Thymesia – Recenzja – Mamy Bloodborne w domu


Thymesia to souls’like od debiutującego studia OverBorder Studio i już to powinno zapalać czerwoną lampkę ostrzegawczą. Niezbadane są wyroki przedwiecznych i nigdy nie znajdę odpowiedzi na pytanie, dlaczego małe studia zabierają się za najtrudniejszy gatunek gier wideo.

Thymesia to gra mocno inspirowana tymi drugimi soulsami od From Software. Mowa tutaj o Sekiro oraz Bloodborne. Niestety nie powiem zbyt wiele o świecie przedstawionym w grze, gdyż fabuła została przedstawiona raczej jako pretekst do rozgrywki, a nie angażująca historia. Gra zaczyna się od krótkiego filmiku, który w mojej wersji gry na Playstation 5 nie posiadał nagranych dialogów. Czy to zostanie dodane w przyszłych wersjach tytułu pozostaje tajemnicą. Niemniej jednak chodzi o jakąś zarazę, utratę pamięci głównego bohatera i gruby przekręt. Wszystko na około nas ma kolorystykę i stylistykę rodem z Bloodborne – zniszczone przez zarazę średniowieczne miasta, tajemnicze potwory zrodzone przez chorobę i do tego setki (naprawdę setki) nudnych notatek które nie mają żadnego sensu i nie chce nam się ich czytać. Thymesia to ciekawie zaprojektowany świat, który nie ma żadnej ciekawej historii do opowiedzenia.

Thymesia-recenzja-przedwieczny
Znajdzie się nawet coś naśladującego przedwiecznego albo inne macki z nieba

Sama rozgrywka w grze Thymesia to już standardowe Sekiro: Shadows die Twice z drobnymi urozmaiceniami. Zabawa będzie polegała na parowaniu i unikaniu ataku wrogów, a do dyspozycji otrzymamy szereg narzędzi protezy … znaczy się broni plagi, których używamy za pomocą regenerującej się w grze many. Do tego będziemy rozwijać różne specjalne umiejętności naszego doktora plagi, które ułatwią nam zabawę. Nauczymy się leczyć przy dobijaniu przeciwników czy nawet biednej wersji kontry mikiry z Sekiro. System walki w Thymesia promuje agresję, podobnie zresztą jak w Sekiro czy nawet Bloodborne, zwłaszcza kiedy do tego dorzucimy całkowicie nowe mechaniki zaprezentowane w grze.

Thymesia-recenzja-filmy-scaled.jpg
Filmy są nagrane w formie slajdów z napisami

Innowacją w Thymesia jest podwójny pasek życia wszystkich wrogów. Gdy zadamy obrażenia przeciwnikowi, oprócz zadania niewielkich „prawdziwych” obrażeń, odsłaniamy także zielony pasek ran. Te możemy redukować w sposób skuteczniejszy od zwykłego miecza, ale musimy do tego używać ataku specjalnego pazurów lub też jakiejś innej przeznaczonej do tego mechaniki. Oprócz pazurów, możemy użyć specjalnego silnego ataku, który po załadowaniu i trafieniu wroga, wyrwie z niego jego umiejętność plagi, co pozwoli nam jej jednorazowo użyć za darmo. Same umiejętności plagi ulepszamy dzięki kryształom, które wypadają z pokonywanych użytkowników danej umiejętności. Każda z tych umiejętności zmienia się po ulepszeniu i posiada nawet drugi tryb działania, często drastycznie różny od pierwszego. Przykładowo, umiejętność plagi z drugiego bossa w grze po prostu nas leczy, ale jej ulepszona wersja ogłusza także pobliskich wrogów.

Thymesia-recenzja-podpowiedzi-scaled.jpg
Taką podpowiedź to ja rozumiem – świeci się na czerwono? To zwiewaj bo nic nie zrobisz

Bossowie w tej grze reprezentują duży problem z poziomem trudności. O ile, jeżeli wcześniej grałeś w np. Sekiro, przez większość gry będziesz przebijać się jak kosa przez zboże, zostawiając za sobą rzekę krwi, to kiedy trafisz na bossów czeka na Ciebie porządna ściana. Osobiście przy pierwszym bossie spędziłem ponad półtorej godziny i ostatnią taką potyczkę miałem przy Isshinie w Sekiro lub przy Malenii w Elden Ring. Jednym słowem poziom trudności nagle wy…walił w kosmos i trafiłem na ścianę. Co ciekawe, kolejni bossowie także sprawili mi sporo trudności nie mogę tutaj zarzucić nic ich designowi. Są zrobieni naprawdę bardzo dobrze, hit boxy są perfekcyjne, a ich design jest naprawdę intrygujący. Drugi boss przykładowo non stop się leczy i jeżeli na chwilę odpuścimy, to po prostu zregeneruje swoje punkty życia. Problemem jest jednak dysonans między poziomem trudności samych misji, które przechodzimy jak przez burzę, a bossów, którzy stanowią podobne wyzwanie jak najsilniejsi wrogowie w grach From Software. Ha! pierwszy boss ma nawet dwie fazy, gdzie między nimi leczy w pełni swoje punkty życia. Malenia jak malowana.

