Keri Lake – Anathema – recenzja książki – top 2025 roku?


Anathema

Anathema Keri Lake to mroczne romantasy z horrorem, religijnym fanatyzmem i traumą w pakiecie. Czy warto przeczytać tę książkę?

Keri Lake zaintrygowała mnie od pierwszych chwil. Pierwszą styczność z autorką miałam przy okazji książki Nocticadia, która ujęła mnie swoim mrocznym klimatem dark academia. Podobne ciarki na skórze wywołała u mnie Anathema, którą polecano mi codziennie na booktoku. Zdecydowanie za długo odkładałam tę lekturę. Anathema Keri Lake to dokładnie ta książka, którą odkładasz po pierwszych stu stronach z głębokim zastanowieniem nad swoim życiem, a potem nagle orientujesz się, że jest trzecia w nocy, ty masz kaca emocjonalnego, a telefon już szuka kolejnego tomu.

I tak, jestem na tym etapie. Z lekkim zgrzytaniem zębów, ale jednak zachwycona na tyle, żeby dać solidne cztery, może nawet cztery i pół gwiazdki. Zdecydowanie nie pięć. Do ideału trochę jej brakuje, ale o tym za moment.

Anathema

Na początek: o czym to w ogóle jest Anathema, poza tym że jest mroczne, gotyckie i romantasy, jak to teraz ładnie się sprzedaje. Mamy Maevyth – dziewiętnastolatkę ostracyzowaną z wioski, w której religijny fanatyzm miesza się z mizoginią. Ktoś kiedyś znalazł ją jako niemowlę na skraju Żarłocznego Lasu, więc oczywiście całe życie słyszy, że jest przeklętą wiedźmą i generalnie chodzącą obrazą bożej woli. Jedyną osobą, która traktuje ją jak człowieka, jest przyrodnia siostra Aleysia.

W tej uroczej scenerii kościelnej opresji i patriarchalnych wywrotów dochodzi oczywiście do tragedii. Aleysia zostaje skazana na wygnanie do lasu, bo w tym świecie kobiety odpowiadają nie tylko za własne grzechy, ale także jeszcze za cudze. Maevyth, zamiast potulnie przyjąć wolę bożą i wrócić do szorowania podłogi, robi to, czego oczekiwałabym od każdej bohaterki z kręgosłupem moralnym – rzuca wszystko i idzie w ten cholerny las, chociaż wszyscy wiedzą, że nikt stamtąd nie wraca.

Anathema

I tu robi się ciekawie, bo Żarłoczny Las nie jest tylko straszliwą lokalną „atrakcją turystyczną”, ale granicą między światem ludzi a Aethyrią – krainą magii, klątw, potworów, mrocznych lordów i całego tego barwnego towarzystwa, które uwielbiam fantasy. Maevyth trafia tam na Zevandera Rydainna, zwanego Skorpionem. On jest tym typem męskiego bohatera, który jednocześnie wygląda jak żywa reklama traum i piercingu, a do tego jest królewskim zabójcą, przeklętym ogniem, który powoli zżera mu duszę. Idealny materiał na romantyczne komplikacje, prawda?

Oczywiście okazuje się, że Maevyth nie jest zwykłą dziewczyną z lasu. Jej krew stanowi klucz do jego klątwy i do większego zła czającego się w świecie. Zevander powinien ją zabić, użyć, poświęcić; zrobić cokolwiek nakazywały sensowne podręczniki do mrocznej magii. Zamiast tego zabiera ją do swojej twierdzy, by wyłącznie jej pilnować… i natychmiast tonie w swojej obsesji. Ona z kolei odkrywa w sobie moc, o której nikt jej nie raczył uprzedzić oraz wplątuje się w prorocze bzdury na skalę całych cywilizacji.

“I find it interesting that any time a girl is unusual, or dare I say, unique, she’s deemed evil, or cursed.”

Na papierze brzmi to jak klasyczne romantasy: od wioski opresyjnego kultu, przez portal do magicznego świata, po mrocznego, przeklętego faceta z tragiczną przeszłością. I rzeczywiście autorka wzięła te wszystkie motywy, wymieszała je z gotycką estetyką, horrorowymi potworami i bardzo, ale to bardzo ciężkimi tematami społecznymi. Wynik? Romans w cieniu klątwy, ale też bardzo ponury komentarz do tego, jak religia może być używana jako narzędzie kontroli, i co system robi z każdym, kto odrobinę odbiega od normy.

