Alexander Pfister to jeden z moich ulubionych autorów. Dał nam genialną Mombasę i Great Western Trail, które dumnie stoją na mojej półce i regularnie lądują na stole. Czasem zdarza się, że nie każda z gier to objawienie geniuszu i niektóre pozycje trochę obniżają loty. Czy tak jest z Wyprawą do Newdale ? 

Znacie taką karciankę O mój zboże? Moim zdaniem to taka rysa na twórczości Pfistera. Gra była prosta i całkiem przyjemna, ale nie zebrała szczególnie dobrych recenzji, więc jakoś przeszła bez większego echa. Autor przemyślał wszystkie pozytywne i negatywne strony, a następnie postanowił dodać planszę i więcej głębi w rozgrywce. Z takiego połączenia dostaliśmy Wyprawę do Newdale wydaną po polsku przez wydawnictwo Lacerta. I muszę przyznać, że przedstawiony świat i mechanika bardzo mnie wciągnęły.

Jak gramy?

Zanim zaczniemy właściwą zabawę czeka nas mozolny etap przygotowania. A trochę rzeczy do wyłożenia jest, ponieważ w zależności od rozdziału setup wygląda trochę inaczej. Wybieramy mapę, losujemy żetony premii i rozdzielamy karty biorące udział w rozgrywce. Bez dobrej organizacji w pudełku samo wyszukanie kart może nam trochę zająć. Przygotowanie elementów graczy to już w zasadzie formalność, ale przed pierwszą rozgrywką musimy na pionki nakleić przezroczyste naklejki z cyferkami. Nie potrafię powiedzieć dlaczego, ale po kilku rozgrywkach wygląda to nieestetycznie, a napisy się ścierają.

W grze mamy 7 rund, a każda z nich dzieli się na 6 faz. Pierwsza to planowanie, w której odsłonimy nowe wydarzenie. Może to wprowadzić jakieś dodatkowe zasady czy bonusy dla grających. Ważniejsza informacja to robotnicy, którzy na pewno będą dostępni w późniejszych etapach. Kolejna faza to rozmieszczanie naszych pionków na konkretne akcje, a tych w grze mamy pięć głównych plus produkcja dostępna na planszetkach graczy. Cała zabawa polega na tym, że nie mamy pełnej informacji o robotnikach, którzy będą dostępni, ponieważ dołożenie nowych nastąpi dopiero w kolejnej fazie. Po dołożeniu z worka nowych, kolorowych ludzików (swoją drogą bardzo ładnych) w kolejności graczy będziemy rozpatrywać akcje. Znaczniki są ponumerowane, więc musimy zacząć od jedynki i dopiero później przejść do kolejnej. Na koniec mamy możliwość zbudowania kolejnej budowli i rozpatrzenie ewentualnych premii z budynków specjalnych. Sama rozbudowa ma jeszcze jeden cel. Pozwala rozprzestrzeniać się na planszy z miastami i zdobywać dodatkowe premie, ikony obniżające koszty czy punkty zwycięstwa. Najciekawsza w całej grze jest produkcja, którą możemy przeprowadzić dwojako. Każdy z budynków ma określone wymagania w potrzebnych parobkach a pod naszymi kartami budowli widzimy trzy pola oznaczające ich stopień zaangażowania. W zależności od umiejscowienia mogą oni pracować leniwie i w mniejszym składzie, ale wyprodukują mniej towarów. Sumienne podejście wymaga więcej ludzi, ale da nam za to więcej wartościowych kosteczek. W połączeniu z niepewnością, co nam wypadnie z worka decyzje są trudne, ale ten rodzaj hazardu działa całkiem dobrze. Niezależnie od naszych sukcesów czy niepowodzeń możemy też użyć łańcucha produkcji. W tym celu odrzucamy z ręki karty z symbolem danego dobra i dokładamy kosteczki towarów. Pozostałe akcje jakie mamy do dyspozycji pozwalają na odblokowanie dodatkowych pionów, dobieraniu kart czy usuwaniu żetonów blokad. Zasad nie ma zbyt wiele i są mało skomplikowane.

Wykonanie

Całkiem zgrabne pudełko skrywa sporo zawartości i jest przyjemnie ciężkie. Kartonowe elementy są zrobione z grubej tektury i nie powinny się szybko zniszczyć. Styl graficzny jest przyjemny dla oka. Cała ikonografia jest czytelna i nie ma zbytnich problemów z jej zrozumieniem. Duży plus za umieszczenie na planszach graczy skrótu rundy, – co prawda kroków nie ma zbyt wiele, ale warto mieć taką przypominajkę.

