Wild Side jest trzecią książką Elsie Silver w cyklu Rose Hill. Czy ta część jest lepsza od poprzedniczek?
W czasie recenzji poprzedniej książki w cyklu, Wild Eyes, nie ukrywałam swojej niechęci do płytkiej historii oraz do karykaturalnie zidiociałych bohaterów. Mogłam też nazwać całość parodią, więc z lekką rezerwą zabrałam się do lektury Wild Side. Muszę przyznać, że Elsie Silver zaskoczyła mnie pozytywnie, a trzecia część serii jest zdecydowanie moją ulubioną. Kto by się nie skusił na historię o małżeństwie z rozsądku z tajemniczym sąsiadem (którego oskarżasz o śmierć swojej siostry)?
Tabitha jest szefową kuchni, która po śmierci swojej siostry nagle musi przejąć opiekę nad trzyletnim siostrzeńcem Milo. Wydawało jej się, że wszystko jest już ustalone, w końcu to ona była jedyną rodziną, jaka chłopcu pozostała. Ale nie, na poligon walki wkracza Rhys, tajemniczy sąsiad będący w posiadaniu dokumentów stwierdzających, że to on jest prawnym opiekunem dziecka. I tak oto zaczyna się walka pomiędzy bohaterami. Relacja między Tabithą a Rhysem przedstawiana była jako enemies to lovers, ale kwestia wrogów wzięła się tutaj wyłącznie z nieporozumienia i można było ją rozwiązać w trzecim rozdziale.
Cała ich nienawiść opiera się na tym, że Erika (zmarła siostra) powiedziała każdemu z nich inne kłamstwa o tym drugim. Tabitha myśli, że Rhys wyrzucił jej siostrę z mieszkania, co przyczyniło się do jej śmierci, a Rhys myśli, że Tabitha to bezduszna pracooholiczka, która nie miała czasu dla rodziny. Kiedy prawda w końcu wychodzi na jaw, ich konflikt znika ostatecznie. Co mnie najbardziej denerwowało w Wild Side? Fakt, że cały konflikt mógł być rozwiązany jedną normalną rozmową. Gdyby Tabby i Rhys po prostu usiedli i porozmawiali o Erice od samego początku, połowa problemów by nie istniała. Zamiast tego mieliśmy tygodnie chodzenia wokół siebie na paluszkach i rzucania się złośliwościami.
Problem w tym, że ta Wild Side nie mogło się zdecydować, czym chce być. Czy to ma być lekki romans o zapaśniku i szefowej kuchni? Czy może głębsza opowieść o żałobie, uzależnieniu i drugim szansach? Silver próbowała połączyć te wszystkie wątki, ale moim zdaniem nie wszystko się udało. Temat uzależnienia Eriki został potraktowany dość powierzchownie, bo głównie przez pryzmat wspomnień i dzienników. A Milo? Ten biedny chłopiec właśnie stracił matkę, ale przez większość książki zachowuje się jak normalny, szczęśliwy trzylatek. Nazwał roślinę imieniem mamy i to było w zasadzie tyle z jego procesu żałoby. Z drugiej strony, nie ma co oczekiwać od trzylatka pełnego zrozumienia swojej sytuacji w tym temacie.
Podobało mi się też to, że Silver włączyła w historię całą ekipę z poprzednich książek. Sceny na kręgielni były naprawdę zabawne, a Tabby pasowała do grupy dziewczyn jak ulał.
„I don’t think anyone would accuse me of being sunshine. I’m matter-of-fact, and I get shit done.”
Przy pierwszej części książki miałam flashbacki do Wild Eyes i przerażona ostatnimi doświadczeniami prawie porzuciłam Wild Side bez zakończenia. Akcja była wolna i żmudna. Pomiędzy bohaterami były wyłącznie docinki, napięcie, przeplatane zajmowaniem się dzieckiem. Czytałam, czytałam i czytałam z nadzieją, że w końcu coś się wydarzy. Autorka budowała tę chemię między nimi głownie poprzez opis tego, jak bardzo się nawzajem pociągają fizycznie, a dyskusje na ten temat odbywały się głównie w głowach postaci. Po dziesiątym razie takie myśli przestają być intrygujące, a stają się po prostu męczące.