Tu nie ma subtelności – przemoc religijna jest wprost, ciało kobiety jest publiczną własnością, a nieustanny lęk i upokorzenie Maevyth są opisane aż nazbyt skutecznie. Z jednej strony świetnie, bo emocjonalnie to działa. Z drugiej, jeżeli ktoś myśli, że kupuje mroczny romansik z potworami, a dostaje katalog traum i społecznego okrucieństwa, to może się delikatnie zdziwić.

Zresztą delikatnie to słowo, którego Anathema nie zna. Sceny przemocy, gore, potwory, które wyglądają jak efekt eksperymentu nieprzytomnego nekromanty – wszystko jest dość intensywne. Mnie akurat te horrorowe wstawki bardzo kupiły. Potwory wreszcie są naprawdę przerażające, a nie tylko mają czerwone oczy i wystające zęby. Ale jeśli ktoś ma słabszy żołądek albo nie chce czytać o brutalnym traktowaniu ciał, zarówno martwych, jak i żywych, to Anathema będzie dla niego jak wejście w minowe pole.

Anathema

Świat przedstawiony to osobna bajka. Jest mroczny, rozbudowany, pełen własnej mitologii, bóstw, rodów, magii opartej na symbolach, krwi, ogniach i klątwach. Jest tu coś z klasycznej dark fantasy, coś z gotyckiego horroru, trochę z politycznej intrygi. I tak, to wszystko jest fascynujące. Problem w tym, że momentami czułam się jak na wykładzie z historii magii, a nie w powieści. Autorka ma wyraźnie ogromną frajdę z budowania świata, ale ja nie zawsze miałam ją razem z nią. Niektóre fragmenty czytałam z zaciekawieniem, inne bardziej z poczucia obowiązku. Miałam wrażenie, że kosztem przejrzystości fabuły poświęcono tu miejsce na opisanie każdej rasy i podgatunku stwora, który przewinie się przez stronę dwa razy.

Z drugiej strony muszę docenić, że to nie jest kolejna sztampowa kraina, w której wszystko działa tak samo jak w stu innych seriach, tylko ma inne nazwy. Magia ma swoją cenę, system religijny jest brutalny, polityka ma konsekwencje, a trauma nie znika po jednym pocałunku. To duży plus, jednak gdybym miała wybierać między odrobiną mniej mitologii a odrobiną więcej spójności emocjonalnej i czasu dla głównych bohaterów, wybrałabym to drugie.

“I wouldn’t consider reading books in solitary the worst scenario.”

Przejdźmy do bohaterów, bo tu mam trochę mieszane uczucia. Maevyth bardzo przypadła mi do gustu. Nie jest kolejną bohaterką, która nagle zyskuje moce i wie co z nimi zrobić. Jest za to dziewczyną, która była krzywdzona, zastraszana, a mimo to zachowała w sobie czułość, empatię i upór. To, że jej pierwszą odruchową reakcją nie jest zabawa magią, tylko skupienie na panicznych próbach przeżycia, było bardzo na miejscu.

Jej relacja z Aleysią to jeden z najważniejszych emocjonalnych filarów książki i czuć, że bardziej niż o romans, na początku chodzi tu o siostrzaną lojalność. Zevander to inna historia. Teoretycznie jest wszystkim, co fanki mrocznych, skrzywdzonych samców alfa lubią: starzy (w tym sensie: bardzo długo żyjący), potwornie doświadczony, z ciężką traumą, przeszłością niewolnika, który obecnie zabija ludzi na zlecenie.

Stale jest zamyślony, obmyśla kolejne intrygi, a wszystko jest doprawione przeżyciami sprzed lat. W praktyce miałam momenty, w których chciałam nim lekko potrząsnąć i zapytać, czy wie, że istnieją inne emocje niż mroczna rozpacz. Nie zrozumcie mnie źle, bo jego historia jest straszna. Lake nie zamiata pod dywan męskiej traumy, nie udaje, że niewolnictwo seksualne mężczyzn to tylko przeszłość. Rany po tym wszystkim są realne, brzydkie, wpływają na jego ciało, seksualność, relacje. Tylko forma podania bywa nierówna. Czasami miałam wrażenie, że autorka chce upchnąć zbyt wiele w jednym tomie: i eksplorację PTSD, i rozbudowaną magię, i komentarz polityczny, i romans, i horror, i jeszcze półtorej strony historii każdego pobocznego bohatera.

