„Shit Happens” z wydawnictwa Goliath to gra karciana o bardzo prostych zasadach, która ma dostarczyć nieco rozrywki starszej publice (18+). Szczerze, biorąc pod uwagę gry tego kalibru, które miałam okazję już ograć i rozbawiły towarzystwo do łez, wymagania miałam duże. Tym większe iż zaznaczono, że gra miała wzbudzić zażenowanie i ubaw, a nic innego na imprezach wśród znajomych nie jest milej widziane niż właśnie wspólny śmiech z sytuacji krępujących (jeśli oczywiście masz znajomych o podobnym bezpruderyjnym poczuciu humoru, a ja takowych właśnie mam). Co wyszło? Zobaczcie.

ZASADY GRY

Zasady są bardzo proste. Każdy z graczy otrzymuje po 3 wylosowane karty. Każda z nich zawiera trzy elementy: opis sytuacji, ilustrację obrazującą oraz sufiks liczbowy. Ta liczba na dole jest wartością wskaźnika rozpaczy, czyli punktu na wirtualnej skali nazwanej Gównomierzem. Kart jest 200, skala od 0 do 100, a naszym zadaniem jest odgadnąć, które miejsce na Gównomierzu może zajmować dana sytuacja, przy czym nie potrzebna jest aptekarska precyzja, wystarczy orientacyjna liczba. Wygrywa osoba, która jako pierwsza zdobędzie 10 kart.

WRAŻENIA

Jak już wspominałam, spodziewałam się prostej i przezabawnej gry towarzyskiej, która rozbawi uczestników spotkania niespodziewanymi, żenującymi, a w tym wszystkim wywołującymi salwy śmiechu sytuacjami zaprezentowanymi na kartach gry. Tymczasem dostaliśmy zestaw głównie nieśmiesznych, a czasami nawet poważnych sytuacji, które bardziej niż uśmiechu wymagają empatii i szczerego współczucia.

Wyobraźcie sobie, że losujecie kartę z podpisem „Znajdujesz kondoma w hamburgerze”, a następnie „Tracisz słuch”. Kontrast jest moim zdaniem zbyt duży. Po rozegraniu pierwszej partii moi współgracze strasznie się zniechęcili, więc postanowiliśmy przeczytać wszystkie karty, aby sprawdzić czy to przypadek, że trafialiśmy wyłącznie na sytuacje nie komponujące się nam w obraz gry towarzyskiej. I wiecie co? Tylko się zdołowaliśmy. Warto tu zaznaczyć, że wszystkie grające osoby rozumieją czarny humor, a tu nawet tego zabrakło. A szkoda, bo liczyłam na imprezowy hit pokroju „Kart dla Dentelmenów” lub „Nie powinieneś”, wyszła natomiast totalna klapa. Nie wiem, czy gra miała skłonić w ten sposób do refleksji nad życiem i uświadomienia sobie, że nie jest wcale tak źle jak by mogło, ale nam po kilku turach nie było już do śmiechu.

Jeszcze jedną wadą jest straszliwa przewidywalność. Już po kilku kartach wiedzieliśmy na którym miejscu Gównomierza umieszczona zostanie sytuacja. Element, który stanowi podstawę gry został przejrzany do tego stopnia, że „Chińczyk” ma w sobie więcej niespodzianek, a wszystko dosłownie po 45 minutach grania.

Oczywiście ta gra może się również podobać. Mi jednak do gustu nie przypadła. Może to kwestia poprzeczki, którą postawiłam jej zanim jeszcze zagrałam, może opisanych sytuacji, które mnie osobiście nie bawią. Tak czy inaczej „Shit Happens” nie jest według mnie grą, która rozbudzi towarzystwo na domówce, a wręcz odwrotnie. Moje wrażenie jest jakie jest, może myślicie inaczej. Ja wraz ze znajomymi stosując się do maksymy znajdującej się na jednej ze ścianek pudełka – drugi raz do tego gówna nie wejdziemy.

Brak komentarzy

Zostaw Komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Poprzednio Destroy All Humans! - Recenzja - Kosmiczny skok na kasę?
Następny Lost Ember - recenzja - turlający sie wombacik