Ostatnie dni spędziliśmy przy nowości Netflixa – serialu o nazwie Sandman, opartego na serii komiksów Neila Gaimana. Nie pamiętam już ostatniego razu, kiedy jakakolwiek seria wciągnęła nas tak bardzo.
Seria Sandman, jak wspomniałam we wstępie, oparta jest na komiksach autorstwa Neila Gaimana – moim skromnym zdaniem jednego z czołowych pisarzy fantastyki. Jeśli nie jesteście znajomi z jego literaturą, gorąco polecam zainteresować się Koraliną, Gwiezdnym Pyłem, Księgą Cmentarną, Nigdziebądziem czy Amerykańskimi Bogami. Twórczość Gaimana jest wciągająca i potrafi przenieść do świata, za którym czuć tęsknotę po zakończeniu książki. To mój ulubiony pisarz i gorąco polecam jego tytuły. Neil Gaiman jest także odpowiedzialny za wiele słynnych postaci telewizyjnych! Stworzył on bowiem scenariusz do świetnego filmu Gwiezdny Pył, oczywiście opartego na podstawie książki, czy też animacji Koraliny. Ponadto, napisał angielski scenariusz do anime Księżniczki Mononoke, serialu Amerykańscy Bogowie, ale także dzięki kreacji jego postaci, zaczerpniętej z Sandmana, możemy zachwycać się serialowym Lucyferem. Kiedy ogłoszono adaptację Sandmana, nie mogłam się doczekać pierwszego odcinka.
Tytułowy Sandman jest mężczyzną, z gatunku Nieskończonych – siódemki troszkę patologicznego rodzeństwa o imionach: Śmierć, Selirium, Pożądanie, Rozpacz, Przeznaczenie, Zniszczenie i Sen. Tytułowy bohater jest Snem, który odpowiada za swoje królestwo wyobraźni i marzeń, tj. Dreaming. Nieskończeni są fascynującą grupą, którą mam nadzieję poznać w kolejnych sezonach, bo pokazana do tej pory interakcja pomiędzy niektórymi braćmi i siostrami była doprawdy intrygująca. Do tego, nie są oni po prostu uosobieniem ról śmierci czy pożądania, zwyczajnie – w tym przypadku – są śmiercią i pożądaniem. Każde z nich odpowiedzialne jest za swoje funkcje. Nasz tytułowy bohater jest Snem i Koszmarem jednocześnie. Swoją drogą, z serii komiksów Sandman utworzone zostały np. seriie o samym królestwie Dreaming, które skupiają się trochę bardziej na postaciach pobocznych z serialu.
Spokojnie pracujący Sen pewnego pięknego dnia zostaje przyciągnięty przez okultystyczny rytuał oraz uwięziony przez zwyczajnych ludzi. Problem jest jednak taki, że kiedy zdali sobie oni sprawę, że więżą niewłaściwą osobę (chcieli złapać Śmierć i przywrócić jednego ze zmarłych synów czarodzieja), i tak bali się wypuścić Morfeusza w strachu przed konsekwencjami ich głupiego zachowania. Sandman został pozbawiony swoich totemów mocy: hełmu, rubinu i woreczka z piaskiem – niezbędnych przedmiotów do uzyskania pełnej mocy i w niewoli spędził trochę ponad 100 lat. Po dziesięcioleciach spędzonych w szklanej kuli ujarzmiającej magię, udaje mu się jednak odzyskać wolność i powrócić do Królestwa. Problem w tym, że zastał je w całkowitej ruinie. Bez swoich przyborów (już wtedy rozkradzionych przez byłą kochankę porywacza) nie jest w stanie dokonać napraw. Nie pomaga też fakt, że po dziesiątkach lat, mieszkańcy Dreaming opuścili krainę.
W tym momencie Sen rozpoczyna drogę do odbudowy Śnienia, przywrócenia swojej dawnej reputacji i przede wszystkim – do odzyskania dawno utraconych przymiotów władzy. Tak więc przez kolejne 9 odcinków wraz z Sandmanem odwiedzimy Joannę Constantine (zbieżność osób i nazwisk nie jest przypadkowa) przejdziemy do Piekła na spotkanie z Lucyferem, spotkamy się z siostrą Śmiercią a także wirem, który może zniszczyć całe Dreaming. To bardzo, bardzo uproszczone streszczenie tego, co będzie się działo, ale prawie godzinne odcinki są wypakowane do maksimum akcją i nie starczy mi dnia na opisanie każdego ważnego wydarzenia. Powiem jednak, że każda przygoda Morfeusza pozostawi po sobie jakiś ślad w pamięci widza. Nie czuć, aby cokolwiek w tym serialu zrobione zostało na siłę. Twórcy wprowadzili nas w genialny, fantastyczny świat. Sama podróż do Piekła przyprawiła mnie o ciarki na ciele, ale kiedy doszło do walki pomiędzy Snem a Lucyferem, byłam pewna że nie może być lepiej. I trwałam w tej świadomości aż do odcinka ze Śmiercią, który z jakiegoś powodu szczególnie mnie dotknął. Oboje, z mężem, zgodziliśmy się, że to najlepszy odcinek w całej serii.
