Kto nie tęskni za przygodami Indiana Jones niech podniesie rękę. Tak właśnie myślałem. Dla Was i wszystkich tęskniących za dobrą przygodą w tropikach przygotowałem recenzję nowego filmu od Disneya, czyli Wyprawa do Dżungli.
Disney bardzo mocno zmienił politykę dystrybucji oraz tworzenia swoich filmów, co mocno odbiło się nie tylko na filmie Wyprawa do Dżungli, ale na przykład na Czarnej Wdowie. Będę o tym wspominać w trakcie recenzji, jednak pierwsze co rzuciło mi się w oczy to to, że nie jest to już taki typowy film Disneya który pamiętamy. Wydaje mi się, że presja różnych środowisk wywarła mocny wpływ na produkcję, a twórcy bardzo ostrożnie lawirowali przy każdej scenie. Czy wyszli z tego zwycięsko? Recenzja będzie zawierała spoilery fabularne.
Film opowiada historię Lily Houghton (Emily Blunt), młodej Pani naukowiec (chociaż w filmie pada też słowo pisarka lub dziennikarka, więc do końca nie jest jasne kim jest Lily), która ma swoistą obsesję na punkcie odnalezienia Drzewa Życia, którego płatki mogą leczyć nawet największe choroby. Swoją przygodę rozpoczynamy w budynku, gdzie naukowców przekonuje brat Lily do przekazania środków na odnalezienie rzekomego drzewa życia. Oczywiście naukowcy wyśmiewają gościa, który mówi o bajka i legendach, zwłaszcza, że za progiem czekają Niemcy, a akcja filmu dzieje się w trakcie drugiej wojny światowej. Obrażona przez starych dziadów Lily włamuje się do magazynu i kradnie grot włóczni mający wskazać drogę do Drzewa Życia. Tak o to rozpoczyna się przygoda złodziejki awanturniczki.
Bo dokładnie taka jest właśnie główna bohaterka filmu Wyprawa do Dżungli – zawsze obrażona na otaczającą ją rzeczywistość, zbuntowana i nosząca spodnie, czym doprowadza do śmiechu wszystkich wokół. Sam fakt noszenia spodni przez kobiety nie jest zły, problemem jest jednak to, jak reaguje Lily na każdą wzmiankę o tych spodniach i kiedy drugi bohater – Frank (Dwayne Rock Johnson) całkowicie poważnie pyta o te spodnie, ta oczywiście się obraża, nie potrafi odpowiedzieć na pytanie i wreszcie sprawia, że Frank będzie miał pociechę z tych spodni do samego końca filmu. Najśmieszniejsze jest jednak to, że jedyne co skutecznie robi Lily w trakcie filmu, to otwiera zamki za pomocą wytrychu, co nawet ratuje jej życie w pewnym momencie. W innych jednak sytuacjach będzie liczyła jedynie na szczęście lub Franka. Nie jestem pewien, czy w tym momencie Disney chciał wyśmiać wszelkiej maści „silne w swoim mniemaniu kobiety”, czy też w nieporadny sposób chciał pokazać ich mocne strony, które dla mnie nie kojarzą się z bohaterem którego zapamiętamy. Wiecznie obrażona włamywaczka niepotrafiąca rozmawiać z ludźmi nie przemawia do mnie. Sytuację jednak będzie ratować Frank, który idealnie współgra się z Lily na każdym etapie filmu, kiedy duet zostanie połączony. Każdą scenę, gdzie Lily będzie kierować się nadęciem, Frank obróci w żart. Scena, kiedy bohaterowie zostają złapani przez Kanibali i Lily karze dla Dwayna tłumaczyć jej słowa, a on zamiast tego mówi teksty w stylu „przepraszam za nią, ona jest szalona” idealnie obrazują tą sytuację. O ile nie polubiłem samej głównej bohaterki, to już w duecie oboje są zajebistymi postaciami.
Sam film jest typowym przygodowym filmem akcji. W poszukiwaniu zaginionego (lub też nigdy nie odnalezionego) Drzewa Życia, bohaterowie zapuszczą się w malowniczą oraz groźną dżunglę, gdzie oprócz morderczych zwierząt oraz plemion kanibali, będą też czekać na bohaterów głód, choroby oraz piranie. Każdy ten aspekt Disney obrócił jednak w żart dostarczając nam piękną bajkę dla dzieci, która bardzo mi się spodobała. Scena kiedy do baru wpadł Jaguar i walczył z Rockiem, a jeszcze w pewnym momencie kiedy bohater upadł na ziemię, to pojawiły się obok niego skorpion oraz olbrzymi pająk z drugiej strony od razu mnie rozbawiła. A potem się okazało, że Jaguar jest w rzeczywistości kotem Franka i do tego będzie posiadał problemy z alkoholem. Kotek pojawiał się do końca filmu bawiąc na całego. To jest kolejna z świetnych postaci w filmie.
Film posiadał także liczne elementy fantastyczne. Tutaj prym, oprócz leczącego wszystko drzewa życia, wiodą konkwistadorzy, którzy zostali przeklęci przez dżunglę i nie mogą odejść zbyt daleko od rzeki. Przez 400 lat uwięzienia otrzymali paskudne moce pozwalające im władać wężami, pszczołami, błotem oraz konarami drzew. Z takim przeciwnikiem będą się ścigać bohaterowie. Kuriozum dopełni także Niemiecka łódź podwodna, która rzekami Amazonii będzie podążać za bohaterami. Wszystko to brzmi tak bardzo bezsensownie, że jest jednocześnie niesamowicie zabawne i budujące klimat filmu. Wyprawa do Dżungli na pewno zostanie filmem, do którego będę chciał wracać.
Niestety, bardzo wyraźnie widać także upolitycznienie oraz problemy z jakim borykał się film. Oprócz wspomnianej wcześniej silnej głównej bohaterki, która stała się głównym żartem filmu, pojawił się także jej brat, który jest gejem. Nikt by z tym nie miał problemu, gdyby nie sposób w jaki zostało to przedstawione: orientacja tego drugoplanowego bohatera została przedstawiona w formie 1 minutowego dialogu, idealnego by można było go wyciąć na potrzeby rynku Arabskiego czy też Chińskiego. Pomimo nawet tego, dzięki prostemu zabiegowi Wyprawa do Dżungli będzie mogła startować do Oskarów. Tak czy inaczej, nie jestem pewien, czy będąc w mniejszości seksualnej, byłbym zadowolony z takiego sposobu przedstawienia wątku.
Wyprawa do Dżungli jest zaskakująco dobrym filmem, który posiada liczne współczesne problemy. Twórcy jednak bardzo sprytnie lawirowali pomiędzy nimi i dostarczyli nam całkiem przyjemne widowisko, które dobrze się będzie oglądało zarówno w kinie z ukochaną (lub ukochanym, kto co lubi), w domu z rodziną lub nawet samemu do piwka i popcornu. Zresztą ciekawostka – nawet te wszystkie zabiegi nie pomogły Disneyowi, ponieważ dzisiaj film jest osądzany o rasizm przez brak czarnoskórych postaci. Chyba nigdy nie uda się w pełni zadowolić postępowych.
Brak komentarzy