Zauważyliście, że ostatnie seriale na platformie Netflix są coraz bardziej mdłe i słabe? Że ciężko się na nich skupić, nie przyciągają i po prostu nie chce ich się oglądać, ponieważ szybko tracimy nimi zainteresowanie na korzyść głaskania kota lub scrollowania Facebooka? Właśnie tego zarzucić nie można Altered Carbon.
Próbując sobie przypomnieć ostatni serial, którego cały sezon obejrzałem w jeden weekend, to najbliżej będzie ostatni półsezon Domu z Papieru. Jest to też powód, dla którego nie pojawiają się ostatnio recenzje seriali na bigbaddice.pl – po prostu nie ma nic ciekawego, a to co wychodzi, to albo popkulturalne puste wydmuszki, albo propagandowy ściek od którego mam odruch wymiotny i mało który serial oglądam dalej po seansie pierwszego odcinku (a czasami nawet i tego nie kończę, jak widzę, że nie ma między nami chemii, to nie poświęcam na niego czasu). Wyjątkiem tutaj jest Smoczy Książę, który także jest pełny lansowania pewnych wartości (więcej tam związków homoseksualnych niż zwykłych), ale całościowo okazał się dobrą fantastyką. Recenzja drugiego sezonu Altered Carbon będzie zawierała spoilery.
Wróćmy jednak do głównego tematu. Altered Carbon to produkcja powstała na podstawie książki o nazwie Modyfikowany Węgiel oraz jej kontynuacji. Fani Cyberpunu oraz Science Fiction na pewno kojarzą ten temat, a jak nie to polecam i książkę, bo zostawia w tyle serial (tradycyjnie zmieniony odpowiednio by nadążyć za narracją jaką prezentuje sobą Netflix). Modyfikowany Węgiel książka z 2001 roku, autorstwa Richarda K. Morgana, opowiada o świecie dalekiej przyszłości, gdzie ludzkość nauczyła się jak pozostać w pewnym sensie nieśmiertelnym. Chodzi dokładnie o możliwość zgrania swojej świadomości na specjalny dysk, który montuje się w hodowanych do tego celu ciałach. Dysk potrafi przetrwać setki lat, nawet kiedy ciało zostanie zniszczone, stąd i nieśmiertelność, głównie zarezerwowana oczywiście dla elity, zwanej tutaj Matami.
Fabuła drugiego sezonu dużo bardziej opiera się na stosach korowych niż w pierwszym sezonie, gdzie były bardziej ciekawostką. Główny bohater, Takeshi Kovacs, jest ostatnim emisariuszem, specjalnie wyszkolonym komandosem, który potrafi walczyć nie tylko w realu, ale także w świecie wirtualnym kiedy stos takiego człowieka zostanie porwany. Drugi sezon będzie się zaczynać jakiś czas po wydarzeniach z poprzedniego. Takeshi Kovacs ukrywa się przed ścigającymi go siłami porządkowymi Protektoratu. Kiedy zostaje odnaleziony i zabity, dostaje propozycję pracy dla jednego z ważniaków zarządzającemu planetą gdzie wydobywa się substancję kluczową dla tworzenia stosów. Można powiedzieć, że jest to jeden z najbardziej wartościowych surowców dla ludzkiej cywilizacji.
Drugi sezon także będzie się skupiać na Takeshim Kovacsie, który tym razem otrzymał specjalnie zmodyfikowane ciało do użytku dla wojsk specjalnych. W tym sezonie było znacznie więcej strzelania oraz naprawdę fajnej akcji. Fabularnie całość także poszła o krok do przodu, a serial został zaprojektowany w taki sposób by trzymał w napięciu do samego końca. Problemem był sam Takeshi Kovacs, w którego wcielał się Anthony Mackie, znany z ról np. Falcona w Avengers. I tu i tam widać wyraźnie, że aktorem nie jest zbyt dobrym, a w porównaniu z poprzednią powłoką z pierwszego sezonu (graną przez Joel Kinnamana) jest po prostu beznadziejny i bez duszy. Zresztą obejrzyjcie poniższy trailer.
Teoretycznie by to pasowało do zmęczonego kilkusetletniego emisariusza, wiecie kiedy mimika jest słaba, kiedy się nie uśmiecha, czy ogólnie nie wyraża odpowiednio emocji. Ale zarówno w poprzednim sezonie (gdzie Takeshi był większość czasu zirytowany i/lub wk@rwiony, przez co i wyraźnie zarysowany), ale nawet i w tym, kiedy to przez podwójne upowłokowienie pojawia się oryginalny Takeshi który to posiada znacznie więcej w sobie życia i wydaje się ciekawszą postacią. Cieszyłem się, kiedy powłoka grana przez Anthonego Mackie została spalona na wiór i nie da się jej odzyskać. W następnym sezonie nie będziemy musieli podziwiać tej wątpliwie interesującej postaci i może główne skrzypce zagra Will Yun Lee, który od pierwszego sezonu grał oryginalną, pierwotną powłokę Takeshiego.
Oczywiście wątek LGBTQ też jest i to nie pojawia się w jednej czy dwóch scenach, ale przewija się przez całą fabułę serialu. Jedna z bohaterek jest w związku z inną kobietą, mają nawet dziecko, oczywiście tutaj wystarczy po prostu zgrać świadomość mężczyzny do damskiej powłoki, więc nie powinno być problemu, ale po co to akcentować w każdym odcinku? Trudno się mówi. Gorzej, że cały drugi sezon wypada znacznie gorzej od pierwszego, ale i tak jest dalej jednym z lepszych seriali na Netflix.
Po prostu całościowo wypada gorzej – gorsi aktorzy, zwłaszcza Ci nowi (Takeshi i wirtualna Pani Archeolog, która mnie po prostu irytowała swoim brakiem charakteru). Najwspanialszą postacią sezonu był program sztucznej inteligencji Poe, którego znamy z pierwszego sezonu. Tutaj przechodził on bardzo trudne moralne dylematy, gdyż na samym początku jego procesor został uszkodzony, przez co regularnie się zawiesza i zapomina ważnych rzeczy. Rozwiązaniem będzie reboot, ale to może spowodować utratę pamięci oraz zapomnienie wszystkich cudownych chwil które ostatnio przeżył. Był zdecydowanie najbardziej autentyczną postacią i kiedy nie raz próbował wytłumaczyć dla Takeshiego, że nie chce się resetować bo się boi, to cały drżał i płakał, podobnie jego głos był pełen smutku i przygnębienia. Sam miałem prawie łzy w oczach kiedy tego słuchałem. Cudownie zagrane.
W sezonie pojawia się też wątek obcej cywilizacji oraz technologii, która oplata całą planetę i bez problemu rozwala wszystko co do niej podleci. Cała fabuła opiera się właśnie na zbrodni ojców założycieli tej kolonii i została poprowadzona w taki sposób, że do samego końca nie można było się spodziewać zakończenia. Różne wątki splatają się w dziwny niecodzienny sposób i mają swoje ujście w zakończeniu, co bardzo mi się podobało. Ma to pewnie bardziej związek z gotowym scenariuszem (książka) niż z kreatywnością twórców, zwłaszcza widząc jak bardzo słabe fabularnie są pozostałe seriale aktorskie Netflixa.
Brak komentarzy