Nie czas umierać jest dwudziestym piątym filmem z serii o najsłynniejszym szpiegu MI6 – Jamesie Bondzie. Jednocześnie zwieńcza piętnastoletnią karierę Daniela Craiga w roli agenta 007. Premiera filmu była wielokrotnie przekładana, pierwotnie produkcja miała zagościć na dużych ekranach w kwietniu 2020 r., ale w wyniku pandemii ostatecznie przesunięto ją na 28 września 2021 – w Wielkiej Brytanii oraz na 1 października – w Polsce. Naturalnie, w dzień premiery wybraliśmy się do kina. A jak wrażenia? Zapraszam do recenzji.
UWAGA! Recenzja może zawierać spoilery fabularne.
No time to die jest piątym filmem w serii, w którym w główną postać wciela się Daniel Craig. Pamietam, zanim jeszcze ukazała się pierwsza produkcja w serii jego udziałem, największą bolączką ludzi był blond kolor włosów aktora. Casino Royale pokazało jednak, że nawet jasnowłosy Bond potrafił ściągnąć przed ekrany tysiące widzów i (co najważniejsze!) zadowolić ich pierwszorzędną grą aktorską i dokładnym zrozumieniem postaci. Dobra passa utrzymywała się przez kolejne lata, kiedy kolejne Bondy zazwyczaj zbierały całkiem niezłe recenzje. Wydaje mi się, że to właśnie Nie czas umierać będzie filmem, który podzieli publiczność najbardziej. Szczerze powiem, że także jestem rozdarta w ocenie.
Fabuła filmu rozpoczyna się historią Madeleine Swann, która jako dziecko była świadkiem śmierci swojej mamy oraz o mały włos sama nie zginęła z rąk człowieka w masce i dziwnymi bliznami na twarzy. Lyutsifer Safin ostatecznie daruje życie dziewczynce i uznaje, że ta ma wobec niego dozgonny dług wdzięczności i łączy ich specjalna więź. Czyli wiadomo, kto będzie głównym antybohaterem. Wszystko to jednak wspominki, gdyż zakochani w sobie Madeleine i James spędzają przeurocze chwile we Włoszech. Bond udaje się na grób Vesper Lynd, aby pożegnać się z nią ostatecznie i ruszyć do przodu z ukochaną u boku. Tam zostaje jednak zaatakowany przez SPECTRE, wskutek czego oskarża Madeleine o zdradę, wsadza do pociągu i odsyła w siną dal.
Pięć lat później dawny przyjaciel Bonda z CIA – Felix Leiter odnajduje go na Jamajce. Zwraca się z prośbą o pomoc w odnalezieniu uprowadzonego naukowca Valdo Obrucheva, który porwany został z laboratorium MI6. Wkrótce okazuje się, że ów naukowiec, na polecenie M, pracował nad projektem Herakles – bronią biologiczną zawierającą nanoboty, które rozprzestrzeniają dopiero po dotknięciu. Ów nanoboty zakodowane są na określone nici DNA, czyniąc broń śmiertelną wyłącznie dla konkretnego celu (ew. rodziny celów), ale nikogo z jego otoczenia. Ogólnie cały czas, kiedy mówiono o Heraklesie, kojarzyła się nam obecna pandemia, i z tego mogliśmy się co jakiś czas podeśmiać.
W czasie misji ratowniczej poznajemy także Nomi, która zastąpiła Jamesa jako nowy agent 007 w MI6. Do tej pory nieprzekonany Bond, postanawia pomóc Felixowi, co przysporzyło panią 00. o ból pupci.
Niomi jest czarnoskórą, pewną siebie kobietą, która za wszelką cenę wydaje się udowodnić przełożonym, że nadany jej numer 007 to małoznacząca rzecz i w zasadzie jest tylko numerem. Nie wiem dlaczego, starano się ograniczyć jej kobiece atuty i kreując ją na silną osobowość musiała zyskać szorstkość. Wydaje mi się, że inaczej zrobiona Niomi zyskałaby większe grono fanów. Nie rozumiem też z jakiego poowdu, ostatnimi czasy, środowisko filmowe kreuje silne i niezależne postacie damskie właśnie w taki sposób. Z początku bohaterka była denerwująca, trochę arogancka, ale z biegiem czasu udało mi się ją zaakceptować. Nawet wykazała się wielkodusznością i przy wspólnej akcji z byłym agentem, oddała mu słynny numer. Kobieca postać 007 wzbudziła wiele kontrowersji już od pierwszego trailera i pewnie zdaniem reżysera miała złagodzić ostatnimi czasy „problematyczne” cechy Jamesa Bonda. I umówmy się, Bond jest też kobieciarzem i uwodzicielem – to cechy, które wzbudzają szereg kontrowersji i przez które postać co jakiś czas okrzyknięta zostaje seksistą. Polecam w takim wypadku spojrzeć do słownika języka polskiego, sprawdzić termin „seksizm” i chwilę pomyśleć.
Wszystkim zmartwionym losami kobiet Bonda przypominam, że tak jak szybko przychodziły, tak samo szybko decydowały się odejść.
