Tindaya – pierwsze wrażenia – plemiona i boskie kataklizmy


Na wszelkiego rodzaju wspieraczkach z roku na rok funduje się coraz więcej planszówek. Jedną z nich była Tindaya, która została ciepło przyjęta, a niedawno gruchnęła informacja, że rodzime Ogry Games zamierzają wydać tę grę po polsku. Bardzo się z tego cieszę, bo już po pierwszej partii wiedziałem, że Tindaya znajdzie się w mojej kolekcji. Udało mi się zagrać w prototyp, więc zapraszam do pierwszych wrażeń z rozgrywki.

Przeglądając nowe kampanie Tindaya od razu zwróciła moją uwagę. Może to okładka z fajną grafiką, może dziwna nazwa, ale miała w sobie coś, co skłoniło mnie do zagłębienie się w opis kampanii. Miałem okazję zagrać w prototyp, więc na świeżo chciałem się podzielić kilkoma przemyśleniami. Gra zrobiła na mnie tak dobre wrażenie, że nieśmiało w mojej głowie zrodziła mi się myśl, że chciałbym tę grę zakupić do swojej kolekcji. Swoje wrażenia opieram na trzech partiach kooperacyjnych i dwóch partiach rywalizacyjnych. Gra oferuje też dodatkowe tryby jak np.: gra ze zdrajcą, ale nie udało mi się jeszcze go przetestować.

Zanim przejdę do rzeczy, które mi się podobały dwa słowa o szacie graficznej. Trzeba pamiętać, że to jeszcze prototyp, ale gra już teraz robi wrażenie i wygląda świetnie. Mamy masę kart, żetonów i innych drewienek, a wszystko prezentuje się niesamowicie. Najbardziej mnie urzekły mini figurki zwierzaków, które są idealnie do skalowane do wielkości kafelków i prezentują się bardzo czytelnie na mapie. Na początku obawiałem się o czytelność, bo jednak mapa trochę pstrokata, a małych oznaczeń do ogarnięcia sporo, ale podczas rozgrywek nie usłyszałem żadnych narzekań na ten aspekt. W finalnej wersji będą standy na karty, które mają robić wygląd, ale wygodniej mi się grało, gdy były niezłożone.

Tematyka i kilka słów o zasadach

Tindaya opowiada o losach plemion eksploatujących wyspy w poszukiwaniu zasobów i nowego domu. Dodatkowo w tym świecie żyją bogowie, których staramy się przebłagać i w trakcie rozgrywki będziemy składać im ofiary. Jeśli to zaniedbamy, w pewnym momencie nawiedzą nas kataklizmy i same nieprzyjemne rzeczy niszczące wszystko nas swojej drodze. Intrygująca sielanka połączona z wybuchającym wulkanem – brzmi zachęcająco. Co najlepsze, Tindaya to gra euro z kilkoma trybami – możemy grać kooperacyjnie, ale jest też moduł rywalizacyjny. Ludzie, jak to ludzie nie patrzą na zawieruchę i kaprysy bogów, jeżeli wokół czai się możliwość zdobycia kilku punktów zwycięstwa.

Każda rozgrywka potrwa maksymalnie trzy rundy, ponieważ nie zawsze uda nam się przetrwać. Nasze plemię składa się z wieśniaków oraz lepszych wieśniaków z kijami, którzy są kimś na kształt kapłana i mogą zdecydowanie więcej. Każda runda składa się z trzech faz – strategii, w której możemy się dowiedzieć co bogowie zaplanowali nam w najbliższym czasie, fazy akcji, czyli całego serca gry oraz końca ery, w którym wszystko, co żywe się rozmnaża, jedzenie nam się psuje oraz sprawdzimy, czy złożone przez nas oferty zadowolą bogów. W zależności od trybu gry cele do spełnienia są inne, ale najważniejsze to przetrwać. Zasad jest sporo, ale ich trudność leży raczej w ilości, niż złożoności. Mamy dużo pól, sporo ikonografii i połapanie się w tym wszystkim trochę zajmie, ale nie poddajemy się, bo warto.

