Mityczne stworzenia spotkały się w lesie Wielkiego Ducha, ale nie mogły nigdzie znaleźć gospodarza. Czyżby to był ten moment, kiedy musimy wybrać kolejnego? Nadszedł czas, by skonfrontować oczekiwania z rzeczywistością, nadzieje z prawdziwą rozgrywką. Mamy cztery rundy na poznanie odpowiedzi i jedno nurtujące pytanie – czy Bitoku jest dobrą grą?
Jeżeli ktoś śledzi na bieżąco doniesienia z planszówko wego światka, to na pewno wie jak bardzo wszyscy oczekiwali Bitoku. Piękne i kolorowe euro pozwalające pomóżdżyć i tonące w morzu wspaniałych komponentów. Na naszym rodzimym podwórku po grę sięgną Portal Games, który już nas przyzwyczaił do zrzucania różnych bomb podczas ogłaszania swoich planów wydawniczych. Bitoku to gra wagi średnio ciężkiej, która zrobiła furorę podczas ubiegłorocznych targów w Essen. Ten, kto kojarzy takie imprezy wie, że to Mekka dla fanów planszówek i kopalnia hitów oraz pokaz gier, które będziemy mieli wydane w kolejnym roku. Pan Germán P. Millán, mało znany twórca zaprasza nas do świata japońskich mitów i starych bóstw na czele z Wielkim Duchem lasu. Gra łączy w sobie mechaniki worker placement z wyścigiem i sałatką punktową. Gracze wcielają się w pomniejsze duszki, które starają się zdobyć miano nowego opiekuje lasów, zgarniając przy tym punkty na prawo i lewo. Oprócz całej gamy możliwości na zapunktowanie, czy widzieliście ostatnio tak śliczne euro?
W kilku słowach, jak gramy?
Zanim zaczniemy rozgrywkę właściwą musimy przebrnąć przez setup. Dobór słów nie jest tu przypadkowy, ponieważ rozłożenie wszystkich elementów na planszy, którą w zasadzie najpierw musimy sobie zbudować jest dość karkołomne i męczące. Gdybyśmy mieli jeszcze jakiś sensowny insert, to może poszłoby to sprawnie, ale niestety musimy w specjalne wgłębienia porozmieszczać części planszy, na to wrzucić nasze znaczki, karty, jeszcze więcej kart i przeróżne kartonowe elementy.
Rozgrywka w Bitoku została podzielona na cztery rundy, a te na cztery fazy zwane porami roku. Wiosną gracze zbierają dochody, jeżeli posiadają takowe w swoim tableau i dobierają nowe karty Yōkai. Zawsze na start powinniśmy dysponować trzema kartami, które wypełnią naszą planszetkę. Prawdziwa zabawa zaczyna się latem, gdzie będziemy wykonywać różnorakie akcji.
Pierwszą akcją jest zagranie karty Yōkai z ręki na wolne pole. Dzięki temu odblokowujemy kosteczkę leżącą obok oraz możemy skorzystać z umiejętności danej karty. Jeżeli będziemy dysponować odpowiednim kryształem to zgarniemy jeszcze bonusowe punkty. Inną opcją jest użycie wcześniej odblokowanej kostki i wysłanie jej jako pracownika na planszę główną. Wynik na kostce możemy wzmocnić amuletami, ale nie jest to obowiązkowe. Następnie wybieramy jeden z regionów i umieszczamy kosteczkę na wolnym polu. Grając w trzy lub cztery osoby musimy pamiętać, że chcąc wykonać akcję w danej kniei wartość naszej kostki musi być nie mniejsza, niż wartość na innych znajdujących się już tam kościach. W ramach wyłożenia możemy też skorzystać z budynku, o ile wartość na kostce nam na to pozwoli. Jeżeli użyjemy kafelka przeciwnika, to zgarnie jakiś bonus, natomiast, korzystając z naszych nie otrzymujemy nic ekstra.
