Gundam: Requiem for Vengeance – Recenzja ze Spoilerami – Ciężki Gundam?


Gundam: Requiem for Vengeance to anime, a w zasadzie animacja, która niedawno pojawiła się na platformie Netflix. Byłem bardzo zaskoczony tym, że okazała się totalnie inna, niż spodziewałem się na początku? A dlaczego? Zapraszam do recenzji ze spoilerami, a tak naprawdę w zasadzie bez spoilerów, ale ostatnio trafiło się parę gagatków którzy czepiali się jakiś dziwnych rzeczy w recenzji, które i tak były wspominane w trailerach. Dobra, lecimy.

W tej recenzji, która jest z i bez spoilerów, skupimy się na spojrzeniu na Gundam: Requiem for Vengeance z punktu widzenia weterana serii Gundam, jak i wielkiego fana dużych robotów. Pisałem już o najlepszych anime Gundam, a żadna gra, gdzie wielkie roboty są bohaterami nie przejdzie obok mnie nie zauważona. Armored Core 6 znam na pamięć, do Mechwarrior 5 wracam od lat. No ten typ tak ma, dużo sentymentu z dzieciństwa, do Transformerów czy też innego Exosquad (ale to była piękna kreskówka). Do Gundam: Requiem for Vengeance podszedłem raczej z poczuciem, że niech ta historia może i będzie głupia, ale niech roboty ciągle się naparzają.

I byłem zaskoczony, bo o ile roboty rzeczywiście się naparzają, to powiem Wam, że historia wcale też nie jest taka głupia. Pojawią się tutaj dziwne decyzje oraz głupotki fantazjującego scenarzysty, jak czteroosobowe nawiedzenie bazy wroga w celu kradzieży Mobile Suits przez zwykłych żołnierzy frontowych, ale w gruncie rzeczy jest źle. Ale o czym jest Gundam: Requiem for Vengeance? Historia skupia się na pewnej bardzo uzdolnionej kapitan, która jest też pilotem … Zaku. Dokładnie tak, tym razem to piloci wrogich zazwyczaj dla Gundamów Zaku będą głównymi bohaterami. A jeżeli oglądaliście jakieś anime z serii to doskonale wiecie (a jeżeli nie oglądaliście, to zaraz się dowiecie), że Zaku służyło za coś na miarę mięsa armatniego by pokazać przewagę szybkich i potężnie uzbrojonych Gundamów.

Nie przyzwyczajaj się do żadnej z tych maszyn. Ich żywot w starciu z Gundamem jest bardzo, ale to bardzo krótki.

Tym razem to jednak piloci tych maszyn będą głównymi bohaterami, a ich główną bolączką będzie próba powstrzymania maszyny śmierci, która zgodnie z kanonem, bez problemu radzi sobie z dziesiątkami ciężkich Zaku. Nasi bohaterowie będą oczywiście bez szans, bo w łatwy sposób nie zabierze się dla Gundama jego legendy, ale z drugiej strony, ciężko im współczuć. Historia opowiada o wojnie między mieszkańcami pozaziemskich kolonii, którzy walczą o swoją zemstę, a ziemianami, którzy zjednoczyli się pod znakiem Federacji Ziemskiej. Ziemianie dostają mocny łomot od najeźdźców z kosmosu, którzy wykorzystują właśnie kombinezony bojowe, których nie posiada ziemia. Do czasu, kiedy na polu bitwy pojawia się właśnie Gundam, a siły Zeonu muszą się wycofywać.

Jak sami widzicie, historia jest dosyć oryginalna dla serii. Spojrzenie na wojnę z punktu widzenia mięsa armatniego, które było przez dekady pożywką do budowania legendy Gundama, jest naprawdę ciekawe. Ale niekoniecznie współczujemy najeźdźcom, którzy nie boją się zabijać uciekających żołnierzy wroga, nawet jeżeli wcześniej jedna z kolonii została zniszczona prawdopodobnie przez zamach terrorystyczny Ziemian. Tak było w anime Gundam: Seed i domyślam się, że podobne powody są tutaj. Wojna jest więc pozbawiona zasad oraz świętych i osobiście po kryjomu kibicowałem właśnie Gundamowi.

Serial w piękny sposób demonizuje Gundama i pokazuje go jako potwora.

Twórcy postawili inny nacisk ciężkości robotów niż w klasycznych anime. Tutaj roboty bardziej przypominają mechy z Mechwarriora, które nie są zbyt szybkie oraz zwinne, ale nadrabiają naprawdę grubą blachą oraz wielkim kalibrem. Nawet Gundam, który prześciga swoją zwinnością powolne Zaku o parę generacji, nie wydaje się tak błyskawiczny, jak przyzwyczaiły nas do tego anime. Uderzenia są brutalne i zostawiają płonące ślady, ciosy i strzały sprawiają, że drży cały ekran, a spadające odłamki robotów wstrząsają ziemią. Twórcy postarali się, byśmy tym razem poczuli ciężar maszyn w spotkaniu z ziemską grawitacją i to im się udało. Gdyby zamienić tutejsze Mobile Suits, na klasyczne Battletech z Mechwarriora, to nie wyczułbyś ściemy przynajmniej do momentu, kiedy ludzie by nie zdradzili o czym rozmawiają.

Tempo akcji w Gundam: Requiem for Vengeance jest naprawdę bardzo wysokie. Każdy odcinek od pierwszych chwil jest napakowany strzelaniem, panicznymi ucieczkami czy też pięknymi scenami z mocno demonizowanym (nie bez powodów) potężnym Gundamem. Problemem jest jednak to, że twórcy zrobiliby lepszą robotę, gdyby połączyli cały serial po prostu w jeden nawet niespecjalnie długi film. Sześć odcinków po 25 minut każdy (wliczając intro i outro) to w zasadzie 2 godziny dobrego filmu akcji. Nie lubię takich manewrów i ich nie rozumiem. Czy było to zrobione po to, by zbadać rynek i czy istnieje zapotrzebowanie na taką animację w bardziej brutalnym stylu? Myślę, że jest, bo Gundam to jedna z tych marek anime, która trzyma się mocno w zasadzie od dekad.

Nawet elitarne oddziały Zaku są bez szans

Nie ma nic w zasadzie, do czego mogę przyczepić się po obejrzeniu Gundam: Requiem for Vengeance. Podobało mi się bardzo i prawdopodobnie by też się podobało, gdybym nie znał innych animacji. Może jednak dzięki temu lepiej znałem kontekst i trochę lepiej się bawiłem, ale jeżeli jednak chciałbyś poznać Gundama, to może być dobre miejsce, od którego możesz zacząć. Potem przejście na popularniejsze historie (poszczególne serie Gundam nie są ze sobą połączone) może być ciekawym doświadczeniem, kiedy zobaczysz, dlaczego tworzono te brutalne maszyny. Czy to było do obrony przed przeważającym wrogiem (w zasadzie tak jest właśnie tutaj), czy też w imię idei, jaką jest zakończenie wojny, to może Ciebie czekać naprawdę wspaniała podróż, którą nawet zazdroszczę bo poznasz to po raz pierwszy na nowo.

Brak komentarzy

Zostaw Komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Poprzednio Wyjątkowe gry na PC, na które warto zwrócić uwagę w pierwszym kwartale 2025 roku
Następny Styczeń na Netflixie, MAX, Disney+ i Prime! [2025]