Ciekawe pomysły, czyli co mi się w grze podobało

Bardzo mi się podobała eksploracja podczas rozgrywki. Okoliczne tereny są pełne surowców, ale nie do końca wiemy, co uda się nam zdobyć. W grze występują lasy, góry i zatoki, na których będziemy mogli zbudować konkretne budowle. Wchodząc naszymi ludźmi na jakiś teren odkryjemy surowce i coś zdobędziemy, ale musimy uważać, by nie wyczerpać zasobów naturalnych wyspy do cna. Harmonia jest bardzo ważna i nie możemy brać więcej, niż potrzebujemy. Dlatego też gra każe nas, jeżeli spróbujemy dobrać ostatni żetonik z wyspy lub grając kooperacyjnie w ogóle nam to uniemożliwia. Ciekawe i w praktyce działa bardzo fajnie.

Tindaya oferuje interesujący motyw wyboru akcji. Mamy cztery różne możliwości, na które możemy się wystawić. Mamy dwa rodzaje pionków – kosteczki i walce. Jeżeli wykorzystujemy kosteczkę, to mamy jedną wybraną przez nas akcję. Jeśli używamy walca, po zakończeniu pierwszej akcji automatycznie ją ponawiamy. Podwójna produkcja, czy ruch brzmią dobrze, ale żeby nie było za łatwo pod koniec rundy odrzucimy taki walec i nie będziemy mogli go użyć ponownie. Poruszanie się to akcja mocno rozwojowa, ponieważ prowadzi do kilku różnych rezultatów. W zależności gdzie i kim się ruszymy, możemy zbudować coś nowego, walczyć lub złożyć bogom ofiarę. Nie jest to skomplikowane i da się to poukładać, ale chwilę trzeba poświęcić na ogarnięcie możliwości i zapamiętanie przebiegu każdej z akcji.

Jednym z celów gry jest wyżywienie naszych ludzi. Plemię pragnie pożywienia i musimy im je zapewnić, inaczej zaczną umierać. Produkcja jedzenia i innych potrzebnych zasobów to najciekawsza część gry. Planszetka jest całkiem spora i dzieli się na cztery kolumny powiązane z określonymi budynkami. Żeby w ogóle coś produkować musimy nauczyć się to wytwarzać. Na start nie potrafimy zrobić wszystkiego. Przykładowo możemy się nauczyć łowić ryby na łowiskach, ale potrzebujemy też poznać sposób na wydobycie soli, żeby wytwarzać najlepsze wędzone ryby. Kozy mogą nam dostarczyć mleka, ale jeżeli nauczymy się ich zabijania będziemy dostawać rogi służące do walki i mięso pozwalające się wyżywić. Nie możemy, więc zaniedbać technologii, ponieważ nie uda się nam wytworzyć najpotrzebniejszych rzeczy. Pod względem logiczności powiązań gra jest fenomenalna i przekonująca.

Żeby nie było za różowo w grze pojawiają się intruzi, czyli szare pionki najeźdźców. Jeżeli pojawi się ich za dużo, to gra może się przedwcześnie zakończyć, więc musimy ich eliminować. Tutaj znowu wszystko jest dość klarowne i tematycznie uzasadnione. Nasze kozy mają ostre rogi, które mogą nam posłużyć do walki. Eksplorując tereny górzyste również możemy znaleźć obsydian nadający się na broń. Jeżeli wygramy to schwytamy jeńców, a ci mogą zostać poświęcone bogom. Im wszystko jedno czy dostaną figi, czy obiad z człowieka. Mega klimatyczne rozwiązanie.

