Metal: Hellsinger – Recenzja – Heavy Metal Shooter


Metal: Hellsinger pokazuje, że można dzisiaj wybrać starą formułę i zrobić ją w sposób oryginalny. Wystarczy tylko zrozumieć parę podstawowych spraw i wtedy otrzymamy tytuł, który zapoczątkuje coś nowego.

Właściwie w samym rdzeniu rozgrywki Metal: Hellsinger nie różni się tak bardzo od standardowego Dooma, którego wielokrotnie ukończyłem na najwyższym poziomie trudności. Tym bardziej chętnie zabrałem się za rozgrywkę z Metal: Hellsinger spodziewając się podobnej rozgrywki przy dobrej muzyce. Czyli właściwie Doom w formie indyka. Moje zderzenie z rzeczywistością sprawiło jednak, że spadłem z krzesła i wytuptałem w rytm muzyki małe wgłębienie w posadzkach przy moim stanowisku do grania.

Fabuła rozpoczyna się już w odpowiednim tonie, gdyż główna bohaterka utraciła swój głos i trafiła na samo dno piekła. Miała tam zostać uwięziona, ale udało jej się wyrwać z niewoli i przebija się przez kolejne kręgi by wreszcie spotkać się z samą władczynią piekła i móc znowu zaśpiewać. Główna bohaterka to demonica, a będzie mu towarzyszyć czaszka będąca jedną z broni. Ta czaszka jest też narratorem i w stylu Johnego Silverhanda będzie wprowadzała nas w kolejne elementy fabuły oraz tajemnice związane z nieznajomą oraz jej przeciwniczką. Pierwszy plus gry to przedstawienie fabuły – filmiki są zrobione super, narrator robi swoją robotę dobrze, nie gada podczas akcji oraz strzelania, tylko w momencie kiedy przechodzimy między jednym pomieszczeniem z wrogami a drugim.

Metal Hellsinger recenzja czerwona sędzina
Czerwona sędzina, czyli nasz ostateczny przeciwnik.

O ile jednak fabuła w Metal: Hellsinger jest rzeczywiście dużym plusem, to największą frajdę daje mi rozgrywka. Ta jak już wspomniałem jest trochę podobna do tej znanej z Dooma, jednak diabeł tkwi w szczegółach. Najważniejszą mechaniką gry jest rytm, a wszystko co robimy staramy się zrobić zgodnie z rytmem. W grze pojawiają się specjalne znaczniki rytmu, w które niczym w Guitar Hero, musimy trafić, by złapać nutkę. Za każdym razem jak to zrobimy, to zwiększamy mnożnik wyników, a jeżeli uda nam się go dobić do najwyższego mnożnika to odpalają się w granej obecnie muzyce Wokale i czujesz w sercu niesamowite uczucie spełnienia oraz satysfakcji. Warto też wspomnieć, że trafianie w nutki w grze wpływa też na nasze działania – zadajemy więcej obrażeń, szybciej przeładowujemy broń lub możemy wykończyć osłabionych wrogów.

Metal Hellsinger recenzja strzelanie
Strzelaj do rytmu, albo zgiń próbując.

Uniki, skoki, przeładowanie czy też strzelanie staramy się robić do rytmu. To samo dotyczy dobijania wrogów, a cały mechanizm został tak mocno zintegrowany w Metal: Hellsinger, że kiedy już uda nam się złapać rytm, to czujemy się jakbyśmy tańczyli wybijając hordy demonów w stylu, jakiego Doom Slayer nigdy nie był w stanie osiągnąć. Mamy do dyspozycji szereg broni, nie ma tego dużo, ale każda z nich jest wyjątkowa sama dla siebie, ma swój własny rytm, szybkość strzelania oraz to czy trzeba ją przeładowywać i jak często czy też nie. Każdy z poziomów ma swoją własną unikalną ścieżkę muzyczną i przez to także swój własny rytm, dlatego różne bronie mogą się sprawdzać troszkę lepiej lub gorzej niż pozostałe. Ja osobiście najbardziej polubiłem podwójne pistolety, które trzeba przeładować co parę strzałów oraz bumerangi, które niby przeładowywać nie trzeba, ale zanim oba wrócą do nas, to najczęściej trzeba przeczekać jedną nutkę. Łatwo zgubić rytm przy nich, ale jak trochę się pobawimy to bez problemu złapiemy odpowiedni dryg.

Metal Hellsinger recenzja główna bohaterka
Główna bohaterka straciła swój głos i zrobi wszystko by go odzyskać.

