Całkiem niedawna premiera czwartego sezonu Stranger Things także nas przyciągnęła przed ekrany telewizora. Czy warto poświęcić czas na ten serial?
Aby uczcić premierę czwartego sezonu serialu zrobiliśmy sobie maraton przypominający wszystkie części, od samego początku. Było to moje pierwsze spotkanie z tą produkcją (najwyraźniej żyję pod kamieniem), jednak od samego początku przypadła mi do gustu. Każdy kolejny sezon zaskakiwał coraz bardziej, momentami przyprawiał o gęsią skórkę lub łzę wzruszenia. Oczekiwania co do najnowszego sezonu także mieliśmy ogromne, zwłaszcza, że z każdej strony zasypywani byliśmy opiniami osób, które pochłonęły najnowsze 9 odcinków w jeden dzień. Słowa „innny” oraz „dorosły” coraz częściej pojawiały się by opisać wrażenia.
Od samego początku zderzyliśmy się z ośmiomiesięcznym kokiem czasu i solidną zmianą otoczenia. Joyce wraz z dziećmi, w tym Eleven, mieszkają w słonecznej Kalifornii, z dala od okropieństw, które spotkały ich w Hawking. Z kolei w ich dawnym miejscu zamieszkania także zaszły niemałe zmiany – Lucas stara się dołączyć do „popularnych” dzieciaków, Mike oraz Dustin znajdują nowych przyjaciół w licealnym klubie dla nerdów a Max, po śmierci przyrodniego brata, zmaga się z matką alkoholiczką oraz solidnym ptsd po tym, co spotkało Billiego. Tak czy siak, już na samym początku widać, że problemy jednych są nieco ważniejsze od innych. I te głupoty typu zjarany kolega Jonathana, czy pseudo kłótnia Mike i 11 o słowo „kocham Cię” na prawdę irytowały po jakimś czasie, bo w większej skali były zwyczajnie błahe. Z kolei problemy „doroślejsze” odrobinę zepchnięto na dalszy bieg i tylko co jakiś czas do nich powracano. To problemy Max były jednak katalizatorem wydarzeń tego sezonu.
Główne pytanie, które nurtowało mnie w czasie oglądania sezonu 4 – czy Will w końcu mógłby przestać płakać? Rozumiem, że Netflix miał zamiar coś pokazać w jego postaci, zmienić pogląd widzów na jego postać, ale czy musiało się to odbyć w taki sposób? Jakiś czas od premiery sezonu Noah Schnapp potwierdził coś, czego można było się domyślić w czasie seansu – Will jest gejem i żywi uczucia ku Mikowi. Mnie zastanawia tylko kto w Netfixie wpadł na to, że osoba homoseksualna jest rozpoznawana wyłącznie przez to, że płacze, użala się nad swoim losem i jest ogólnie pokazana jako „słaba”. Jestem w szoku, że producenci zdecydowali się na taki krok. Droga rozwoju tej postaci mogła być wyjątkowa a została sprowadzona do minimum.
Producenci zapowiadali też, że któraś z kluczowych postaci umrze w tym sezonie. Wiele czasu poświęcone zostało Stevowi a jego postać jest idealnym przykładem na to, jak poprawnie rozwinąć bohatera. Steve Harrington przeszedł solidną metamorfozę osobowości, ale nie zostało to wymuszone w żaden sposób. W miarę rozwoju historii, mężczyzna brał na bary ogromną odpowiedzialność za swoich współtowarzyszy, poświęcał się poniekąd dla osób, dla których nie musiał. Przez czas antenowy, jaki otrzymał ten bohater wraz z epickimi scenami i szczerym rozważaniom o swojej przyszłości, obstawialiśmy, że będzie jedną z uśmierconych osób. Na szczęście, do tej pory, pozostał przy życiu. Pierwszym poległym został Eddie Munson, przewodniczący licealnego Hellfire Club, czyli klubu, w którym bohaterowie, wraz z Ericą, spotykali się na partyjki D&D lub grali muzykę. Cały Hellfire wywołał jednak mieszane uczucia pośród bogobojnej społeczności Hawking, stąd tez wzięły się wszystkie problemy Eddiego.