O! Jeśli mowa o kobiecych postaciach to kompletnym przeciwieństwem Niomi jest Paloma – agentka CIA, która pomagała Bondowi w szpiegowaniu spotkania SPECTRE i odzyskaniu Obruczewa. Tak zwany dwutygodniowy trening okazał się być zupełną nieprawdą a kobieta okazała się świetną wojowniczką pełną nietuzinkowych pomysłów i żartów. Szkoda, że pojawiła się na ekranie na tak krótko. Ale ah cóż to było za spotkanie SPECTRE! Okazuje się, iż Bond był głównym celem zabójstwa przez nanoboty. Na Kubie wyśledził go Blofeld używając bionicznego oka, dzięki któremu widzi świat zewnętrzny i komunikuje się z nim w czasie pobytu w więzieniu. Plan okazuje się być niewypałem, ponieważ Obruczew, na rozkaz wspomnianego już Safina, przeprogramował nanoboty i uśmiercono wszystkich członków SPECTRE.
Creepy pan Safin odnajduje dorosłą już Madeleine i szantażuje ją, by zaraziła się nanobotami i rozprzestrzeniła je na Blofelda, ponieważ to ona, jako psychiatra i przybrana córka, była jedyną osobą, która miała z nim kontakt od czasu jego uwięzienia i z nią jedyną sam uwięziony miał ochotę rozmawiać. Do spotkania jednak nie dochodzi, to Bond przypadkiem załapał wszystkie nanoboty, które następnie przekazał atakując Blofelda. Zgodnie z zasadą, że stara miłość nie rdzewieje Madeleine i James ponownie się spotykają, ponieważ po piętach pary i obecnego z nimi dziecka, drepcze już Safin, który ma zamiar porwać całe trio. To też nie do końca mu wychodzi, gdyż porwane zostają Madeleine i Mathilde. Rozpoczyna się akcja poszukiwawcza.
Bond i Nomi lokalizują Safina w bazie z czasów II wojny światowej na wyspie między Japonią a Rosją. Po dokładnym przeszukaniu siedziby dowiadują się, że Safin planuje wykorzystać nanoboty do przejęcia władzy nad światem. Ma ogromny zapas DNA i wyspę pełną morderczych roślin. Opuszczę Wam sceny walk, poszukiwań i odbicia zakładników i powiem, że trzyosobowa rodzina ostatecznie się spotyka. I byłoby to wspaniałe zakończenie, jednak okazało się niewystarczające. Nie zdradzę go, zwyczajnie nie mam do tego serca.
Tym, co odróżnia filmy Bonda z Danielem Craigiem od pozostałych z tej serii jest ciągłość akcji. Zauważyliście może, że poprzednie produkcje w zasadzie były od siebie oddzielne. Rzadko zdarzały się nawiązania do minionych adaptacji, a jeśli zdecydowano się do czegoś nawiązać, nie miało to zbyt wielkiego znaczenia dla nowego widza. Z kolei w przypadku ostatnich pięciu Craigowych Bondów, aluzje są właściwe ciągłe. Wszystko jest ze sobą powiązane, nieustannie wspomina się postacie, które widzieliśmy ostatnich realizacjach. Powoduje to trochę chaosu, bo jeśli idziesz do kina z osobą nową w temacie, ciężko będzie się jej połapać kto jest kim, dlaczego ktoś mówi tak, albo robi inaczej. Nie wszyscy muszą znać franczyzę na pamięć, przypominać sobie fakty i osoby sprzed kilku lat. Nawet w przypadku Nie czas umierać nieustannie przypominałam Adixowi kto jest kim i starałam się mu przypomnieć poprzednie wydarzenia. I nie zrozumcie mnie źle, Adix dokładnie obejrzał poprzednie filmy, nawet kilka razy, ale nie musiał przecież na pamięć wyuczać się życiorysu postaci, wiedzieć czyi rodzice zginęli i dlaczego, kto kogo adoptował, kto kiedyś zmarł albo wystąpił chwilowo jako „potencjalny” antagonista. Jako, że mój mózg posiada zdolność do dokładnego zapamiętywania szczegółów mało istotnych do przetrwania w prawdziwym świecie, te fakty doskonale pamiętałam i udało mi się szybko powiązać np. ze Spectre. Czy to umiliło mi seans? Odrobinę.
Nie czas umierać to bardzo dobry film akcji. Przepełniony jest angielskim humorem w stylu Bonda, nietuzinkowymi rozwiązaniami technologicznymi (dzięki Q) i przecudownymi Astonami Martinami. Muzyka, jak zwykle, była na najwyższym poziomie – podejrzewam, że nawet największym antyfanom Billie Eilish spodoba się piosenka początkowa. Moim zdaniem No time to die plasuje się w czołówce intro – piosenek w całej serii filmów. I gdyby nie to definitywne zakończenie, gdyby nie te kilka niuansów, byłoby idealnie.
Czy warto iść do kina? Moim zdaniem warto, nawet żeby pożegnać się z Danielem Craigiem w roli 007.
Kto Waszym zdaniem zostanie następnym Bondem? Moim zdaniem będzie Henry Cavill, który brany był pod uwagę razem z Danielem Craigiem, ale uznano wówczas, że jest jeszcze zbyt młody. Może teraz?
P.S. Podobno James Bond powróci 😉
Brak komentarzy