Metal: Hellsinger jest podzielony na szereg poziomów, zwanych tutaj po prostu piekłami. Będziemy kończyć takie etapy jak gehenna czy inna stygia, a na końcu każdego etapu znajdzie się boss. I z tymi bossami mam pewien problem, gdyż o ile mają one wyjątkowe dla siebie mechaniki oraz trzeba z każdym z nich walczyć inaczej, to zdają się lekko za mocni. Atakują nas falami pocisków jak w grze bullet hell, czasami zarzucając na nas dziesiątki strzałów jednocześnie, co sprawia, że nieznajoma umiera w chwilę. Są nawet bossowie, którzy ograniczają nam ruchliwość, co po tym kiedy zasypią dany teren pociskami sprawiają, że zostajemy z końcówką punktów życia lub nawet umieramy pomimo posiadania wysokiego poziomu zdrowia. Design bossów jest rzeczywiście fajny, ale wolałbym by atakowali oni po prostu częściej, a nie rzadziej, ale falami które ciężko uniknąć.

Metal Hellsinger recenzja paz
Paz to nasz narrator oraz broń dodatkowa, dzięki której podtrzymamy rytm oraz łatwiej dobijemy wrogów.

Przegrana w tej grze boli, bo tracimy nie tylko życie, które mamy ograniczone na dane zadanie, ale i punktację końcową. Wyjątkiem od reguły punktacji są wyzwania, których ukończenie gwarantuje nam pozyskanie wzmocnień, których możemy używać w trakcie misji. O ile większość tych wyzwań jest naprawdę fajnie zaprojektowana, to część z nich nie jest do końca przemyślana. Najgorzej jest w momencie, kiedy musimy zabić w określony sposób określoną liczbę potworów (np. ostatecznym ciosem lub w rytm), ale pojawia się tylko jeden potwór, a w niektórych przypadkach może to być stwór, który się teleportuje i robi niewidzialny. Wyobraź sobie sytuację, kiedy to wyzwanie idzie całkiem nieźle, ale ostatni przeciwnik jest właśnie uciekającym wrogiem i zostało Tobie 5 sekund na dokończenie wyzwania. Można się wkurzyć.

A co do punktacji, to sprawia ona, że gra jest niewiarygodnie regrywalna, na poziomie którego nigdy nie osiągnie żaden Doom. Właściwie traktowanie Metal: Hellsinger bardziej jako doświadczenie, niż samą grę jest tutaj wskazane. Każde przejście misji to walka o lepszą punktację i pięcie się w górę rankingów, pobijanie swoich rekordów oraz uzyskiwanie lepszego czasu. Dlatego pomimo tego, że przejście gry, w zależności od naszego wyczucia rytmu może zająć około 8 – 10 godzin, to chętnie będę wracać do już ukończonych misji by po prostu znowu poczuć ten dreszcz adrenaliny. Właściwie to jeszcze chyba żadna strzelanka nie sprawiała, że po ukończeniu jakiegoś zadania czułem się tak zmęczony, ale jednocześnie tak pełen satysfakcji.

Metal: Hellsinger to gra dopracowana i zrobiona z myślą o tym, by dawać satysfakcję oraz frajdę. Niewielkie problemy z nią związane gasną przy tym, jak wiele frajdy daje mi zabawa z dopasowaniem strzelania do rytmu. I mówię to nawet z perspektywy osoby, której słoń nadepnął na ucho, więc nawet jeżeli nie jesteście mistrzami Guitar Hero, to warto sprawdzić ten tytuł. Oprócz naprawdę dobrej muzyki w grze, także i grafika zasługuje na pochwałę. Wrogowie nie są recyklowani, efekty graficzne są bardzo ładne, a design piekła różnorodny. Pomimo tego, że gra jest krótka, to nie ma tutaj żadnego zbędnego przeciągania i jeżeli będziesz chciał drogi graczu skończyć zabawę po jednym przejściu to spoko, ale jeżeli będziesz chciał dalej katować demony w piekle, to bez problemu możesz próbować przechodzić wcześniej ukończone poziomy z innymi buildami. To totalnie inna rozgrywka niż w Doomie czy też pozostałych strzelankach, właśnie dzięki elementom rytmu i muzycznym, ale trzeba to poczuć na własnej skórze.

Podsumowanie

Absolutnie wyjątkowa gra, Metal: Hellrising nawet ciężko porównać do czegokolwiek innego.
Ocena Końcowa 9.0
Pros
- Rytm, tempo, satysfakcja - nie ma takiej drugiej strzelanki
- Olbrzymia regrywalność
- Świetna historia oraz jej przedstawienie
- Oprawa audiowizualna to najwyższa półka
Cons
- Bossowie są trochę nierówni
- Niektóre wyzwania są źle zaprojektowane
Poprzednio Hard West 2 - Poradnik Solucja - Pełne przejście gry
Następny Tiny Towns - recenzja - skoro chciałeś cegłę dostaniesz kamień.