Kiedy ostatnio oglądaliście naprawdę przyzwoity film tworzony na zlecenie Netflix? Ja już nie pamiętam, kiedy jakakolwiek tamtejsza produkcja była warta nawet zapamiętania nazwy. Na szczęście wreszcie otrzymaliśmy coś dobrego.
Niestety mowa, tutaj o innym materiale, który pojawił się na Netflixsie, a dokładnie o anime o nazwie Yakuza w fartuszku, które naprawdę sprawiło, że przez cały seans nie przestawaliśmy się śmiać. O tym anime niedługo napisze więcej Kasia, a my dzisiaj porozmawiamy o filmie Miłość i Potwory, czyli postapokaplitycznej wizji świata niedalekiej przyszłości. Recenzja może zawierać spoilery fabularne. Jeżeli nie chcesz czytać spoilerów, to idź przeczytać coś innego na naszej stronie 🙂
Wiem, że tytuł miał zaprezentować coś innego i w sumie był to brutalny lekko clickbait, ale poczekajcie chwilę, bo Miłość i Potwory naprawdę wyróżnia się na tle innych produkcji z Netflixa. Czy pozytywnie, czy też negatywnie, dowiecie się na końcu tego materiału. W każdym bądź razie, zacznijmy od ogólnego zarysu fabuły. O to ziemię miała zniszczyć olbrzymia asteroida, ale na szczęście ludzkość miała w swoim arsenale sporo rakiet z głowicami atomowymi. Użyli ich wszystkich do zniszczenia asteroidy, a z niej na ziemię opadła tajemnicza substacja, która zamieniła owady, płazy i jaszczurki w przerośnięte monstra. Doszło do wojny, którą ludzkość przegrała, niedobitki żyją w bunkrach, a na powierzchni ustabilizował się nowy łańcuch pokarmowy, gdzie ludzkość jest na samym dnie. Zatrzymajmy się tutaj na chwilę – pomysł na fabułę to lekka sztampa, ale film tego nie ukrywa. Nawet bohater opisujący tą sytuację mówi w sposób znudzony i co chwilę żartując z zagłady ludzkości. Film ma lekkie zabarwienie komediowe, ale niezbyt nachalne, raczej typowe dla filmów np. ze stajni Marvela albo filmów akcji skierowanych do nastolatków. Miłość i Potwory to film family friendly, i to pomimo tego, że bestie lubią zjadać ludzi żywcem. Zawsze jednak kamera pracuje w taki sposób, by nawet kropelka krwi się nie pokazała dla wrażliwych oczu oglądających.
Parę lat po napisach końcowych naszej cywilizacji akcja filmu skupia się na historii głównego bohatera – Joela Dawsona, jedynej osoby w bunkrze, która nie posiada swojej drugiej połówki. Jego ukochana dziewczyna znajduje się kilkadziesiąt kilometrów od jego miejsca zamieszkania i pomimo tego, że główny bohater jest ważnym członkiem społeczności, która to jego chroni i o niego dba wyrusza po swoją lubą do niebezpiecznego świata. Oczywiście główny bohater nie umie walczyć, ma ataki paniki (widział śmierć swoich rodziców) i ogólnie od początku więcej chce niż może. Twórcy więc zaprezentowali nam bardzo słabą męską postać, która robi wszystko dla swojej niepotwierdzonej miłości sprzed lat wyruszając na pewną śmierć w pustkowie. Romantycznie prawda? Niestety nie, o ile sam aktor – Dylan O’Brien, zagrał swoją rolę wprost wyśmienicie, podobnie zresztą jak bardzo lubiany Michael Rooker oraz towarzyszący im pies, odegrał swoją rolę wprost wyśmienicie, to sam obraz postaci, przebieg fabuły oraz jej rozwiązanie nie przypadło mi do gustu. Rozumiem, że twórcy chcieli tutaj zrobić manewr ala Gra o Tron, ale szczerze mówiąc było to przewidywalne.
Chodzi oczywiście o to, że Aimee (przez jedno I oraz dwa E), wcale nie chciała spotykać się ze swoim byłym chłopakiem i znalazła kogoś innego (który to zginął pożarty przez jakąś mrówkę albo coś takiego). Główny bohater więc wrócił do swojego bunkra, do przyjaciół którzy go kochali, jednocześnie bogatszy o wiedzę o polowaniach na monstra i zachęcając powoli wykrwawiających się mieszkańców bunkra o zmianę podejścia. W sumie Kasia słusznie tutaj zauważyła, że całość ma lekkie zabarwienie znane z serii Monster Hunter – i coś w tym jest. Potwory nie są nieśmiertelne i za pomocą sprytu można je pokonać. Tak jak więc mówiłem – zakończenie i motyw głównego bohatera jest bardzo rozczarowujący, jednak jego droga do bunkra swojej niekoniecznie ukochanej osoby to absolutny majstersztyk. Tylko morał tej historii jest dziwnie nieromantyczny w porównaniu do tytułu – nie warto pozostawiać przyjaciół dla dziewczyny, o której nic nie wiesz oraz że niektóre kobiety nigdy nie docenią tego co dla nich robisz. Ogólnie Aimee zachowała się jak straszna egoistka, chociaż nie można też przyznać, żeby główny bohater wykazał się inteligencją wybierając się na tą wycieczkę, zwłaszcza w momencie kiedy od ostatniego spotkania pary minęło sporo lat, a kontakt z Aimee był wątpliwy, a wiadomości bardzo lakoniczne.
Ziemia, którą natura objęła ponownie we władanie wygląda fantastycznie. Wszystko jest już w mniejszym lub większym stopniu rozkładu oraz pochłaniania przez roślinność, a potwory znalazły swoje miejsce polujące na inne monstra czy też głupich ludzi. Główny bohater oraz dwójka postaci które do niego dołączą na bieżąco będą spotykać inne monstra – olbrzymie żaby, paskudne robale, latające meduzy czy bardzo sympatycznego ślimaka. Główny bohater będzie też na bieżąco notować i rysować wszystko co dotyczy tego świata i jest to kolejny bardzo fajny aspekt powiązany z kultową serią Monster Hunter – w chyba każdej części nasz bohater także prowadził notatki o potworach na które polował. Oczywiście notatnik będzie ważny i finalnie ustanowi pierwszy podręcznik przetrwania w okropnym świecie.
Miłość i Potwory nie jest filmem idealnym – fabuła nie trzyma się kupy a twist fabularny jest po prostu bardzo słaby i nawet rozczarowujący. To co jednak twórcy zaprezentowali w tworzonym świecie rzeczywiście jest bardzo warte obejrzenia i poznania. Świat z Miłość i Potwory jest urzekający, a fabuła pozostawia liczne luki, które pozwolą tworzyć kontynuacje. Chciałbym zobaczyć nie tylko drugą część tego filmu, ale może i jakiś przyjemny serial. Czekam na kolejne pomysły oraz realizacje, które rozwiną raczkujący świat przedstawiony w filmie, może bez tych bohaterów (a zwłaszcza bohaterki, za którą biegał bohater).
Idealne kino dla całej rodziny. Przypomniały mi się czasy Gremlinów, Never Ending Story ten film miał jakiś urok z tamtych lat. Fabuła naprawdę miała sens. Główny ciapowaty bohater dał przykład innym by walczyć o wolność. W dobie pandemii pięknie mi zabrzmiały te słowa zwłaszcza, że ludzie są pozamykani w domach. Polecam szczerze, poza tym efekty jak na film Netflixa robią wrażenie. I co najlepsze film został uwolniony od schamatu bohaterów: gej, Żyd, czarnoskóry, Azjata…