Popularność małych prostych gierek imprezowych nie słabnie. Co chwila pojawia się coś nowego starającego się zagarnąć swój kawałek naszego wolno-czasowego tortu. Gry takie jak Eksplodujące kotki czy Odjechane jednorożce już przetarły drogę, więc czas na najnowszą część tego porąbanego cyklu, a mianowicie To ja go tnę!

To ja go tnę! jest prostą grą, w której gracze budują drużynę antropomorficznych zwierzęcych bohaterów w celu ścięcia 3 potworów lub spędzenia wolnego czasu we własnym gronie, ale tylko jeśli jest inkluzywnie i każdy heros ma inny znaczek przynależności. Podczas gry będziemy wystawiać ninjo-koty, misio-wikingów czy jednorożco-zbrojnych, wzmacniać ich przedmiotami albo osłabiać drużyny przeciwnika przeklętymi znajdźkami, polować na potwory, rzucać czary i przede wszystkim przeszkadzać innym w zrobieniu czegokolwiek co ma sens.

Skrót zasad

Zaczynasz z ręką 5 kart i jednym wybranym przywódcą ze specjalną zdolnością. Na kartach możesz posiadać czary, herosów, wyzwania, przedmioty oraz modyfikatory wyników kości. Podczas tury masz 3 punkty akcji, które możesz wydać na wystawienie typka, przedmiotu albo czaru lub próbę odpalenia zdolności bohatera.  Wyzwania i modyfikatory grasz za darmo. Aby dobrać karty płacisz albo 1 za 1 albo 3 za 5 kart, więc słabe te wymiany. Innego dobierania nie ma. No i wreszcie, za 2 punkty możesz zaatakować jednego z trzech potworów wystawionych na planszę, jeśli spełniasz wymogi na nim przedstawione, a mianowicie ilość i typ bohaterów w twojej drużynie.

Wystawiając nowego asa do zespołu masz prawo rzutu dwoma kośćmi aby odpalić jego efekt. Potem kosztuje to 1 punkt akcji. Umiejętności wyzwalane w ten sposób są różne, od dosłownie robienia NIC, kiedy wypadnie 2, do wycinania ludów wroga przy 10. Oczywiście wszystko zależy od wystawionego osobnika. W testach mogą pomagać i przeszkadzać wszyscy przy stole poprzez zagrywanie kart z modyfikatorami. W sumie karty te można zagrać do dowolnego rzutu kością, aby go mocno podbić albo zgnębić niemiłosiernie.

Gra kończy się, jeśli zgromadzisz 6 bohaterów o różnych klasach lub zgładzisz 3 potwory.

Wrażenia z gry

To ja go tnę! należy do gatunku gier, które mnie w ogóle nie ruszają, ale czasem dam się namówić na partyjkę. Posiadają słodkie obrazki, głupkowate nazwy oraz są pełne nienawiści do bliźniego twego. Zbieranie bohaterów jest uzależnione od dociągu, a ten może ucierpieć lub zostać wzmocniony przez efekty zagrywane w ciągu tur twojej i innych graczy. Niby dobrałem 5 nowych kart, to teraz 2 z 3 przeciwników odpala magiczny efekt zabierający kartę od dowolnego gracza, a jeśli to przedmiot, to zabierający drugą. I tak po zmarnowaniu całej tury na dobranie 5 kart, kiedy znów mogę grać, mam całe 2 na ręce, które są modyfikatorami. Więc co robię? Wypatruje okazji, żeby wsadzić je głęboko szacownemu towarzyszowi zabawy co to mi karty wcześniej zajumał. I tak postęp w kierunku wygranej zostaje chwilowo zawieszony na rzecz wyrównania porachunków oraz wkucia szpili w nerw łokciowy tak żeby jego własna zaciskająca się pięść trzasnęła go w nos.

Takie sąsiedzkie niesnaski oczywiście są dopuszczalne, dozwolone i wręcz oczekiwane przez ofiary przy stole. Dobrze jeśli wszyscy równo się piorą i opuchlizna podobnie się rozchodzi, ale co jeśli ktoś przyfarci, wystawi większość drużyny albo zarąbie 2 z 3 potrzebnych potworów. Wtedy każda szanująca się kartonowa szumowina według niepisanego prawa napadu na prowadzącego winna trzaskać go czym tylko może. Jeśli trzaskanie było owocne, nowo napuchły smutasek wraca do szeregu, gdzie skupia się na tym co ważne, czyli odpłacanie pięknym za nadobne, a nie na jakimś tam zwycięstwie.

Gra jest totalnie losowa, dociąg kart, rzut kośćmi, niechęć innych i brzydki zapach z ust – to wszystko znajdziecie w tym malutkim pudełku. Taktycznych zagrywek tu brak, strategicznych też, możesz odrobinę chomikować lepsze karty, ale liczba efektów je kradnąca jest zatrważająca. Jeśli kości są po twojej stronie, to szybko rozprawisz się z potworami i pozamiatane, jeśli jednak ci nie służą, a nie masz modyfikatorów, to sobie chwilę posiedzisz przy prawie pustej turze. No właśnie, zaskakująco często nasze tury będą puste, bo chciałem coś zrobić i się nie udało, bo albo kości złe, albo współgracze ujemnie pomagają. Dobieranie kart niby dobra sprawa, ale taki osobnik staje się celem dla okolicznych hien i następuje sytuacja opisana na początku.

Czy to wszystko jest straszne i przekreśla grę? W sumie nie, bo jest na tyle szybka, że mam w nosie utraty kart, ludzi i fatalne rzuty. Dostaje drobny strzał endorfinki kiedy udaje mi się pokrzyżować plany innym albo dzięki interwencji wszystkich bóstw wyjdzie mi rzut i nikt go nie wystrzeli w powietrze modyfikatorami. Grafiki są słodkie, a sam fakt, że twój królik mag właśnie zamordował bardo-wiewiórkę wyrzucając 11 na 2k6 sam pcha uśmiech na usta.

Wykonanie

Grafiki są urocze, przemiłe i tylko odrobinę krwiożercze. Załączone 2 kości k6 są wykonane z fajnej niebieskiej masy, a teksty na kartach są klarowne i nie dają miejsca na nieścisłości. Ich grubość pozostawia sporo do życzenia i jest poniżej średniej – można pokusić się o koszulki. Instrukcja jest dosłownie dwustronicowa, a grę tłumaczy się w 3 minuty.

Podsumowanie

Ja odpadam, taka rozrywka nie jest dla mnie. ALE jeśli lubisz Eksplodujące kotki i Odjechane Jednorożce, to gra powinna ci się spodobać. Dla mnie to średniak opierający się na słodkich grafikach, mega losowości i praniu się po kartonowych obliczach.

Podsumowanie

Jeśli lubisz Eksplodujące kotki i Odjechane Jednorożce, to gra powinna ci się spodobać. Dla mnie to średniak opierający się na słodkich grafikach, mega losowości i praniu się po kartonowych obliczach.
5.0
Pros
+ słodkie grafiki
+ szybka gra
+ łatwe zasady
Cons
- galopująca losowość
- wiadra negatywnej interakcji
- cienkie karty
Poprzednio Obecność 3: Na rozkaz diabła - recenzja - największe źródło zła jest bliżej niż myślisz
Następny Warhammer Age of Sigmar: Storm Ground - Recenzja - Roguelike ku czci Sigmara