Kolejną dostępną opcją jest przeprawa przez rzekę. Mając zagraną kostkę w jakiejś kniei możemy zdecydować o przesunięciu jej powyżej rzeki i wykonaniu jednej z trzech akcji – zgarnięcia karty bitoku, dobrania karty Yōkai lub wyproszenia łaski, które pozwala nam zrobić kilka rzeczy wpływających na punktowanie. Przeprawiając się przez rzekę zmniejszamy wartość na kostce o jedno oczko, natomiast z szóstki robimy trójkę.
Jakie akcje mamy do dyspozycji z kart lub miejsc na planszy? Zacznijmy od ruchu, który pozwala nam poruszać się po ścieżce mądrości w górnej części planszy. Nasi obudzeni pielgrzymi (z otwartym okiem) mogą przemieszczać się od bramy tori i wędrować do wybranego przez nas miejsca. Gdy tam dotrzemy odwracamy pionek na stronę „śpiącą” i zgarniamy różnorakie nagrody. Punkty ruchu możemy też wykorzystać do podróżowania po ścieżce złożonej ze zdobywanych wcześniej kart bitoku. Inną opcją jest możliwość zdobywania duszków Mitama i Ważek, które po połączeniu będą dawały nam punkty i bonusy oraz są ważne podczas punktowania z niektórych kart. W końcu wzniesiemy budynki, opłacając koszta zgodne z torem budowania znajdującym się na naszej planszy.
Punkty możemy również zdobywać z kart wizji punktujących na koniec rozgrywki. Jeżeli uda się nam spełnić ich cele, to zdobędziemy pokaźny zastrzyk pezetów, ale uwaga, za niewykonanie założeń zdobywamy punktu ujemne. W Bitoku możemy również znaleźć kamienie Iwa kura, które dają nam punkty za określone symbole. Co ciekawe, nie punktują same w sobie, a liczą się jako mnożnik do pielgrzymów, których umieścimy wokół nich.
Po spasowaniu przez wszystkich graczy przechodzimy do fazy jesieni. Ustalamy nową kolejność graczy na podstawie umiejscowienia kostek – osoba rozpoczynająca to ta, która ma swoją kostkę najwyżej na planszy. Następnie przechodzimy do fazy zimy, czyli czyszczenia planszy i uzupełniania elementów zabranych przez graczy. Jeżeli tor z figurką wielkiego ducha dojdzie do końca ostatniej rundy przechodzimy do fazy podliczania punktów. Gracz z największą wartością wygrywa, a jego awatar staje się nowym Wielkim Duchem.
Wrażenia
Nie będę ukrywał, że Bitoku to była jedna z najbardziej oczekiwanych przeze mnie gier tego roku. Chyba bardziej czekałem tylko na Ark Nova, które było zapowiadane jako Terraformacja Marsa 2.0. Bitoku miało strasznie przerośnięty hype, ale często z takimi grami bywa tak, że nie spełniają pokładanych w nich nadziei. Na szczęście nie tym razem! Gra pomimo kilku mniej lub bardziej irytujących rzeczy bardzo mi się spodobała. Czuję tutaj mocnego kandydata do top 3 gier z tego roku. Ma w sobie wszystko to, czego można oczekiwać od dobrego euro. Jest ciekawa tematyka podlana japońskim sosem kulturowym z duszkami mitama, Yokai czy tytułowymi bitoku przez ciekawą mechanikę, która chociaż mało odkrywcza zlepiła się w bardzo przyjemny tytuł. Autor wziął wszystko, co dobre z innych gier, dorzucił kilka detali od siebie i podlał orientalnym klimatem. Wyszło całkiem soczyście i niesucho, jak można było się spodziewać.
