Dzień zero – recenzja serialu Netflixa – warto obejrzeć?


Dzień zero

O czym jest serial „Dzień Zero” na Netflixie i czy warto go obejrzeć? Zapraszam do recenzji!

Serial Dzień Zero, który zadebiutował niedawno na platformie Netflix, to polityczny thriller, z Robertem De Niro w roli głównej. Przyciągnął moją uwagę nie tylko aktorem grającym główną rolę, ale także bardzo dyskusyjnym tematem, który w naszym domu stał się przedmiotem wielu analiz. Nie lubię też za bardzo seriali, jednak Dzień Zero składa się z sześciu mniej niż godzinnych odcinków, więc postanowiłam zaryzykować. Było warto?

Fabuła Zero Day osadzona jest w niedalekiej przyszłości, gdzie cyberterroryzm stanowi realne i wszechobecne zagrożenie – czyli wcale nie jest tak daleko od współczesności, ale już w miejscu, w których poważnie podchodzi się do tych kwestii. Twórcy serialu nie boją się poruszać trudnych i często kontrowersyjnych tematów, takich jak inwigilacja, dezinformacja, wpływ mediów społecznościowych na politykę czy rosnąca rola sztucznej inteligencji. Z mojej strony to duża zaleta programu, bo lubię produkcje, o których mogę z mężem dyskutować przed snem.

Dzień zero

Głównym bohaterem Dnia Zero jest George Mullen, były prezydent Stanów Zjednoczonych, który po serii tajemniczych cyberataków staje na czele specjalnej komisji śledczej. Jego zadaniem jest nie tylko odnalezienie sprawców i zapobieżenie kolejnym atakom, ale także zrozumienie motywów, które nimi kierowały. Mullen, doświadczony polityk, musi zmierzyć się z nowym, nieznanym zagrożeniem, które podważa fundamenty współczesnego świata.

Jako, że Mullen nie jest już „pierwszej młodości”, ktoś z jego otoczenia nieustannie próbuje go przekonać, że nie rozumie tego, co się aktualnie dzieje wokół, ciągle ktoś mu przypomina, że „czasy się zmieniły”, „nie jest już jak kiedyś” i w ogóle, żeby dał sobie spokój ze śledztwem komisji. Przyznam, że doprowadzało mnie to do złości, a gdy na scenę wkroczyły zdrady osób z najbliższego środowiska, przeszłam w stan zrezygnowania. Z jakiegoś powodu Mullen mnie rozczulał, ale też nie można go nazwać bezbronnym dziadeczkiem – okazuje się, że doskonale wie „jak się sprawy mają”, zna znakomite techniki przesłuchań i potrafi stanąć na wysokości zadania, kiedy się tego od niego wymaga. Fakt, że nie opuściły go duchy przeszłości dodaje postaci dodatkowej warstwy.

Robert De Niro w roli George’a Mullena to prawdziwy majstersztyk. Aktor stworzył postać złożoną i wielowymiarową, pełną sprzeczności i wewnętrznych konfliktów. Mullen to człowiek, który musi zmierzyć się z własnymi demonami, jednocześnie próbując ocalić kraj przed zagładą. Jego determinacja i charyzma kontrastują z poczuciem bezradności wobec skali zagrożenia. Jeśli ktoś zapyta mnie o to, co pamiętam z tych sześciu odcinków, Mullen będzie na pierwszym miejscu, a tuż po nim, jego absolutnie fenomenalna rezydencja.

Co obejrzeć w weekend na VOD

Z każdym odcinkiem śledzimy, jak Mullen i jego zespół próbują namierzyć sprawców ataku. Niestety, pierwsze dwa odcinki ciągną się niemiłosiernie, a tempo akcji nabiera rumieńców dopiero od trzeciego. Serial wymaga też pełnej uwagi widza – to nie jest produkcja, którą można oglądać „w tle” i wielu osobom się to nie spodoba. Mi momentami też było ciężko, bo niektóre wątki albo urywają się bez wyjaśnienia, albo prowadzą do mało przekonujących rozwiązań.

Scenariusz wymagał dopracowania, a największym rozczarowaniem serialu jest jego zakończenie. Może i zaskoczyło jeśli chodzi o osoby zamieszane, ale to ich cel wydał mi się zbyt oczywisty, jak na sposób budowania napięcia przez ostatnie odcinki – motywacją atakujących było… zjednoczenie podzielonego narodu poprzez stworzenie wspólnego wroga. Tak, dobrze czytacie – rozwiązaniem na polityczny impas i społeczne podziały mają być… katastrofy lotnicze i tysiące ofiar. Kiedy już dowiecie się KTO za wszystkim stoi, ręce Wam opadną.

Dzień zero

Dzień zero próbuje inteligentnie skomentować temat kruchości amerykańskiej demokracji i niebezpieczeństw związanych z dezinformacją. Niestety, przez nierówne tempo, niespójne przesłanie i nieprzekonujące zwroty akcji, nie do końca się to udaje. Mullen, gdy odkrywa prawdę, staje przed moralnym dylematem: ujawnić wszystko, czy ukryć fakty dla dobra kraju. Najlepsze jest to, że „wielka polityka” chce mieć nawet wpływ na wnioski zawarte w ostatecznym raporcie komisji. Były prezydent, gotowy poświęcić wszystko dla dobra kraju, wybiera prawdę – co serial przedstawia jako akt heroizmu, ale niestety bez zagłębiania się w większe konsekwencje tej decyzji.

Serial nigdy nie poda odpowiedzi na wewnętrzne rozterki – czy nadużywanie władzy jest dopuszczalne, jeśli prowadzi do dobrych rezultatów? Czy polityczna przemoc może być usprawiedliwiona szlachetnymi intencjami? Dzień zero przedstawia kilka stanowisk, lecz nie opowiada się za żadnym – dobrze, dla mojej wewnętrznej dyskusji, czy dobrze dla puenty produkcji? Tego nie jestem pewna. Produkcja kończy się ostrzeżeniem o stanie amerykańskiej demokracji – „to nie jest chwilowy kryzys; to stan wyjątkowy”. Takich pseudo motywacyjnych haseł o wspaniałości amerykańskiego narodu jest Dniu zero całkiem sporo… po jakimś czasie zaczynają zwyczajnie śmieszyć.

Dzień zero

Dzień zero niewątpliwie zmusza widzów do refleksji, jest też dokładnie tym, co obiecuje: thrillerem politycznym. Czy dobrym? Na pewno nie spadniecie z fotela, nie doznacie nagle patriotycznego olśnienia, a w zamian poznacie metody działania amerykańskich służb specjalnych i zyskacie mały wgląd w scenę polityczną tego kraju… nawet jeśli jej prawdziwość jest kwestią dyskusyjną. Z drugiej strony, to wciągająca historia, ale także przedstawione stanowisko o przyszłości naszego świata.

Nie żałowałam sześciu godzin spędzonych przy serialu. Oglądałam rzeczy lepsze, ale także dużo, dużo gorsze.

 

Zobacz też: Onyx Storm. Onyksowa burza – recenzja – ofiara swojej popularności?

Brak komentarzy

Zostaw Komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Poprzednio Respawn Entertainment, studio odpowiedzialne za Titanfall 2 anulowało nieogłoszoną grę FPS!
Następny Kiedy wykluł się księżyc - recenzja książki - dobre romantasy!