Dlaczego? W Hawking dochodzi do serii morderstw a pierwsza z ofiar została brutalnie zamordowana w miejscu zamieszkania Eddiego, kiedy kupowała od niego narkotyki. Jako że była poprawną uczennicą, cheerliderką oraz spotykała się z kapitanem szkolnej drużyny koszykówki, nikt nie uwierzył, że właśnie w tym celu odwiedziła przyczepę Munsona. Niewiele osób wiedziało też o problemach, z jakimi zmagała się prywatnie – a to właśnie przez nie główny antagonista, Vecna, wziął ją za pierwszą ofiarę. W miasteczku rozpętało się piekło, rozpoczęły się publiczne lincze i samosądy. A w Kalifornii? Dowiedziawszy się o wydarzeniach w Hawking, Jedenastkę odnajduje PAPA i zabiera ją do tajnego ośrodka, by odzyskała moce. Do tego wszystkiego, Eleven śledzi wojsko, gdyż uważają ją za powód wszystkich dotychczasowych wydarzeń w miasteczku. Wystarczająco poplątane? To słuchajcie tego! Jonathan nie odwiedził Nancy w przerwie wiosennej. Wskutek wydarzeń, kobieta coraz więcej czasu spędza z Harringtonem i zauważa jak bardzo się zmienił. Jej obecny chłopak trochę ją oszukuje, udaje, że wszystko gra oraz przyjaźni się z najbardziej denerwującą postacią w historii kina – Argyle. Ponownie zasmakowaliśmy więc kęska miłosnego trójkąta pomiędzy tymi bohaterami. Tym razem jesteśmy jednak #TeamSteve!
Rzeczą, którą należy docenić w serialu jest aspekt muzyczny. Master of Puppets Metallici w kulminacyjnym momencie sezonu był świetnym posunięciem a scena gry na gitarze w Upside Dwon dostała +10 punktów do epickości projektu. Podobnie Kate Bush z piosenką Running Up That Hill będą mi się kojarzyły z serialem do końca życia. Stranger Things nominowane zostało do wielu prestiżowych nagród, słusznie z resztą. Szkoda tylko, że Sadie Sink pomięła nominacja. Szkoda, bo była jedną z czołowych postaci sezonu, prawdziwie pokazała ból po stracie brata, problemy nastoletniego życia i wielokrotną walkę z Vecną. Ostateczna bitwa ze stworem z Drugiej Strony skończyła się dla Max tragicznie (czego się spodziewała) a Sadie pokazała prawdziwe, realne emocje towarzyszące bohaterce w tym czasie. Serio, skutkowało to pełnymi ciarami na ciele. Podobne odczucia świetności odczuwam wobec postaci Dustina Hendersona i w tym sezonie twórcy wielokrotnie pokazali geniusz tego nastolatka, spryt i zaradność, ale też głębokie emocje. Gaten Matarazzo przyprawił nas o kilka łez, co nie zdarza się zbyt często. Na ekran zostały przerzucone realne odczucia po stracie bliskiego przyjaciela, co szczególnie nas dotknęło. Wielkie brawa należą się tej dwójce.
Czwarty sezon serialu Stranger Things to mieszanka różnego rodzaju uczuć. Z jednej strony poruszamy trudne tematy dorastania, problemów z używkami czy śmierci bliskiej osoby. Z drugiej strony pojawia się zjarany hippis Argyle, który miał służyć za rozluźnienie emocji a jedynie działał na nerwy. Cały plot z poszukiwaniem Jedenastki przez Mike, Willa, Jonathana oraz Argyle był wymyślony od czapy a sezon mógłby spokojnie istnieć bez tych postaci i każdy byłby zadowolony. Płaczący Will to jedno, ale zmiksowany ze sztywnym i bezradnym Mikiem solidnie działał mi na nerwy. Jak możecie kojarzyć, sezon ma 9 odcinków, ale dwa ostatnie to format prawie filmowy – póltoragodzinne oraz dwu i pół godzinne odcinki, które radziłyby sobie o wiele lepiej bez tych postaci. Dobrze przynajmniej, że wątek Joyce, Hoppera i Murraya w miarę upływu czasu dostawał więcej uwagi.
Mimo długaśnych odcinków, wydawało mi się, że sezon zakończył się zbyt szybko i dość nagle, ale kiedy nic nie kończy się dobrze, oznacza to ciąg dalszy w sezonie numer 5. Ciekawi mnie jak społeczność Hawking poradzi sobie ze skutkami „trzęsienia ziemi”, które wywołał Vecna, bo spora część mieszkańców pośpiesznie opuściła miasto. Sporo czasu antenowego w ostatnim odcinku poświęcone zostało realiom ludzi po Vecnie (tj. misje poszukiwawcze, zbiórki żywności lub pożywienia) a nie globalnym skutkom, które rwa wywołała. Dopiero w końcowych sekundach, kiedy myśleliśmy, że wszystko skończyło się w miarę radośnie, zobaczyliśmy jak Hawking powoli zostaje przejmowane przez Upside Down. Czwarty sezon Stranger Things poruszał więcej doroślejszych kwestii a cały nastrój nie był już uroczo dziecięcy. Problemy bohaterów stały się bardziej realne niż kiedykolwiek. To zdecydowanie najbardziej dojrzała część z pozostałych. Nie mogę się doczekać aby zobaczyć jak sprawy powędrują dalej.
Jak oceniacie najnowszy sezon Stranger Things?
Brak komentarzy