Zacznijmy do tematyki i aspektów wizualnych Bitoku. Osobiście jestem oczarowany grafikami, które tylko na pierwszy rzut oka wydają się napaćkanymi bazgrołami pięciolatka bez ładu i składu. Pamiętajmy, że Bitoku to euro, gdzie nie zawsze liczy się kolorowa grafika. Zwykle dostajemy ascetyczne rysunki z trzech kolorów najlepiej z dużą liczbą tabel. Bitoku to zupełnie przeciwieństwo takiego podejścia – kolory są żywe, jest dużo ładnych grafik, a poziom szczegółów i dopracowania potrafi zaskoczyć. Gra zrobiła na mnie ogromne wrażenie pod tym względem, a mamy jeszcze mnóstwo pięknych i solidnie wykonanych komponentów. Bitoku ma do zaoferowania ciężkie pudełko wypchane po brzegi różnorakim dobrem, którego niestety nie mamy gdzie poukładać, bo w grze brakuje jakiejkolwiek wypraski. Niemniej za wykonanie gra zgarnia piątkę z ogromnym plusem.
Mechanicznie Bitoku to gra o zdobywaniu punktów praktycznie zewsząd. Każdy z naszych ruchów ma nas przybliżyć do zapunktowania i zdobycia czegoś, co będziemy mogli w dłuższej perspektywie przerobić na kolejne punkty. To taka typowa sałatka, w której pezetki lecą jak oszalałe, ale to od nas zależy, ile i jak szybko będziemy je zdobywać. Tu nie ma złych ruchów, które się zmarnują. Gra jest dość oryginalnym przedstawicielem worker placementu połączonym z wyścigiem o różne miejsca. Nigdy nie uda się nam zrobić wszystkie, bo zabraknie nam czasu, funduszy czy zwyczajnie akcji, a oponencie też nie będą stać bezczynnie. Każdy z naszych kostkowych pracowników zadziała potencjalnie dwa razy, robiąc inne rzeczy, ale niekoniecznie musi się nam to udać. Gra jest przez to trochę rozmyta i nie ma tu poczucia jakichś epickich akcji, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało z czerpania satysfakcji w trakcie rozgrywki. W końcu mamy tu też namiastkę decbuildingu, chociaż to może słowa na wyrost, bo zdobytą kartę zobaczymy maksymalnie z dwa razy. Gdyby go nie było, to za wiele, by gra nie straciła.
Po obejrzeniu planszy i tony komponentów możemy nabrać podejrzeń, że Bitoku jest bardzo wymagającą grą. Okej, pierwsza rozgrywka potrafi przytłoczyć i przerazić, ale jest to przerażenie na plus związane z liczbą kombinacji i opcji do wyboru. Bitoku tłumaczyłem około 20 minut dla osób, które nie grały wcześniej w trudniejsze gry, jak i weteranom, którzy suchym piachem płuczą usta przed kolejną partią. Obie grupy szybko załapały zasady i jeszcze szybciej wykorzystywały je w praktyce. To robiło wrażenie – niby trudna i pozornie skomplikowana gra okazywała się dość przystępna, a spędzony czas mijał błyskawicznie. Ostatnio na moim stole ogrywałem Iki – przyjemną grę o poziomie rodzina plus. Bitoku ze swoim skomplikowaniem stoi jeszcze jeden stopień wyżej. Gra o dziwo działa bardzo płynnie i nie uświadczyłem podczas rozgrywek większych przestojów. Możemy coś zaplanować podczas tur innych graczy, ale w Bitoku dzieje się całkiem dużo i do momentu naszej kolejki może już nie być wolnego miejsca, czy elementu, na którym nam zależało.
