Ubisoft zasłynął z pewnego rodzaju gier opartych na otwartych światach zwanych potocznie Ubigame. Avatar: Frontiers of Pandora jest jedną z takich gier, na szczęście w tym przypadku jest to olbrzymia zaleta tytułu. Dlaczego? Zapraszam do recenzji!
W grze Avatar: Frontiers of Pandora wcielamy się w ostatniego żyjącego członka klanu Sarentu, który jest wychowywany przez ludzi podobnie jak parę innych uprowadzonych dzieci Na’vi. Przez wydarzenia z pierwszej części filmu nasz bohater oraz jego przyjaciele zostają zamrożeni i uwolnieni jakiś czas później przez powstający powoli na Pandorze ruch oporu. My do niego dołączamy i będziemy pomagać w zjednoczeniu klanów przeciwko siłom najeźdźców z Ziemi. W taki prosty sposób prezentuje się fabuła gry Avatar: Frontiers of Pandora, gdzie w teorii będziemy poznawać różne klany, zwyczaje oraz robić dziesiątki różnych zadań i aktywności pobocznych. W praktyce jednak najważniejsza w grze jest Pandora, czyli planeta na której dzieje się akcja i w pewnym momencie do fabuły przestałem przykładać większą uwagę, skupiając się na pięknie i aktywnościach jakie możemy tutaj robić. Nie zrozumcie mnie źle, historia jest nawet niezła, ale po prostu nie angażuje nas tak samo jak eksploracja, co w sumie jest dla mnie dziwne, bo jak mało co wkurza mnie bieganie po kropkach na mapie. Ale właśnie w Avatar: Frontiers of Pandora jest inaczej dzięki paru mechanikom oraz zróżnicowaniu jaki prezentuje świat. Teraz tworząc tą recenzję przypomina mi się Elden Ring, który także przecież ma tak poprowadzoną historię, że mało kto rozumie o co w niej chodzi, a jednak chętnie biegamy od jednej jaskini do drugiej.
Avatar: Frontiers of Pandora to pierwszoosobowa gra akcji, w której będziemy robić zadania główne, poboczne i różne aktywności otwartego świata, zbierać sprzęt oraz rozwijać naszego bohatera w prostym drzewku rozwoju. Nasz dzielny Na’vi będzie mógł korzystać z rdzennej broni, jak łuki, ale dzięki wychowaniu wśród ludzi poradzi sobie także z bronią palną. Zdobywanych przedmiotów w grze nie jest za dużo i nie zostaniemy zasypani niepotrzebnym szrotem nadającym się jedynie do rozłożenia lub oddania dalej. Strzelanie jest przyjemne i satysfakcjonujące. Łuk świetnie nadaje się do walki z daleka i cichej eliminacji przeciwników, natomiast osobiście bardzo polubiłem strzelby, które wymagają przytulania się do przeciwników. Nasz Na’vi jak zapewne pamiętacie z filmów, jest co najmniej dwa razy wyższy od zwykłego człowieka, przez co chowanie się za rogiem może być dla niego problematyczne. Na szczęści jest on jednocześnie szybki, jak i wytrzymały, a punkty życia regenerują się szybko, o ile jesteśmy najedzeni, a ta mieszanka sprawia, że Na’vi jest naturalnie stworzony do bezpośrednich i szybkich starć i strzelba nadaje się do tego wyśmienicie. Chociaż ściągnięcie jednostki zmechanizowanej za pomocą ciężkiego łuku także daje sporo frajdy. Tak czy inaczej walka w Avatar: Frontiers of Pandora była tak dobra, że nieraz sam szukałem sprzeczki latając sobie beztrosko nad lasami i szukając grup żołnierzy RDA.
Jak już wspomniałem, głównym bohaterem gry Avatar: Frontiers of Pandora jest jej świat i tutaj Ubisoft mógł pokazać się z najlepszej strony. Aktywności w grze są do siebie trochę podobne, ale za każdą z nich kryje się trochę inna przygoda. Przykładowo odkrywając i aktywując kolejną stację badawczą, możemy dostać absolutnie unikalne zadanie fabularne, które będzie na przykład polegało na przemycie czekolady z wraku dla cwaniaczka z ruchu oporu. Bardzo mi się spodobało jednak niszczenie instalacji RDA, które po wyczyszczeniu z ludzi, po jakimś czasie zamieniają się w zarośnięte i wchłonięte przez naturę Urbexy, a wśród ruin możemy odnaleźć rośliny, które mogą zwiększyć nasze statystyki. Kolejnym fajnym elementem jest możliwość używania wierzchowców, zwłaszcza latającego Ikrana, który co jakiś czas niestety będzie znikać i zostaniemy zmuszeni do używania konia, który też daje sobie radę. Tak czy inaczej latanie w przestworzach Pandory jest czymś niesamowitym i przypominało mi Spider Man 2, gdzie pomimo systemu szybkiej podróży, wolałem sobie polatać od jednego punktu do drugiego. Oczywiście Avatar: Frontiers of Pandora robi eksplorację dobrze i daje graczowi możliwość skorzystania z łatwego szybkiego podróżowania po odkrytych punktach mapy, więc będziemy mieli wybór jak chcemy eksplorować świat gry.