Co ciekawe, gra nie kopiuje tylko z gier From Software, ale także z Nioh 2. Będziemy w stanie tutaj powtarzać niektóre misje w ramach prostych scenariuszy, których nawet twórcom nie chciało się ich nazywać – będziemy wykonywać zadania o takich nazwach jak Sub-Quest 1 oraz Sub-Quest 2. Czy zostanie to w przyszłości zmienione, pozostaje tajemnicą. Samych zadań w Thymesia jest zaledwie parę i każda lokacja ma także parę misji pobocznych, które wykonujemy na lekko zmienionych mapach głównych i w których nie musimy zrobić nic konkretnego – najczęściej znaleźć jedynie jakąś notkę lub też pokonać prostego minibossa. Thymesia jest także zabójczo krótka i całość możemy spokojnie skończyć w mniej niż 10 godzin, nawet wliczając godziny spędzone na walce z głównymi bossami. Właściwie niektóre misje główne w Nioh 2 miały więcej misji pobocznych niż tutaj jest łącznie map w całej grze. Porównanie gry Thymesia więc do tego arcydzieła jest tym bardziej wskazane, zwłaszcza jeżeli uwzględnimy fakt, że każde z DLC do Nioh 2 starczało na dwa razy więcej godzin niż spędziliśmy z pełną grą Thymesia.

Thymesia-recenzja-firelink-shrine-scaled.jpg
Góra Filozofa to taka biedna wersja Firelink shrine

Thymesia jest pełna drobnych nieprzemyślanych błędów oraz mechanik. Przykładowo, pomimo możliwości teleportacji z dowolnej lokacji, do tutejszej parodii Firelink Shrine, to za każdym razem wracając w drugą stronę będziemy musieli przechodzić cały poziom od początku. Jedynym plusem są otwarte skróty, ale nie ma mowy o teleportacji między krzesłami (tutaj są to ogniska) w ramach danej lokacji. Kolejnym elementem jest śmiesznie niska liczba przeciwników. Można ich policzyć na palcach obu dłoni i do tego wliczając reworki wrogów. Do tego dojdzie parę elit, którzy służą tutaj za minibossów i jesteśmy w domu. Z drugiej jednak strony jest to gra na max 10 godzin, więc chyba nikt nie spodziewał się porządnego bestiariusza?

Na końcu tych schodów znajdzie się boss z którym pewnie spędzicie parę godzin.

Powtarzam to chyba przy każdej recenzji nowego souls’like od małego, debiutującego studia – zrobienie trudnej gry jest trudne. Thymesia jest właśnie taką grą, ma bardzo niewiele własnych pomysłów i sporo inspiracji z innych gier, które niestety są zaimplementowane w sposób niechlujny oraz po prostu zły. Gra ta najlepiej realizuje swoje własne pomysły, a wszystkie zapożyczenia z innych tytułów są po prostu niepotrzebnym smrodem który unosi się nad tą grą. Bezsensowny soulsowy storytelling oraz układ poziomów jak z arcymistrzowskiego Nioh 2 sprawił, że w pewnych momentach krzywiłem się z niesmakiem grając w tą grę. Thymesia to nieudany eksperyment będący połączeniem klimatu z Bloodborna, systemu walki z Sekiro oraz budowy misji jak z Nioh 2. Zaskoczeniem więc będzie, że tym razem otrzymaliśmy stosunkowo średni tytuł, który można ograć i szybko zapomnieć, a nie tak jak zwykle niedopracowanego gniota. W Thymesia możesz zagrać, ale szczerze mówiąc, wolałbym jeszcze raz przejść Nioh 2 i to pomimo pozostawienia w tym tytule ponad 300 godzin.

Podsumowanie

Bardzo ładny i miejscami przyjemny soulslike pełen niedopracowanych elementów oraz niepotrzebnych zapożyczeń. Raczej propozycja dla fanów gatunku, ale osobiście szybko o tym tytule zapomniałem.
Ocena Końcowa 5.0
Pros
- Ładnie wyglądająca lokacje i ogólny elegancki artyzm gry
- Oryginalne podejście do pasków życia
- Zapadające w pamięć walki z bossami
- Promujący agresję system walki
Cons
- Po powrocie do parodii firelink shrine, trzeba przechodzić cały poziom od początku
- Nieprzemyślany poziom trudności
- Bardzo mała pula wrogów
- Gra nie posiada żadnej historii do opowiedzenia
Poprzednio Spy Guy od Trefla - recenzja - wszyscy na jednego
Następny The Guild of Merchant Explorers - recenzja - roll&write zrobiony inaczej.