Thor: Ragnarok – Recenzja – Retro koniec świata


A żeby zrobić to tym razem inaczej? Pomyślał szef projektu kolejnego filmu Marvela. I stworzył coś innego – Thor: Ragnarok, film inny niż inne filmy z logiem Marvela. Ale czy była to zmiana na dobre? Seans w kinie był 2 dni temu i potrzebowałem czasu by uporządkować sobie wszystko w głowie. Po prostu, nie było to coś czego się spodziewałem znając markę filmową Marvela.

Thor: Ragnarok – co się zmieniło?

Biedny Thor tym razem próbuje uratować Asgard przed mitycznym Ragnarok od którego jak zapewne wiecie, nie ma ucieczki. Niestety coś po drodze idzie nie tak i Thor ląduje na planecie wyrzutków i śmieci z której teoretycznie nie ma ucieczki. Spotyka tam Hulka oraz pijaną Walkirię. Razem wyruszają na ratunek domu bogów.

Największym moim zaskoczeniem, bardzo zresztą pozytywnym, była zmiana koncepcji. Otóż Thor: Ragnarok, to bardziej moi ulubieni Strażnicy Galaktyki, a nie nadęci Avengers. Oczywiście trochę patosu z ekranu się wylewa, ale nie jest to coś czym powinniśmy się martwić przed zakończeniem filmu. Thor: Ragnarok to zdecydowanie bardziej komedia akcji, niż sama akcja. Film bardzo otwarcie parodiuje Thora, Hulka oraz Lokiego, brata głównego bohatera. Naśmiewa się z wszystkich poprzednich części Avengers oraz nadętej postawy Thora. Już dla samego faktu innego spojrzenia na tą postać warto zjawić się w kinie.

Widać że Thor przeszedł gruntowną ewolucję przez pracę w Avengers. Już nie rzuca nadętymi tekstami godnymi wyższych, boskich sfer, a używa mowy bardziej potocznej. Wyostrzyło mu się poczucie humoru oraz stał się osobą mniej przewidywalną. To już nie jest Thor, wielce honorowy obrońca Asgardu, to jest Thor który dalej wykona swoje zadanie, ale będzie przy tym dobrze się bawić. Nie powiem, lubię tą aranżację postaci. Jest bardziej ludzka i do polubienia.

Aktorzy po staremu, najbardziej błyszczy Chris Hemsworth oraz Tom Hiddleston, cała reszta jest akceptowalna ale nie wybija się z tłumu. Natomiast Doktor Strange, mimo że nie był nawet postacią drugoplanową, a jedynie epizodyczną, zachwycił mnie ponownie, tak jak w filmie o tym samym tytule. Benedict Cumberbatch jest stworzony do tej roli i mam nadzieję że spotkamy go więcej w przyszłych produkcjach z logiem Marvel.

Thor: Ragnarok – kolorowe wysypisko śmieci

Na duży plus i skrzynkę piwa zasługuje praca scenarzystów oraz armii specjalistów od efektów specjalnych. Zarówno majestatyczny Asgard, jak i chaotyczny Sakkar – wspomniana już planeta wyrzutków, zostały zaprojektowane i przedstawione w sposób mistrzowski. Z jednej strony Asgard ma swoją jednolitą paletę kolorów oraz architekturę, nawet stroje stażystów są bardzo stonowane do obszarów w których się znajdują. Bardzo ładnie to wyglądało. Z drugiej strony właśnie Sakkar pozostaje w pamięci.

Zwłaszcza Sakkar zasługuje na pochwałę. Barwne miasto, niby zbudowane ze złomu, pełne wyrzutków z całego wszechświata którzy po prostu zgubili się w trakcie podróży międzygwiezdnych. Rządzone przez lokalnego watażkę, który ma zbyt dużo władzy, a jego pupilkiem jest Hulk z którym walczy Thor. I to jest jedna z najlepszych scen filmu. Gagi, dialogi, nawiązania do poprzednich części. Żarty przestały być denne jak w starych Avengersach, nie są też bardzo inteligentne, ale to już jest dobry poziom i naprawdę śmieszą.

Ogólnie muzyka, sceneria, a nawet czcionka nawiązuje do starych filmów akcji, pełnej krzykliwych, kontrastowych kolorów oraz irytujących piszczących dźwięków. W przeciwieństwie jednak do Blade Runnner 2049, który także tak się stylizował (tylko że tam był styl cyberpunk), tutaj dźwięki są odpowiednio stonowane i nie doprowadzały mnie do zgrzytania zębów ze złości.

Coś jednak zgrzyta

Mimo bardzo dobrego wrażenia, które Thor: Ragnarok budował przez cały film, końcówka wypadła bardzo miernie. Pełna durnego patosu walka dobra ze złem, nawracania się oraz nagłego zwrotu akcji, kiedy z pewnej przegranej, skończyło się pewną wygraną. Właściwie tylko walka Hulka była akceptowalna przez moje zmysły estetyczne, cała reszta powodowała u mnie wrażenie WTF? Czy ja dalej jestem na tym samym filmie?

Po prostu zdaje się jakby scenarzystom i reżyserom zabrakło weny na sam koniec filmu. To wszystko, ten schemat, już był powielony w setkach filmów akcji i był przewidywalny jak flaki z olejem. Czemu twórcy nie zrobili tego inaczej? W sposób mniej patetyczny, a bardziej żartobliwy jak cała reszta filmu? Czemu nie zrobiono tego tak jak w Strażnikach Galaktyki (obu częściach), gdzie mimo schematu, zakończenie było pełne zabawnych scen. Tutaj tego zabrakło. Był natomiast wojowników Asgardu, zdrajca który w ostatniej chwili się nawraca i za pomocą ziemskich karabinów maszynowych strzela w zombie. Sic!

Podsumowanie

Na brodę Odyna, to jest bardzo dobra komedia, zwłaszcza dla fanów uniwersum którzy znają poprzednie filmy. Ciągłe nawiązania oraz dygresje są naprawdę fajnie zainscenizowane oraz odegrane. Jest to też niezły film akcji, ale tylko niezły ponieważ nie odciął się od przekleństwa poprzednich części, czyli tego samego, irytującego schematu. No ale tak czy inaczej mamy bardzo fajny, weekendowy odmóżdżacz.

Bardzo dobra komedia akcji, przypadnie do gustu zwłaszcza fanom serii filmów ze stajni Marvela.

Poprzednio Ewolucja - Recenzja Gry
Następny Wyścig Odkrywców - Unboxing Gry