Jak mówiłam, Elsie Silver zaskoczyła mnie pozytywnie – na szczęście. Nagle ta dwójka stała się faktyczną parą, która rzeczywiście ze sobą rozmawiała, wspierała się i… działała jak prawdziwe małżeństwo. Rhys okazał się tym czułym misiem, jakiego można było się spodziewać, a jego relacja z małym Milo była po prostu urocza. Był też tym typem faceta, który mówi „moja żona” z taką dumą, jakby wygrał w loterii, a jego troska o Tabby była naprawdę czująca.
Mimo, że początkowo całe małżeństwo było fikcją dla dobra dziecka (i dokumentów migracyjnych). Nie zmienia to jednak faktu, że sceny, w których ona gotowała dla niego (a on był wyraźnie niedożywiony ze względu na ciągłe podróże), albo gdy on dbał o nią, gdy była przemęczona, pokazywały prawdziwe uczucia.
„I’ve spent a lifetime thinking I don’t like talking. It turns out I just needed the right person to talk to.”
Tabitha jest postacią, którą polubiłam od pierwszego spojrzenia. To osoba sarkastyczna i nie da sobie wejść na głowę. Wie czego chce, dąży do tego, ale nie zapomina też o rodzinie. Jej miłość do Milo była autentyczna. Podobało mi się, że nie była też idealna. Miała swoje lęki, momenty słabości i popełniała błędy… była po prostu ludzka. Jej zmagania z żałobą po siostrze były napisane z prawdziwym uczuciem, zwłaszcza te fragmenty, gdy czytała dzienniki Eriki i musiała zmierzyć się z prawdą o tym, jaka była ich relacja.
Rhys to typowy oszczędny w słowach i skryty bohater. Ma mięśnie, tatuaże, wykonuje tajemniczą pracę, która zabiera go na tygodnie i sprawia, że wraca pokryty siniakami. Oczywiście nie przyznaje się czym faktycznie się zajmuje. Tabby założyła, że jest gwiazdą filmów dla dorosłych (bo co innego można założyć, kiedy dowiadujesz się, że ktoś pracuje w „branży rozrywkowej”?), ja osobiście obstawiałam agenta służb specjalnych, albo jego mroczniejszą wersję.
Faktycznie okazało się, że to zamaskowany zapaśnik organizacji pokroju WWE, znany pod pseudonimem Wild Side. I to bardzo znany. Wiem, że wielu osobom nie przypadł ten zawód do gustu, ale nie zaliczam się do tego grona. Kiedyś oglądałam wrestling i fajnie było poznać kilka kwestii „od zaplecza”. Lubiłam rozdziały Rhysa, kiedy był w pracy.
„She loves me. It feels like a piece of my puzzle finally slips into place, the satisfaction of completion making me feel more whole than I could have imagined.”
Czy poleciłabym Wild Side? Generalnie tak, jeśli lubisz Elsie Silver i jesteś fanem jej serii, albo po prostu jeśli zaczytujesz się w romansach ze szczęśliwym zakończeniem. Ten jest prawdziwy i robi to, co ma robić, ale nie oferuje niczego szczególnie nowego lub zaskakującego. To idealna lektura, jeśli potrzebujesz czegoś lekkiego i przyjemnego. Mi Wild Side zabrało dwa wieczory i gdy dotarłam do końca, uśmiechałam się. To zdecydowany przeskok w stosunku do poprzedniczki. Gdyby pierwsza połowa miała więcej akcji, a konflikt był bardziej uzasadniony, moja ocena byłaby wyższa, ale i tak jestem zadowolona.
Ciekawa jestem też, co będzie w Wild Card z Bashem. Po zamaskowanym zapaśniku już chyba wszystko jest możliwe.
Zobacz też: W jakiej kolejności czytać książki Elsie Silver? Pełne uniwersum!
Więcej o autorce – www.elsiesilver.com