Tyler Rake: Ocalenie ma zagrać na tych samych nutkach co Jack Reacher czy inny Mission Impossible. Niemożliwa do wykonania misja, kozacki główny bohater i cała masa strzelania. Czy Tyler Rake: Ocalenie może stanąć w szranki z innymi filmami akcji?
Netflix ma ostatnio swoje wzloty i upadki. Wyjątkowy nacisk na realizacje związane z ideologią są moim źródłem irytacji i to obojętnie czy chodzi o prawą czy też lewą stronę. Obie strony mają trochę racji i trochę racji nie mają, więc sorry. Tyler Rake: Ocalenie na szczęście pozostawia całą propagandę gdzieś dalej, stawiając usilnie na dobrą akcję przy malowniczej realizacji. To zdecydowanie największa zaleta filmu. Recenzja będzie zawierać spoilery.
Głównym bohaterem filmu jest tytułowy Tyler Rake, najemnik którego specjalizacją jest odbijanie zakładników porwanych dla okupu. Specjalizuje się w wybitnie trudnych zadaniach i tym razem otrzymuje zadanie niemożliwe do zrealizowania. Syn najważniejszego Indyjskiego mafiozy zostaje uprowadzony przez jego konkurenta z Bangladeszu. Ojciec siedzi w więzieniu, a tymczasowy jego opiekun po prostu spieprzył sprawę pozwalając do uprowadzenia. Mafiozo stawia przed nim ultimatum, albo odzyska syna, albo ten pozbędzie się jego rodziny. Ten był wcześniej komandosem sił specjalnych.
W takich o to warunkach Tyler Rake będzie musiał uderzyć w samo serce Bangladeszu, odbić syna mafiozy i jednocześnie wyrolować jego opiekuna który także nie ułatwia sprawy i próbuje oszukać firmę dla której pracuje Tyler. Mamy więc sytuację jeden najemnik kontra całe miasto (oczywiście policja siedzi w kieszeni mafii) oraz super komandos. Zacznijmy może od scenografii, bo ta jest szczególna. Akcja filmu dzieje się głównie w Indiach i właśnie w sąsiednim Bangladeszu. Nie będę oszukiwać, tło filmu jest po prostu urzekające. Brud, biedota i sytuacja w tych państwach wylewa się z ekranu. Widać także miejscami olbrzymie zarysowanie różnic między warstwami społecznymi. Pojawiają się tutaj takie sceny, kiedy brudny chłopak z ulicy próbujący robić karierę stara się przypodobać dla mafiozy który porwał syna swojego konkurenta. Ten zostaje zaproszony do prawdziwego pałacu pełnego złota, gdzie porywacz je kolacje wraz z wieloma pięknymi kobietami. Pokój pełen splendoru i nieskazitelnej bieli oraz złota i ten brudny mały chłopak, który dostał od swojego szefa broń. Wiecie przecież, że w tamtych Państwach wykorzystywanie dzieci do walki nie jest czymś niezwykłym?
Taki jest cały film, gdzie głównie będziemy widzieć ten element biedoty, kiedy to Tyler Rake będzie przemykać wraz z uratowanym dzieckiem przez ulice miasta próbując dojść do miejsca ekstrakcji. Sprawy komplikują się cały czas, a Tyler Rake, w którego zresztą wciela się nie kto inny, a almighty Thor, czyli Chris Hemsworth. Stał się on także wizytówką filmu i głównym impulsem zachęcającym do obejrzenia, gdyż ten pojawia się absolutnie na każdym plakacie i materiale reklamowym na jakie trafiłem. Skutecznie zresztą, bo Tyler Rake: Ocalenie okupuje od jakiegoś czasu pierwsze miejsce na liście najpopularniejszych filmów Netflixa. Słusznie zresztą. Hemsworth to największa zaleta i też jednocześnie wada filmu, gdyż swoją grą przyćmiewa absolutnie wszystkich którzy się pojawiają na ekranie. Jedna z drugoplanowych ról posiada David Harbour, znany nam z Stranger Things. I bardzo, ale to bardzo stara się grać dobrze przy Hemsworthcie. Nieudolnie bo widać wyraźnie olbrzymią różnicę między oboma aktorami, w jednej nawet scenie miałem wrażenie że Chris z litością pokiwał głową dla Harboura. O pozostałych aktorach nie ma nawet sensu mówić, nikt tutaj się nie wyróżnia i nie ma tutaj ciekawie rozegranych ról, a chłopak który towarzyszy Tylerowi jest po prostu głupi i irytujący ze swoją całą niewinnością i mądrościami. Jak opowiadał, że relaksuje się grając na pianinie, czym irytuje swojego ojca to nie mogłem się powstrzymać od śmiechu, takie to było sztuczne i naciągane.
Sam Tyler Rake jest ciekawą postacią nie tylko przez aktora który w niego się wciela. Jest paskudnie skrzywdzony, ma cholernie duże blizny na sercu. Jest po rozwodzie, a jego syn umarł na Chłoniaka. Kiedy ten leżał na łożu śmierci, Tyler by nie chcieć patrzeć na śmierć syna, pojechał na misje do Afganistanu. Paskudna sprawa i błąd który męczy go i nie daje spokoju, przez co ten ciągle wyrusza na coraz trudniejsze misje w coraz dalsze zakątki świata. Nagle się też okazuje, że nasz bohater nie jest wcale odważny, a możliwe że jest strasznym tchórzem. Trudna sprawa, jest to zdecydowanie ciężki dylemat moralny, którego nie spodziewałem się w prostym filmie akcji.
Nawet akcja nie jest taka kolorowa jak w innych filmach. Tutaj bohaterowie, zarówno Tyler, jak i ścigający jego komandos, obficie krwawią i cierpią. To nie jest tak, że z każdej akcji wychodzą ze szwanku pozostawiając za sobą morze trupów. Tyler ma dużo problemów i najczęściej udaje mu się pokonać wroga dzięki zaskoczeniu, chowając się po kątach i wcześniej analizując sytuacje. Kiedy dochodzi do starcia otwartego z przeciwnikiem, szanse stają się wyrównane i dochodzi do potyczek, w których bohater może oberwać. Parę razy musi nawet przystanąć by złapać tchu i opatrzyć coraz to gorsze rany, które także dokuczają mu w kolejnych akcjach. To samo zresztą dotyczy komandosa który go ściga.
Podsumowując Tyler Rake to bardzo przyjemny i dobry film akcji, który spokojnie może stawać w szranki z najlepszymi superprodukcjami tego gatunku. Do tego stara się wnieść trochę więcej do samego gatunku, trochę ambicji i większej wyrazistości. Swoją drogą, bardzo mi się podobała praca kamery, która była jakby przywiązana do głównego bohatera, robiąc dużo szumu i wstrząsów kiedy coś się działo jeszcze bardziej potęgując tempo filmu. Trochę jak u Baya, wiecie o co mi chodzi prawda? Tak czy inaczej, bardzo polecam Tyler Rake: Ocalenie, to jest po prostu dobre kino akcji.
Brak komentarzy