A tych postaci pobocznych jest… dużo. Za dużo. Rykaia, siostra Zevandera, to perełka – także cierpiąca, ale bardzo ironiczna, obciążona własną mocą, która dosłownie wchłania cudzy ból. Dolion, czyli staruszek-czarodziej, który jest jednocześnie głosem rozsądku i chodzącym archiwum, też daje radę. Ale potem do gry wchodzą kolejni Letalis, inni magowie, różne rasy, frakcje, kasty, a ja w połowie lektury zaczęłam się zastanawiać, czy nie powinnam robić notatek. Jest co prawda słynny słowniczek na początku, tylko że przeskakiwanie w kółko do jego stron to zabawa dobra może na studiach, nie w wieczornym czytaniu po pracy.

Anathema

I tu dochodzimy do największego problemu Anathemy, czyli do tempa. To jest absolutny, podręcznikowy slow burn i nie mówię tylko o romansie. Pierwsze kilkaset stron to kombinacja ekspozycji, budowania świata i nastroju. Akcja rusza, owszem, ale bardziej jak ciężki wóz pod górkę niż jak Shinkansen. Z jednej strony doceniam, że Lake faktycznie wie, co robi. Te wszystkie pozornie zbędne informacje później wracają, nic nie jest przypadkowe. Z drugiej, nie będę udawać, że nie miałam momentów, kiedy patrzyłam na procent w e-booku i widziałam, że „dopiero tyle”. Wersja audio zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu.

Romantyczny wątek też cierpi na tę powolność. Maevyth i Zevander spotykają się dopiero gdzieś po pierwszej ćwiartce książki, a prawdziwa chemia w sensie romantyczno-erotycznym rozkręca się naprawdę późno. Przez większość fabuły dostajemy bardziej przekomarzanie, wkurzenie, nieufność i tę gęstą, niewypowiedzianą energię. To może być fantastyczne, jeżeli ktoś naprawdę lubi pastwić się nad własnym sercem. Ja akurat lubię. Ale jednocześnie rozumiem wszystkich, którzy spodziewając się dark romance, poczują się trochę oszukani, bo romans jest tu raczej początkowy.

A kiedy wreszcie dochodzi do „konkretów”, to dostajemy w krótkim odstępie czasu miks ostrej erotyki i dramatycznego finału, po którym książka urywa się jak odcięta nożem. Mam poważny problem z takimi końcówkami, zwłaszcza gdy wcześniej autorka męczy czytelnika drobiazgami. W okolicach 80–90% byłam już gotowa mentalnie na domknięcie wątku, a zamiast tego dostałam cliffhanger, który ma po prostu mnie dręczyć.

“The girl with the moon in her eyes and fire in her soul.”

Dlaczego więc wciąż uważam, że to cztery/cztery i pół gwiazdki, a nie gniewne dwa? Bo mimo wszystkich zastrzeżeń Anathema mnie wciągnęła. Byłam zaangażowana, wkurzona, przejęta, czasem zachwycona. Kibicowałam Maevyth, chciałam, żeby Zevander w końcu ogarnął swoje życie chociaż na pięć minut, martwiłam się o Rykaię oraz stale próbowałam rozgryźć, kto tu kogo zdradzi. I choć psioczę na tempo i przeładowanie, to jednak kiedy dotarłam do ostatnich stron, miałam w sobie ten nieprzyzwoity miks frustracji i ekscytacji.

Czy poleciłabym tę książkę? Tak, ale z dużym dopiskiem drobnym druczkiem. To nie jest lekka fantazja, to dość ciężka, mroczna historia pełna przemocy, w której romans rozwija się powoli, za to trauma i religijny fanatyzm wjeżdżają od pierwszego rozdziału. Jeśli lubisz bardzo rozbudowane światy, lubisz się męczyć slow burnem, nie boisz się gore i masz ochotę na coś, co bardziej gryzie niż głaszcze, Anathema ma ogromne szanse cię zachwycić. Jeżeli jednak szukasz głównie romansu, szybkiego tempa i jasnego domknięcia wątku w jednym tomie, to nie tutaj.

Ja, jako czytelniczka z umiarkowaną skłonnością do literackiego masochizmu, jestem na plus. Zmęczona, momentami poirytowana, ale zdecydowanie zaintrygowana. I tak, będę czytać dalej. Eldritch, czyli drugi tom, jest już na moim Kindlu.

Więcej o autorce – kerilake.com

Poprzednio Borderlands 4 - Poradnik Solucja - Pełne Przejście Gry
To jest najnowszy artykuł.