń. W trakcie misji wcale tych różnic nie czuć.

W oddali gra wygląda ładnie, jednak z bliska od razu wychodzą wszystkie niedoskonałości

Między misjami będziemy trafiać do różnych hubów, w których będziemy mogli zebrać dodatkowe wyzwania wymuszające na nas grę w określony sposób (np. pokonaj 50 wrogów za pomocą jakiejś umiejętności) oraz porozmawiać z postaciami niezależnymi. Tutaj niestety widać najbardziej ograniczony budżet twórców. Huby są obszerne, brzydkie i puste. Brakuje jakichkolwiek smaczków czy żywszej interakcji z graczem. Postacie niezależne tylko stoją i lekko się machają, czasem nas zawołają jeżeli akurat ta postać ma dla nas nowe wyzwanie. Huby posiadają niejednokrotnie wiele różnych odnóg oraz korytarzy i większość z nich prowadzi do ślepego zaułka. Przy tak bogatym lore gry, takie pustki to po prostu zmarnowany potencjał. Zwłaszcza jak przypomnimy sobie np. Fortecę Zagłady z Doom Eternal, czy też zamek z wspomnianego na początku tego nagrania Overlorda. A przecież tamta gra ma aż 13 lat!

Filmików jest dużo i są nawet przyjemne.

Sama grafika niestety nie wygląda tak jak na screenach i materiałach reklamowych. Gra jest po prostu brzydka, tekstury mają mało szczegółów, brakuje fajnych efektów świetlnych jak wybuchy. Jeżeli oglądaliście moje Let’s playe, to widzieliście jak latałem między samochodami i próbowałem je rozwalić, a jak już się udało trafić na taki który rozwalić można, to wcale nie było wybuchu. Nawet beczki wybuchały jakby od niechcenia. Model zniszczeń także jest ograniczony i brzydki, teoretycznie możemy rozwalić ścianę lub jakieś barierki, ale nie daje to ani troszkę satysfakcji. Grałem na najwyższych ustawieniach graficznych i nawet parę razy sprawdzałem czy mi gra sama nie zmieniła ustawień graficznych.

Tutorial to najładniejszy etap gry.

Błędów na patcha jest tutaj cała masa. Wiele jest głupot i niedociągnięć, często wynikających z brzydkiego niechlujstwa. Przykładowo w jednym z ostatnich filmików widać statek, który startuje i swoją masą wzburza lawiny olbrzymich głazów, które spadając …. przenikają przez drzewa. Takich rzeczy jest tutaj wiele i nie psują one mocno zabawy, tylko powodują raczej spory niesmak. W sumie do końca gry nie mogłem się przyzwyczaić do wychodzenia z menu ulepszeń oddziału, gdzie była ikonka ESC żeby wyjść z menu, a kiedy wciskałem escape, to otwierało się menu gry i trzeba było kliknąć ikonkę z napisem escape by wyjść. Śmieszne, małe irytujące błędy.

Olbrzymie Feniksy wydające dźwięki niczym roboty z Half Life są przerażające na początku. Potem się okazuje, że bardzo łatwo je zniszczyć i stają się jedynie irytujące.

Podsumowując, Disintegration złą grą nie jest. Ma wyraźną wizję, fajny pomysł na siebie i interesujące strzelanie (a to jak się ślizga nasz gravcycle to poezja). Problemy dotyczą raczej braku szlifu, dopracowania, czy też szczegółów które były obecne nawet w znacznie starszych produkcjach. Gra powinna posiedzieć trochę czasu w early access, żeby twórcy mogli dopracować te wszystkie niewielkie elementy. A w takiej sytuacji otrzymaliśmy co najwyżej średni tytuł, o którym miło będziemy wspominać i do którego nigdy więcej nie wrócimy. Nawet nie wspominam o multiplayer, bo po ukończeniu kampanii, która i tak była krótka, nie chciało mi się jego testować. Czekam na drugą część i mam nadzieję, że tym razem otrzymamy większy i bardziej dopracowany tytuł.

 

Podsumowanie

Kolejna przyzwoita gra z pomysłem, której to zabrakło pieniędzy, czasu oraz szlifu. Szkoda, mam nadzieję jednak że w przyszłości otrzymamy kolejną część Disintegration zrobioną jak należy.
Ocena Końcowa 4.0
Pros
Wciągająca fabuła
Dużo bardzo dobrych filmików
Świetne strzelanie, sporo zróżnicowanych broni
Oryginalny setting oraz fascynujący świat
Dodatkowe wyzwania wymuszają testować nowości oraz grać w inny sposób
Cons
Monotonne poziomy
Nie nazwałbym tego grą RTS
Paskudna grafika
Puste huby między misjami
Liczne błędy "na patcha"
Brak możliwości modyfikacji drużyny oraz na misję
Poprzednio Sierra West - recenzja - 4 moduły, a gram ciągle tak samo
Następny Monster Hunter World: Iceborne - Nadchodzi Alatreon i jeszcze więcej!