Podsumowanie
Pros
- świetne tempo gry
- cudowna muzyka
- masa różnej aktywności
- oryginalne podejście do perspektywy oraz różnych trybów gry (jak np. latanie mechem)
- świetni bossowie
- bardzo fajny crafting oraz system rozwoju postaci
Cons
- niektóre zadania poboczne to prawdziwy cierń
- czasem zbyt często zmienia się perspektywa, przez co łatwo zgubić orientację
Nier: Automata w wersji Game of the YoRHa Edition niedawno został wydany w Polsce przez znane dobrze nam wszystkim wydawnictwo Cenega. To świetny moment, by zdjąć tą grę z mojej wirtualnej półki wstydu.
Nier: Automata to jedna z tych gier w które nie grałem, bo w planach miałem zakup konsoli Playstation 4 i szkoda by było marnować świetnego slashera na męczenie klawiaturą. Podjąłem bardzo dobrą decyzję, Nier: Automata wyciska z konsoli to co w niej najlepsze i mimo że jeszcze nie przyzwyczaiłem się w pełni do grania na padzie, to przyjemność mam z zabawy niewiarygodną. Chociaż nie odbyło się bez zgrzytów.
Recenzja powstała na bazie wersji z Playstation 4. Z uwagi na fakt, że nie grałem wcześniej w Nier: Automata, to nie będę porównywać wersji oryginalnej do reedycji. Podsumuję tylko co nowego otrzymaliśmy w edycji Yorha.
W Nier: Automata Game of the YoRHa Edition otrzymujemy:
- podstawową wersję gry,
- dodatek DLC o enigmatycznej nazwie 3C3C1D119440927 (powaga),
- Skórki dla PODa który za nami lata,
- Mechaniczną Maskę,
- Motyw do PS4,
- 15 awatarów PSN,
- Skórki dla podów Play System Pod Skin oraz amazarashi Head Pod Skin
Czyli z wyjątkiem DLC i motywu do PS4 (który bardzo mi się podoba), nie ma tutaj żadnego wyjątkowego dealbreakera który odróżniałby podstawową wersję od tej nowej, jak to było na przykład w przypadku Dark Souls 2. To nie jest wada wydania, tylko fakt i szansa na podzielenie się doświadczeniem z Nier: Automata z nowymi graczami lub też przypomnienie weteranom tej pozycji i zachęceniu ich do ponownego przejścia. Poniżej live z pierwszej godziny rozgrywki
Nier: Automata – nie tylko dla fanów Mangi i Anime
Nier: Automata czerpie garściami z ukochanego (lub znienawidzonego) anime oraz typowej mangowej kreski. Widać tutaj wiele nawiązań oraz podobieństw do gier wydanych w tym stylu, jak na przykład długie animacje podobne do tych z Monster Hunter World, lub też łowienie ryb które powtarza się chyba w większości Action RPG bazujących na anime. Nier: Automata jednak w przeciwieństwie do innych slasherów, stoi mocno fabularnie. O to Android B2 wraz ze swoim towarzyszem 9S wyrusza na ziemię by walczyć z maszynami które zdziesiątkowały ludzkość oraz wygoniły niedobitki na księżyc. Ci przygotowali armię androidów które mają odbić ziemię z rąk nieprzyjaciół. Brzmi sztampowo? Core fabuły rzeczywiście taki jest, ale to jak fabuła się układa powoduje że gra jest absolutnie nieprzewidywalna. Do tego dwójka głównych bohaterów to postacie bardzo interesujące oraz zmieniające swoje postrzeganie świata przedstawionego przez całą grę. O to dwa androidy rzucone na pastwę maszyn otrzymują różne polecenia z siedziby głównej, tutaj nazwanej bunkrem i będącym olbrzymim satelitą na orbicie ziemi. W pewnym momencie zaczynają otrzymywać dziwne zadania, nie zawsze spójne z tym czego były uczone oraz do czego zostały zaprojektowane. Zaczyna się kwestionowanie woli twórców.
