Godzilla: Minus One przypomniała mi to, że tak naprawdę Godzilla ma swój rodowód w Japonii i jako dziecko z wypiekami na twarzy oglądałem kolejne części odsłony filmu o olbrzymiej jaszczurce. Czy warto obejrzeć więc ten film? Zapraszam do recenzji!
Godzilla: Minus One opowiada historię nie tylko wielkiej jaszczurki, ale też pilota kamikadze, który uciekł z pola bitwy. Pilot ten Koichi Shikishima, którego gra Ryûnosuke Kamiki (może nic Wam to nie mówi, bo aktorami w grze są rdzenni japońscy aktorzy, którzy nie zagościli na ekranach filmów międzynarodowych – ale jak spojrzałem w jego filmografię, to byłem zaskoczony, jak wielkie doświadczenie w lokalnej kinematografii ma ten aktor – ponad 140 filmów!). Wracając jednak do samej Godzilli. Ten pilot podczas naprawy swojego samolotu zostaje wraz załogą bazy serwisowej zaatakowany przez małą jeszcze Godzillę. Tylko jemu udaje się ujść z życiem przez akt tchórzostwa, piętnem, które od tej pory dostał bohater.
Pierwsze co się rzuca w oczy oglądając Godzilla: Minus One jest to, jak wiele poświęcono na tłumaczenie zawiłości życia w powojennej Japonii. Ludzie żyją w ruinach miast, próbują wiązać koniec z końcem i ogólnie jest bardzo ciężko. Armia zostaje rozbrojona, a w portach stacjonują olbrzymie jednostki wojskowe czekające na przerobienie na żyletki. Te nieliczne okręty, które zostały zachowane przez armię Japonii są szybko niszczone przez pilnującą swojego terytorium Godzillę. Warto tutaj zwrócić uwagę, jaki ciekawy manewr przygotowali nam ludzie tworzący scenariusz. Armia jest rozbrojona, więc nie ma za wiele sprzętu wojskowego do walki z Godzillą, a zarówno Amerykanie, jak i Sowieci nie mogą wysłać swoich sił by wesprzeć atakowaną przez Godzillę Japonię by nie eskalować Zimnej Wojny. Takich elementów w filmie jest naprawdę wiele i scenariusz jest po prostu napisany w sposób arcymistrzowski. Jako widz nie miałem wiele pytań i doskonale rozumiałem co się dzieje w filmie.
Mój ojciec, kiedy rozmawiałem z nim o filmie Godzilla: Minus One stwierdził, że ten film jest po prostu nudny. I w zasadzie nie mogę się z nim zgodzić, według mnie jest to film trudny i nie do końca o Godzilli. Potwór jest pretekstem by pokazać trudną sytuację Japończyków, ale sama forma przedstawienia filmu, gdzie potwora nie było jakoś specjalnie dużo sprawiała, że ciężko się nudzić. Nasz bohater był poławiaczem min, w jego domu zamieszkała kobieta z nieswoim dzieckiem, które uratowała z jakichś ruin. Nad bohaterem widnieje też piętno tchórza, bo piloci kamikadze raczej nie często wracają do domu. Przez to sąsiedzi nie zawsze byli pomocni wobec niego, a sam był gnębiony przez PTSD.
Te elementy sprawiały, że bardziej niż potworem interesowaliśmy się bohaterami. Godzilla: Minus One prezentuje trudy ludzi mieszkających w Japonii w tamtym czasie, a także na przestrzeni kolejnych scen widzimy jak powoli wychodzą ze swojej niedoli i dążą do stania się mocarstwem, którym są teraz. Jednak mimo wszystko film zaskoczy nas też scenami z Godzillą. Tak jak wspomniałem we wstępie, pojawią się nostalgiczne nuty. Przede wszystkim oryginalny soundtrack ze starej Godzilli, który wyrył się nam na mózgu i doskonale go pamiętacie, jeżeli podobnie jak ja oglądaliście japońskie filmy. Ten pojawia się w paru scenach filmu, przez co automatycznie cofamy się w czasie o jakieś 20 – 25 lat i przez chwilę znowu jesteśmy tym dzieckiem podziwiającym kartonowe ruiny i biedaka w kostiumie Godzilli.
Twórcy Godzilla: Minus One inaczej też podeszli do tematu potwora niż amerykanie w swoim Monster Verse. Czy powstanie z tego uniwersum japońskie, zobaczymy z czasem, ale mamy dobrą podstawę by tak się stało. Przede wszystkim Godzilla tutaj dosyć obficie krwawi i jest raniona, ale jednocześnie posiada potężną zdolność regeneracji. Dodatkowo, Godzilla w tym filmie jest bardziej zwierzęca, ma typowe odruchy które widzę np. u swojego kota. Bardzo mnie rozbawiła scena, kiedy potwór zaczął gonić samolot, który ją irytował i totalnie zmieniła swój pierwotny kierunek, do którego dążyła przez wiele godzin. Od razu skojarzył mi się mój kot, który zobaczył muchę. Zresztą obaj twórcy powiedzieli, że ich koty były inspiracją dla Godzilli. Jeżeli więc zastanawialiście się czemu w Godzilla i Kong: Nowe Imperium, Jaszczurka tak upodobała sobie spanie w Koloseum, to już wiecie.
Godzilla: Minus One to jednocześnie oczko do fanów najstarszych, klasycznych odsłon, gdzie gość przebrany w jaszczurkę będzie rozwalać kartonowe miasta, jak i próba przeniesienia bardziej ambitnego kina do filmów o potworach. Oba elementy się udały, dalej mamy widowiskowy film, a jednocześnie ciężar moralny który jest załadowany w filmie jest bardzo mocno odczuwalny. Czy warto było obejrzeć film? Zdecydowanie tak, chociaż Godzilla: Minus One nie jest filmem który spodziewałem się zobaczyć. Przez to jednocześnie nie stanie się moją ulubioną Godzillą i nie wierzę że to mówię, ale wysoki poziom emocjonalny i trudna sytuacja bohaterów sprawiła, że to wcale nie jest lekki film akcji – przez to niekoniecznie nadaje się do obejrzenia w niedzielę wieczór czy przy spotkaniu ze znajomymi zajadając się popcornem. Godzilla: Minus One To trudny film.
A jaka była Wasza ulubiona klasyczna Godzilla? Moja to Godzilla vs Hedorah, gdzie walczyła z potworem zrodzonym ze śmieci i odpadów.
Brak komentarzy