Wrócę jeszcze do tej walki, bo to też nie była oczywista sprawa. Zakładałam, że w typowy sposób doświadczymy krwawej walki, masy przemocy i oszukańczych sztuczek – w końcu do piekło! W zamian otrzymaliśmy grę sprytu – przeciwnicy wybierali pojęcia i kolejno się nimi obrzucali a następna osoba musiała swoim pojęciem pokonać pojęcie przeciwnika. Takim sposobem, Morfeusz użył pojęcia nadziei, czyli konceptu, którego Lucyfer w praktyce nie rozumie i nie może pokonać. Cały ten odcinek to czysty majstersztyk. Szkoda tylko, że Lucyfera nie mógł zagrać znany z serialu Tom Ellis, ale podobno twórcy serialu Lucyfer uznali, że niekorzystnie może wpłynąć na fabułę tegoż. Gwendoline Christie jednak odnalazła się w tej roli perfekcyjnie. W szóstym odcinku, The Sound of Her Wings, Sen odwiedza swoją siostrę, Śmierć w Londynie. Towarzyszy jej w codziennych obowiązkach odsyłania ludzi do życia pozagrobowego, obserwuje jak rozmawia ze swoimi „podopiecznymi”, trzyma ich za rękę w najgorszych dla nich chwilach. Nie było tutaj żadnego thrillera, nic a nic wielkiej akcji, jednak ten spacer i rozmowa bohaterów zmusiły zarówno mnie, jak i Morfeusza, do solidnej refleksji.
Serial Sandman to ciekawa wycieczka po świecie wyobraźni oraz rzeczywistym. Osobiście, aspekt ziemski podobał mi się najmniej. I tak, konwencja seryjnych morderców pod przykrywką fanów płatków śniadaniowych wywołała u mnie uśmiech na twarzy (a jej zakończenie kolejne dreszcze na całym ciele), to historia Rose i poszukiwania jej brata wydały mi się trochę nudnawe. Wydaje mi się, że sporą część tego plotu można było pominąć a samą istotę wiru opowiedzieć trochę inaczej. Kilka ostatnich odcinków poświęcone było właśnie tej dziewczynie i zabrakło mi trochę świata fantasy. Wątek z kobietą, która zaszła w ciążę ze swoim zmarłym mężem podczas snu zwyczajnie mnie rozśmieszył. Rzeczą, na którą zwróciliśmy uwagę, to brak niepatologicznej heteroseksualnej pary. Nie wiem, czy to kwestia Netflixa, czy kwestia komiksów, których nie znam (ktoś mógłby potwierdzić np. wiadomości do nas na fb czy insta), ale wydaje mi się, że w jednej hetero parze, mężczyzna był tyranem a żona bała się od niego odejść a u Kena i Barbie problemy wywołały nawet ich sny.
Całą produkcję oceniam pozytywnie. Sandman zaliczył solidny początek, któremu mogłabym dać ocenę 10/10, ale w miarę upływu odcinków ocena trochę spadała – zwłaszcza ilość czasu potwierdzona pobocznemu wątkowi vortexa. Nie wiem czy fakt rozwieszania ulotek potrzebował aż tyle czasu antenowego. Pod koniec zabrakło mi trochę świata „fantastycznego”, odrobiny magii. Stało się zbyt… ludzko. Widzę jednak ogromny potencjał w dalszych sezonach tej produkcji. Mam nadzieję, że relacje siódemki rodzeństwa Nieskończonych zostaną szerzej omówione, zwłaszcza, że dalej zastanawiam się jak namiesza ten zaginiony. Serial jest na prawdę warty obejrzenia. Te około 10 godzin spędzone ze Snem pozostawiło nadzieję na to, że mogą jeszcze powstawać dobre serie.
Co ciekawe, jeden z moich pierwszych wpisów to osobisty hołd złożony Gaimanowi: Dlaczego Neil Gaiman to geniusz fantastyki?
Brak komentarzy