Przejście gry trwa około 15 godzin bez wykonywania zadań dodatkowych oraz bez eksploatowania działalności pobocznej, a tej jest całkiem sporo. Mało powiadacie? Natychmiast po ukończeniu gry, niczym w Dark Souls (z którego gra wiele czerpie, ale jest znacznie prostsze), możemy zacząć New Game+. Różnica zasadnicza jest taka, że gramy jako totalnie inny android i przeżywamy tą samą fabułę z innej perspektywy. Do tego wszystko co zdobyliśmy pozostaje w naszym plecaku, więc nie musimy ponownie zdobywać nowych broni oraz robić zadań pobocznych, a te są niektóre bardzo męczące i skomplikowane. Łącznie, by wymaksować grę i zrozumieć całą fabułę, trzeba poświęcić na nią około 50 godzin. Nieźle. Osobiście jestem już pod koniec pierwszego przejścia jako B2 i grałem prawie 20 godzin, robiąc wiele zadań pobocznych oraz po prostu eksplorując świat. Gra jednak tak mi się spodobała, że mam zamiar zrobić ją w 100% i będzie to moja druga platynka zaraz po God of War. Hehe.
Gra posiada wiele różnych zakończeń i są one inne w zależności od tego ile razy ukończyliśmy grę oraz jakie wybory podejmowaliśmy w trakcie. Nawet nasze poboczne działalności mają wpływ na zakończenia. To jest duży plus i wymusza na nas bardziej uważne podejmowanie działań w trakcie gry.
Gameplay w Nier: Automata
W tej grze gameplay różni się od tego, jakim Androidem akurat gramy lub w jakim etapie rozgrywki jesteśmy. Jako B2 mamy dostęp do dwóch aktywnych broni których możemy zamiennie używać oraz łączyć w combo. Nie jest to tak samo zróżnicowane jak np. w Darksiders 3. Bronie są podzielone na cztery rodzaje i każda z nich ma swój własny move set. Oprócz tego znajdujemy po kilka różnych broni w każdym rodzaju i te posiadają inne statystyki oraz bonusy przy ulepszaniu. Z uwagi na niewielki moveset, dużo większy nacisk Nier: Automata kładzie na statystyki. Oprócz statystyk i bonusów broni, w trakcie gry zdobywamy specjalne czipy które wszczepiamy do naszego androida i które możemy dowolnie modyfikować nawet w trakcie walki oraz zapisywać je w czterech oddzielnych zestawach. Potrzebujesz akurat strzelania? Przygotuj sobie zestaw pod lepsze wykorzystanie PODa (to taki droid co za nami lata oraz strzela). Wyścig z droidem? (bardzo denerwująca misja poboczna) to lepiej zabrać wszczepy które przyspieszają naszą postać oraz dają dłuższy unik itp itd.
W trakcie gry będziemy także odblokowywać kolejne misje poboczne. Miałem z nimi duży problem, gdyż sporo z nich wymagało ode mnie dużo wyższego poziomu niż posiadałem. Nie raz nie mogłem ukończyć misji, gdyż np. zadawałem za mało obrażeń wrogom i mimo że bez problemu udawało mi się unikać ich ataków (lub brać je na klatę), to jednak gorzej było z np. robotami które miałem eskortować i które ginęły szybciej niż byłem w stanie pokonywać wrogów. Rozwiązaniem na tą sytuację jest albo wykonywanie więcej ładowanych combo, albo powrót tutaj jak ulepszę broń. Szkoda czasu i tak będę biegać po mapie – wrócę później. Szkoda tylko że gra nie sygnalizuje w żaden sposób na jaki poziom jest dany quest, ale nie raz mi się udało ukończyć zadanie z przeciwnikami dużo silniejszymi ode mnie, kwestia wprawy po setkach godzin w Dark Souls.
Cała zabawa toczy się w otwartym świecie, gdzie oprócz polowania na kolejnych bossów oraz wrogów, zbieramy całe tony materiałów do craftingu. Ten jest nam głównie potrzebny do ulepszania broni oraz PODa. Zbieramy także masę pieniędzy które wydajemy znowu na kolejne ulepszenia czy przedmioty. W praktyce jednak crafting działa płynnie i zawsze kiedy odblokowywałem np. nowy obszar to podczas jego zwiedzania udawało mi się znaleźć odpowiednią ilość matsów by ulepszyć moją broń, więc nie musiałem biegać tylko po to by farmić, a jak czegoś mi brakowało to udawało się to zdobyć później. Dodatkowo często wracamy do wcześniej odblokowanych obszarów przy okazji robienia zadań pobocznych i wtedy także zbieramy materiały. Crafting i zarządzanie postacią jest bardzo dobrze zaplanowanym i ważnym elementem Nier: Automata.