Sami bogowie i katastrofy naturalne to również ciekawe doświadczenie. Jeżeli spełnimy wymagania bogów, to efekty ich gniewu nie będą tak dotkliwe. Z drugiej strony zupełne olanie ich potrzeb powoduje, że efekty tsunami, czy wybuchu wulkanu mogą być druzgocące. Taki wulkan wystrzeli lawą na pierścień sąsiadujących pól i zmieni je w kamienne pustkowia, niszcząc wszystko na swojej drodze. Plusem jest to, że co rundę kataklizmy i umiejscowienie nieszczęść może się zmienić, więc nie jest to statyczne i nie znaczy, że skoro udało się nam przetrwać rundę, to tak samo będzie w kolejnej. Na szczęście od początku wiemy, gdzie one nastąpią, więc mamy całą rundę na przygotowanie.

Innym fajnym pomysłem jest konieczność produkowania takiej ilości jedzenia, jaka jest nam potrzebna. Nie ma mowy o robieniu zapasów, ponieważ część żywności się psuje. A jak się psuje, to dostaniemy ujemne punkty. Ciekawy i mózgożerny mechanizm.

Obawy i wątpliwości

Podoba mi się to, że gra jest bardzo logicznie poukładana i oferuje ciekawą tematykę. Sporo pomysłów jest intrygujących, chociaż trochę zagrożeń po paru rozgrywkach widzę. Na pewno w grze można odczuć downtime i trochę się naczekamy na swoją turę. Szczególnie widać to podczas ruchu, który może odpalić łańcuszki akcji. Tutaj zaatakujemy, tutaj złożymy jakieś ofiary, a tam się jeszcze zbudujemy. Póki co najlepiej mi się grało kooperacyjnie, ale może to kwestia zbyt małej ilości partii w trybie współzawodnictwa.

Mam też jeszcze obawy o losowość i balans. Płytki zasobów rozkładamy przed rozgrywką, nie wiedząc co jest pod spodem, a bonusy są różne. Jeden dostanie dwa kamienie, a inny cztery, tylko dlatego, że płytka leżała gdzie indziej. Rozumiem, że ma być przygodowo i autentycznie, ale to nadal gra euro. W trybie kooperacyjnym nie jest to strasznie wielka sprawa, ale walcząc z innymi to może dawać poczucie niesprawiedliwości. Trochę się też martwię o balans plemion i ich bonusy. Dodatkowy obsydian jest mocny, zważywszy, że walczymy dużo i jest to opłacalne. Niektóre zdolności są trochę sytuacyjne i może się tak zdarzyć, że w ogóle z nich nie skorzystamy.

Czy warto zainteresować się grą Tindaya?

Moim zdaniem jak najbardziej tak. Gra jest najeżona ciekawymi pomysłami i rozwiązaniami, które są bardzo logicznie poukładane. Mnie kupiło uporządkowanie i uczucie zaciekawienia podczas rozgrywki. Tematyka jest interesująca i mam ochotę na kolejną partię pomimo wcześniejszych obaw. Każda rozgrywka jest zupełnie inna dzięki modularnej planszy układanej losowo i innej konfiguracji kart. Ograniczają nas tylko kropki na mapach wody, a poza tym możemy tworzyć szalone kombinacje. Kooperacyjnie grało mi się póki co dużo lepiej, niż w trybie współzawodnictwa, ale drzemie tutaj potencjał na bardzo solidną pozycję, którą będę chciał lepiej poznać.

 

[WSPÓŁPRACA REKLAMOWA] Dziękujemy wydawnictwu Red Mojo Games za wysłanie prototypu do recenzji. Nie miało to wpływu na zawarte tu opinie.

Grę w polskiej wersji językowej możecie kupić w przedsprzedaży w sklepie Ogry Games. 

Jeżeli interesuje was angielska wersja możecie ją wesprzeć na platformie Gamefound. 

Poprzednio Zdobywanie kredytów w Gran Turismo 7 - poradnik - jak zarabiać?
Następny Latające Burrito - recenzja - zawzięta gra w karty i zbijaka