The Last of Us – odcinek 3 – wzruszająca lekcja miłości


Obejrzeliśmy najnowszy odcinek serialu The Last of Us.  Od tej pory minęło już kilkanaście godzin, a my dalej wracamy myślami do tego serialu.

Czy trzeci odcinek The Last of Us był porywający, przepełniony akcją i obrzydliwymi klikaczami? Zdecydowanie nie.

Czy w jakiś sposób sprawił, że płakałam przez piętnaście minut w ramionach męża? Owszem, i to właśnie świadczy o wysokiej jakości tej produkcji.

Serial The Last of Us to nie tylko zwykła opowiastka o survivalu w postapokaliptyczym świecie, to opowieść o uczuciach i emocjach w obliczu katastrofy, to często tragiczna historia wielu ludzi – kompletnie wyimaginowana i doprowadzona do granic wyobraźni, jednak z jakiegoś powodu z łatwością można utożsamiać się z bohaterami i rozumieć ich emocje. Nieczęsto spotyka się tak dobrze napisany scenariusz połączony z wybitną grą aktorską. Wiadomo nie od dzisiaj, że Pedro Pascal odnajdzie się w każdej franczyzie i odpowiednio wyczuje swoją postać. Zwyczajnie miło ogląda się go na ekranie. W tym tygodniu stanowił jednak bardziej postać epizodyczną, ustępując miejsca Billowi, Frankowi i ich historii. Dalsza wędrówka Ellie i Joela nieco stopiła górę lodową dzielącą ich od samego poznania, a relacja zaczęła przybierać nieco rodzicielską – mężczyzna zaczął opowiadać towarzyszce o początkach epidemii i morderstwach dokonywanych przez rząd, cierpliwie (względnie) odpowiadał na liczne pytania Ellie, a nawet uczył ją do czego służą pasy bezpieczeństwa w samochodzie i jak je zapiąć.

The Last of Us

Większość odcinka poświęcona została jednak wspomnianym bohaterom: Billowi – granego przez Nicka Offermana, oraz Frankowi – granego przez Murraya Bartletta.  Skupiono się głównie na kontraście miłości w bardzo mrocznym i brutalnym świecie. Od samego początku kiedy widzi się Billa na ekranie widać, że jest okropnie samotny. Wtedy jeszcze nie znał swojego partnera, samodzielnie przygotowywał się do zarazy, później własnoręcznie dostosował swój dom (wkrótce też całe osiedle) do swoich survivalowych potrzeb. Żalu w oczach tego bohatera nie dało się ukryć i do czasu, kiedy nie pojawił się Frank, Bill wyglądał jak kupka nieszczęścia ubrana we flanelę. Czy można mu się dziwić? Żył w skrajnym wyobcowaniu, samotnie i w głębokiej rutynie, która nie mogła służyć zdrowiu psychicznemu. Pojawienie się Franka kompletnie odmieniło charakter Billa. Od teraz  mężczyźni wspólnie żyją sobie na odludziu i są zwyczajnie szczęśliwi. W międzyczasie Frank poznaje przez radio Tess i Joela a cała czwórka wkrótce się zaprzyjaźnia.

The Last of Us

Niewątpliwie, był to jeden z piękniejszych odcinków serialu, które przyszło mi oglądać w życiu. Związek Billa i Franka to wzruszająca lekcja miłości i tworzenia zdrowego związku. Z tego co przeczytałam w Internecie (nie grałam), w grze jest zasugerowane że są oni parą, ale nigdy nie zostało to bezpośrednio pokazane. W serialu zagrano w otwarte karty i przedstawiono tych bohaterów jako „romantyczna” parę. Bardzo mi się podoba, że postacie poboczne otrzymały więcej czasu antenowego, ale jednocześnie miało to wpływ na kontynuację wątku głównego. Podejrzewam, że nie będzie to ostatni raz w tym sezonie, kiedy spotkamy się z taką mechaniką. Fajnie, bo urozmaica to produkcję. Podobała mi się też dbałość o detale – obiad, który Bill zaserwował jako pierwszy, był też daniem, które zaserwował jako ostatnie. To samo tyczyło się podanego wtedy wina, czy repertuaru muzycznego.

The Last of Us

Z drugiej strony, dalsza lektura podpowiedziała mi, że przedstawione zakończenie historii Billa i Franka różniło się od wersji growej. Tam partnerzy nie dotrwali do „wspólnego końca” – zmarł Frank, pozostawiając Billa w głębokiej żałobie. Taka wersja bardziej by mi się podobała (i pewnie sprawiłaby, że wyłabym jak bóbr kolejne dziesięć minut). Dlaczego? Mówimy jednak o okrutnym świecie, pełnym zła a względnie „korzystne” zakończenie dla dwójki bohaterów trochę mi ugrzeczniło ten obraz. Znajomość gier nie jest obowiązkowa przy oglądaniu The Last of Us, ale zdecydowanie daje pewną perspektywę. Myślę, że zasłużyliśmy na kolejne tragiczne zakończenie, które pozostawiłoby nas w rozpaczy na kolejne dni.

Trzeci odcinek serialu The Last of Us niewątpliwie wywarł na mnie wrażenie. Przedstawiał piękną historię miłości tworzonej i pielęgnowanej w okrutnym, agresywnym świecie. Jakimś cudem bohaterom udało się stworzyć szczerą relację, stanowiącą kompletny kontrast do otaczających ich okoliczności. Niektóre sceny mnie wzruszały, niektóre rozbawiały a jeszcze inne przyprawiły o lawinę łez. Scenariusz do tego epizodu został napisany fantastycznie, przy tym umyślnie celując we wrażliwą stronę widza. Dlaczego świadczy to o wysokiej jakości produkcji? Bo wiem, że przez następne dni będę rozmawiała na prawo i lewo o tym serialu, będę wracała myślami do tego odcinka i przede wszystkim, z niecierpliwością będę oczekiwała najbliższego poniedziałku.  To już coś.

 

W zeszłym tygodniu: The Last of Us – Recenzja odcinka S01E02 okiem gracza i fana

 

Poprzednio ANTYWALENTYNKI - Czyli maraton horrorów w Multikinie
Następny Fortnite - powrót wydarzenia Fortnite x Dragon Ball