Wrażenia

Wyprawa do Newdale to solidna i poprawna gra. Nie ma w niej niestety jakiegoś magnesu, który przyciągałby do planszy i nie pozwalał o niej zapomnieć. Wszystkie mechanizmy lepiej lub gorzej się spinają, ale nie powiem, żebyśmy dostali hit. Gra to typowy wykładacz robotników, którzy idą w dane miejsce aby wykonać akcję. Decyzji do podjęcia jest sporo, ale tak naprawdę wszystko sprowadza się do sprawdzenia czy musimy się produkować, bo nie stać nas na zbudowanie czy wręcz przeciwnie chcemy postawić kolejne budowle. Tytuł nie jest strasznie złożony, ale nie powiedziałbym też, że dostajemy prostą i familijną rozgrywkę. Główny ciężar został położony na kartach, które możemy używać na kilka sposobów. Bardzo mi się podoba pomysł z produkcją i ryzykiem, jakie musimy podjąć. Fani przeliczania będą trochę kręcić nosem, ponieważ to los zdecyduje, czy nasze przypuszczenia okazały się słuszne i z worka wypadną właściwe kolory robotników. Za każdym razem czuć ten dreszczyk emocji czy wszystko się uda i nie spalimy akcji. Niepowodzenia możemy zrekompensować, ale karty są cenne a dobranie nowych kosztuje. Dodatkowo świetnym mechanizmem są łańcuchy produkcji, ale te także zależą w dużej mierze od szczęścia w kartach. Warto dobrze przemyśleć, w co pójdziemy i nie rozdrabniać naszych budynków. Optymalna produkcja coraz bardziej wartościowych towarów to podstawa.

 

Wspomniane wcześniej ciągłe testowanie naszego szczęścia jest największym minusem całej gry. Jeżeli podejdą nam karty i jesteśmy w stanie wykręcić z nich jakieś fajne kombosy to mamy z górki. Problem pojawia się, gdy na stole mamy przykładowo budynki produkujące mąkę a na ręce same karty z drewnem. Oczywiście możemy dalej ciułać normalną produkcję z robotników, ale daleko na tym nie zajedziemy. Potrafi to zirytować i negatywnie nastawić do tego tytułu. Natomiast, jeżeli to zaakceptujemy, to nadal będziemy się dobrze bawić, ale ze świadomością, że naszymi decyzjami kieruje trochę ślepy los. Podobał mi się też mechanizm rozprzestrzeniania się na planszy po wystawianiu budynku. Wokół kart kręci się cała rozgrywka, więc miło jest zobaczyć, jak nasze włości rosną na mapie. Nie przypadły mi do gustu żetony premii. Są bardzo nierówne, a przez losowe rozmieszczenie mogą premiować początkowego gracza. Często zdarza się, że przydatny bonus jest jeden i leży na stosunkowo bliskim polu. Niektóre premiują za towary, których nie mamy, więc kafelek jest dla nas tylko ozdobą.

Regrywalność jest spora, aczkolwiek trzon mechaniki zawsze zostaje ten sam. Bardzo pozytywna okazała się kampania, którą śmiało polecę każdemu. Nie jest to może poziom gier legacy, ale zmiany pomiędzy misjami są bardzo sympatyczne i mają wpływ na rozgrywkę. Dodatkowo każdy z rozdziałów można rozegrać niezależnie. Kampania to też dobry sposób na oswojenie się z grą, ponieważ każdy scenariusz stopniowo dorzuca nowe reguły, więc można się ich dobrze nauczyć w trakcie partii. Zasady są proste a rundy błyskawiczne. Zanim się obejrzymy, trzeba będzie składać grę. Interakcji nie uświadczymy zbyt wiele. Naliczyłem dwa momenty, w których jesteśmy zależni od innych. Na koniec gry porównany ilość ikonek z piąstkami i możemy podebrać komuś żeton premii. Pozostała część to pasjans i gramy na swojej planszy.

Podsumowanie

Wyprawa do Newdale ma kilka ciekawych mechanizmów jak łańcuchy produkcji, które nadają jej złożoności i pozwalają przyjemnie pokombinować nad planszą. Dużą rolę odgrywa łut szczęścia w dobrze kart. Gra jest poprawna i to w zasadzie tyle. Nie jest wybitna, nie będzie stała na pierwszym miejscu, ale dostarczy wielu interesujących partii. Jeżeli szukacie lekkiej i przyjemnej gry worker placement oraz lubicie kombosy z kart to nie powinniście się rozczarować.

Podsumowanie

Wyprawda do Newdale to prosta gra worker placment z kilkoma ciekawymi mechanizmami i rozwiązaniami. Różnorodność rozgrywki jest spora przez wprowadzenie kampanii. Udane kombosy dają satysfakcję ale z tyłu głowy wiemy że sporo zależy od szczęścia.
8.0
Pros
+ kampania i różnorodność rozgrywki
+ bardzo ciekawa mechanika łańcuchów produkcji
+ możliwość wykorzystania kart na kilka sposobów
+ szybka i prosta rozgrywka
Cons
- szczęście ma duży wpływ na rozgrywkę
- żetony premii
Poprzednio Kamienna Mandala - o zbieraniu kolorowych kamieni
Następny Co obejrzeć w weekend? Nowości na Netflixie i HBO Go *14 – 16.05.2021*