Grafika i Dźwięk w Nier: Automata
Zacznijmy troszkę mniej przyjemnie, bo od grafiki. O ile na konsoli gra wygląda całkiem przyjemnie i do momentu kiedy nie wylądujemy w opuszczonym mieście jest spoko, to już wtedy zaczyna nam doskwierać grafika która już się trochę zestarzała. Niby wszędzie rośnie trawka i drzewka, a natura odzyskuje to co zabrał dla niej człowiek, to już same budynki są bardzo brzydkie, brakuje im szczegółów, a tekstury są zbyt kanciaste. Woda jest po prostu paskudna, zwłaszcza na otwartej przestrzeni.
Wrogowie to tak pół na pół. Najczęściej spotykamy archaiczne i śmieszne steampunkowe puszki, które są wolne i słabe, a ich jedyną przewagą jest liczebność. Na nich trenujemy kombosy oraz finishery (np. po skutecznym uniku). Potem jednak szybko pojawiają się potężniejsi wrogowie, jak olbrzymie, latające dżdżownice lub maszyny z tarczami do których podejście kończy się obrażeniami. Tutaj potrzebny jest spryt i ci wrogowie już nie śmieszą bo potrafią porządnie przyłożyć. Nawet najprości przeciwnicy w pewnym momencie otrzymują włócznie i potrafią nas zamknąć za ich pomocą w trzy sekundowym stunie, kiedy jesteśmy podatni na obrażenia (na co brzydko kląłem na streamie, ale wina była po mojej stronie bo nie wyczułem uniku). Poziom trudności jednak rośnie sprawiedliwie i nie dostaniemy dużego wyzwania zanim nie będziemy gotowi i np. nie nauczymy się lepszych ruchów lub nie zdobędziemy lepszych wszczepów.
Bossowie i postacie androidów, a także sam bunkier to już totalnie inna bajka. Zacznijmy od bossów, tych mamy kilku przez całą grę i potrafią ostro zapisać się nam w pamięci. Do tego nie raz walki z nimi podzielone są na parę faz i tak na przykład w przypadku pierwszego z nich (olbrzymiego robota zbudowanego z platformy wiertniczej i dwóch olbrzymich maszyn) zaczynamy od uników i niszczenia jego dłoni. Następnie ten przechodzi transformacje, znowu się bijemy, a potem dochodzi do arkadowej bitwy jako myśliwiec.
Czasem także kamera zmienia swoją perspektywę i walczymy z przeciwnikami (nawet potężnymi bossami) na planszy 2D, patrząc na grę z boku niczym np. W Dead Cells bez możliwości poruszania się w lewo i prawo, a tylko do przodu i do tyłu. Innym razem może to być z góry lub też cała zabawa się zmieni i wpakują nas do bojowego mecha polatać jak w starej grze arcade. Ta perspektywa czasem irytuje, czasem buduje napięcie i wciąga, jednak na dłuższą metę uważam że twórcy bardzo fajnie pomieszali gatunki oddając hołd starym platformówkom i grom arcade.
Dźwięk w Nier: Automata to majstersztyk. Soundtrack jest tak dobry, że wracam do niego na Spotifym a dźwięki walki to miód dla moich uszu. Niczego tutaj nie można zarzucić. Gra nie posiada polskiej wersji językowej, więc bez znajomości języka może być ciężko, zwłaszcza patrząc na nacisk fabularny jaki jest w Nier. Jak na slasher, to sporo tutaj dialogów oraz dokumentów do zbierania.
Nier: Automata – Moje odkrycie po latach
Nier: Automata długo znajdowało się na mojej liście wstydu – gier, w które powinienem zagrać dawno temu, ale odkładałem ją na później z uwagi na inne tytuły. Premiera Game of the Yorha Edition to strzał w dziesiątkę i dzięki temu mogłem poznać tą fascynującą historię przy dobrym tempie rozgrywki, fantastycznej muzyce oraz świetnym krojeniu maszyn. Drobne mankamenty absolutnie bladną przy całej grze, która jest świetnie wyważona i po prostu dobra. Zdecydowanie polecam, dla takich gier dobrze mieć Playstation 4 lub pada do komputera osobistego. Jedyne co naprawdę może zdenerwować, to częsta zmiana perspektywy z 3D na 2D na niektórych poziomach. Ciężko się wtedy przestawić i można dostać niezły łomot.
Brak komentarzy