Barbie to film, który szturmem zdobył serca milionów fanów na całym świecie. Czy faktycznie warto wybrać się do kina?
Margot Robbie gra rolę stereotypowej Barbie, ale jej doskonałość zaczyna pękać wraz z pojawiającymi się wadami, takimi jak płaskostopie i cellulit. Jej podróż w poszukiwaniu odpowiedzi prowadzi ją do Realnego Świata, gdzie spotyka zespół matka-córka, Glorię i Sashę. Bez zagłębiania się w złożoność równoległego wszechświata – mroczne szkice Barbie autorstwa Glorii wywarły nieoczekiwany wpływ na lalkę. Film zagłębia się w podróż Barbie – smukłej, wysokiej i pięknej – która wyrusza na poszukiwanie siebie. Wbrew powszechnemu przekonaniu, film Barbie nie jest tak fantastycznym przeżyciem, jakiego można by się spodziewać. Wejście Barbie do Realnego Świata jest szokiem dla jej organizmu. Od samego początku zalewa ją fala seksistowskich komentarzy, a nawet fizyczne nękanie na ulicach Los Angeles. Ku swojemu przerażeniu odkrywa, że sprawiedliwa reprezentacja płci to mit, nawet w siedzibie firmy Mattel (producenta lalek). Kogo to zachwyca? Olewanego do tej pory Kena.
Fabuła filmu zmienia się, gdy w fazie „toksycznej męskości” Ken, grany przez Ryana Goslinga, zaczyna „programować” lub prać mózgi wszystkich mieszkańców krainy. W Barbielandzie „tradycyjne role płciowe” zostają wywrócone do góry nogami – kobiety dzierżą władzę, a Kenowie zostają zredukowani do zaledwie przyciągających wzrok akcesoriów. Ta przemiana kształtuje patriarchalną fantazję Kena, w której wszystkie Barbie (nawet prezydent) stają się uosobieniem podporządkowanych, nieinteligentnych kobiet, pozbawionych własnych myśli. Tym samym, Kenowie, przedstawiani jako nieudolni i niemający pojęcia o rządzeniu, doprowadzają Barbielanda do chaosu.
Chociaż silny akcent feministyczny nie jest zaskakujący, a nawet oczekiwany, biorąc pod uwagę historię Barbie jako symbolu upodmiotowienia kobiet, podejście do tego tematu w filmie wydaje się nieco przestarzałe w kontekście roku 2023. Świat zmierza w kierunku większej równości płci i choć daleko mu do ideału , podejście filmu wydaje się zbyt uproszczone i skrajne w przedstawianiu życia kobiet jako uniwersalnego trudnego, a męskiego jako łatwego. Ten czarno-biały obraz nie tylko pomija złożoność życia, ale także staje się nieustępliwym przesłaniem politycznym, które czasami może wydawać się ciężkie, a nawet nie do zniesienia. Momentami przypominało mi to wykład na studiach, nie kino rozrywkowe.
Wydźwięk tego filmu jest przedziwny – momentami masz ochotę bić brawo, momentami czujesz zażenowanie. Z pewnych rzeczy się żartuje (śmieszne), z pewnych nie, co pozostawia niesmak. To, co mogło być uniwersalnym filmem, wykorzystującym siłę gwiazd Margot Robbie i Ryana Goslinga, ugrzęzło w jego programie politycznym. Podejrzewam też, że duża część publiki na naszym seansie (nastolatki) nie zrozumiały połowy aluzji w tym filmie. To mogłoby być fajnym doświadczeniem kinowym dla wszystkich grup wiekowych i płci, ale zamiast tego może sprawić, że niektórzy widzowie poczują się bardziej pouczeni niż rozrywkę. Uważam też, że frustrujące jest, gdy filmy próbują wzmocnić pozycję kobiet, umniejszając przeciwnej płci. Także nadmierne użycie terminu „patriarchat” w całym filmie tylko zwiększyło moją irytację. Gdybym dostawała dolara za każdą wzmiankę tego słowa, to byłabym bogata. A z pewnością miałabym TĘ torebkę Barbie…
Poza tym, reżyseria Gerwig w tym filmie jest znakomita, ponieważ udaje się jej uczynić Barbieland realistycznym. Gerwig za kamerą jest żywa i odważna i wspaniale jest zobaczyć, jaki skutek przynosi tak ogromne pole do zabwy. Praca scenografki Sarah Greenwood i dekoratorki wnętrz Katie Spencer przez cały film także jest niewiarygodna. Barbieland to przepiękne, różowe miejsce ze znanymi zabawkami przeniesionymi do „prawdziwego” świata. Domki Barbie, samochody, ubrania… to coś pięknego! A ta różowa torebka od Chanel będzie mi się śniła jeszcze przez wiele nocy… Muszę przyznać też, że od wczoraj marzę o długich, platynowych włosach Barbie/Margot… Barbie korzysta także ze znakomitej ścieżki dźwiękowej, stworzonej przez Marka Ronsona i Andrew Wyatta, aby w genialny sposób ubogacić tę historię. Na przykład piosenka Lizzo „Pink” niemalże działa jako narrator początkowego etapu filmu, podczas gdy „What Was I Made For?” Billie Eilish jest doskonale dobranym dodatkiem do jednej z najbardziej wzruszających scen filmu. To ponowne zastosowanie i celowe umieszczenie wszystkich tych elementów, które Gerwig dodaje do filmu, sprawia, że wydaje się on być czymś więcej niż tylko „filmem o Barbie.”
Ten film z jednej strony przeniósł mnie gdzieś w dzieciństwo, do beztroskich czasów zabawy, ale z drugiej strony przypominał o współczesnych realiach świata i wszystkich problemach społecznych. To słodko – gorzkie połączenie. Jasny, krzykliwy i trochę jaskrawy — tego się spodziewałam, a film rzeczywiście zapewnił ucztę blasku, tęczy i różu. Tym, co naprawdę mnie zaskoczyło, był wciągający charakter filmu – pomimo niektórych „nachalności”. Była tam nieoczekiwana głębia, której się zwyczajnie nie spodziewałam. To samoświadoma komedia, która nie tylko rezonuje z długoletnimi fanami, ale także zaprasza nowicjuszy swoją głęboką i wielowarstwową narracją. Humor jest autentyczny, jednocześnie niedorzeczny i dziwaczny a całość zrealizowano z rozmachem. Zakończenie filmu może być dla niektórych dalekie od satysfakcjonującego, pozostawiając uczucie smutku i pustki. Związek Kena i Barbie nie ma przecież oczekiwanego, typowego, szczęśliwego zakończenia, ale z perspektywy czasu bardzo mi się to spodobało.
Czy warto obejrzeć Barbie? Pewnie – nawet dla samych efektów wizualnych.
Zobacz też: Oppenheimer- recenzja – smutny kawałek historii