Problem jaki miałem z Avatar: Frontiers of Pandora to postacie niezależne. Gdybyście mnie dzisiaj zapytali o imię chociaż jednego bohatera, to nie wymieniłbym żadnego z nich bez korzystania z Internetu. Dialogi są nijakie, charaktery spotykanych bohaterów tak samo i nawet najbardziej otwarta Na’vi z obozu tkaczy która lubi sobie żartować, wydaje się bardziej frustrująca niż ciekawa. Ale trzeba jednak przyznać, że gra posiada całkiem fajną reżyserię. Podobał mi się na przykład moment, kiedy przechodzimy z jednego biomu, gdzie dominowały latające góry, do drugiego, gdzie panowały obszerne równiny, a gra wymuszała na nas jazdę konno. Po wyjściu z jaskini zobaczyliśmy olbrzymią połać terenu, galopujące koniki oraz powiewające w tle latawce. Muszę przyznać, że robiło to wrażenie, a to nie jedyna scena, która zapadła mi w pamięć.
Co ciekawe, grając w Avatar: Frontiers of Pandora na Playstation 5 nie trafiłem na absolutnie żadne błędy. Żadnych spadających ciał w tekstury, żadnych zacinających się SI, wszystkie questy dobrze działają. Wiem, że docenianie gry przez to, że działa dobrze może nie być najlepszym rozwiązaniem, ale spójrzmy prawdzie w oczy. Każdy nowy tytuł, chyba że jest to Baldur’s Gate 3 który przesiedział parę lat we wczesnym dostępie, ma zatrzęsienie błędów i wiele patchy przed sobą. Może trafiłem z recenzją Avatar: Frontiers of Pandora w dobry czas, kiedy gra uzyskała już wszystkie aktualizacje, ale byłem zaskoczony jak dobrze działa ta gra. Do tego działa stabilnie, o ile w trybie jakości nie ma co liczyć na 60 klatek, to w trybie wydajności gra wygląda dalej po prostu obłędnie i jednocześnie zachowuje niesamowitą płynność. Przy zróżnicowaniu przyrody w grze, licznych roślinach, szumiącej trawie, liściach i przemykających tu i tam zwierzętach robi to piorunujące wrażenie.
Avatar: Frontiers of Pandora bardzo przyjemnie zamyka fantastyczny 2023 rok pełen naprawdę wielu dobrych gier. Ciężko mi do czegokolwiek się tutaj przyczepić, co jest tym bardziej dziwne, że męczę się przy większości gier od Ubisoftu. Po prawie 30 godzinach bardzo dokładnej gry i czyszczenia świata czułem się spełniony i miałem pełną satysfakcję z ukończenia tytułu, a nawet nieśmiało poszukałem informacji o nadchodzących DLC. Okazuje się, że długoletnie doświadczenie twórców w tworzeniu otwartych światów idealnie sprawdza się we wprowadzaniu nowych marek do świata gier. Mam nadzieję, że Ubisoft w przyszłości chętniej wykorzysta swoje umiejętności do tworzenia tego typu gier. Chciałbym zobaczyć Iron Mana w ich wykonaniu czy też moje uwielbiane Archiwum Burzowego Światła, gdzie mógłbym eksplorować świat stworzony przez Sandersona w sposób, który książki nie będą w stanie oddać, ale to właśnie Ubisoft ma umiejętności by to zrobić. A jeżeli ktoś by chciał zrobić RTS w świecie gry Avatar, to także bardzo chętnie bym zagrał w taką grę.
Zobacz też koniecznie nasz longplay z gry Avatar: Frontiers of Pandora!
Avatar Frontiers of Pandora możesz kupić w naszym Sklepie z Grami!
Egzemplarz recenzencki gry Avatar: Frontiers of Pandora na Playstation 5 otrzymaliśmy od Ubisoftu. Dziękujemy!
Podsumowanie
Pros
- Ciekawe aktywności i wydarzenia, które nie pozwalają się nudzić
- System latania sprawia, że nie chcemy używać szybkiej podróży
- Olśniewająca grafika, która wygląda pięknie nawet w trybie wydajności
- Satysfakcjonujące strzelanko i skradanie
Cons
- Słabe dialogi, bardziej nas frustrują i chcemy je przewijać niż poznawać historie kryjących się za nimi postaci