Jak już wcześniej wspomniałem, gra to wyścig o wszystko, w którym nie zrobimy wszystkiego. Mamy tor podróży, który ma fajne bonusy, ale skupienie się tylko na nim nie jest najlepszym pomysłem. Jednak gdy punkty ruchu wpadają nam niejako przy okazji zawsze miło zgarnąć z niego trochę bonusowych punktów. Kamienie iwa kura są potężne, jeżeli trafimy na pasujące do naszej strategii, ale żeby zdobyć dobry mnożnik potrzebujemy pielgrzymów. Tor ruchu też wymaga naszych ludzi, więc jak to pogodzić? A jeszcze są karty bitoku, które moim zdaniem są najpewniejszym źródłem punktowania i mocnych bonusów, tylko pozostali gracze też tak myślą i często toczy się o nie zażarta walka. W końcu mamy jeszcze tory z duszkami, które są takim typowym wyścigiem, kto dalej ten punktuje bardziej. Mamy okazję cofania przeciwnika, co z jednej strony jest fajne, ale z drugiej miałem opory przed zbytnim wysforowaniem się na prowadzenie. Jeżeli tak łatwo mogę zostać cofnięty, to po co mam marnować swój ruch, jeżeli wredny kolega wróci mnie na miejsce startowe? Ewidentnie coś mi tu nie zagrało i te tory strasznie mi zgrzytały podczas zabawy.
Nasi dzielni pracownicy są w Bitoku kostkami! Tadam, jak kostki, to przecież festiwal losowości. Ano nie do końca, ponieważ w grze mamy dość sprytny system wysyłania naszych kosteczek na pola akcji i wzmacniania ich talizmanami. Każda akcja ma przypisaną do siebie wartość, więc nawet jedynką zrobimy jakieś bieda-zagranie. Natomiast, mając talizmany, zaczynamy czarować. Każdy zaczyna z identycznym zestawem kości, ale w trakcie możemy nimi manipulować i dość łatwo z jedynki zagrać akcję wartą sześć oczek. Dokładamy do stawki jeszcze jedną sprytną rzecz, które w moim odczuciu genialnie działa. Żeby w ogóle skorzystać z jakiejś akcji na danym polu nasza kostka musi mieć wyższą lub chociaż równa wartość, niż te przeciwnika. Proste, a jakie denerwujące podczas zabawy. Zaczynam pierwszy, więc od razu blokuję swoją trójką fajne pole, a ty kombinuj, jak tam wejść.
Okej, dość słodzenia, czas przejść do rzucania mięsem. O uciążliwym setupie na trzech i czterech graczy już pewnie wiecie. Z jakimś sensownym insertem ten minus w zasadzie pewnie dałoby się ominąć, tylko czy faktycznie tak powinno być, że to gracze łatają takie aspekty planszówki? Póki co zamówiłem sobie insert Folded Space, bo jednak gra zrobiła na mnie dobre wrażenie i postanowiłem trochę doinwestować Bitoku.
Teraz trochę nietypowo, bo muszę ponarzekać na skalowanie gry. Bitoku fenomenalnie działa w cztery osoby. W trzy też gra się bardzo w porządku. Jest ciasno, gracze między sobą toczą małe wojenki o konkretne pola i dzięki temu jest ciekawie. Cała ta magia ucieka w rozgrywce dwuosobowej, które zmienia się w mniej przyjemną wersję. To blokowanie się wartością kostki robi kolosalną robotę i bez niego gra nie działa już aż tak dobrze. Drugi aspekt, jaki mnie irytował to trochę zbyt duże rozwleczenie elementów gry. Kurczę, oszalał! Narzeka na różnorodność? Niestety trochę tak jest. Gra ma mnóstwo miejsc, z których można punktować, ale w dużej mierze są dość losowe i często nie zadziałają tak dobrze, jakby mogły. Kamienie są bardzo podatne na to, co pojawia się podczas rozgrywki. Weźmiesz ten punktujący konkretne duszki, niestety taki zestaw już nie wypadnie. Szukasz konkretnych kart – oj, właśnie przeciwnik Ci ją zgarnął. W grze mamy cztery różne surowce. Nie do końca wiem, po co, skoro masa akcji wymaga dowolnego surowca. Ilość się zgadza, różnorodność jest, ale tylko pozorna.
Podsumowanie
Bitoku spełniło moje oczekiwania praktycznie w stu procentach. Punkty leżące praktycznie wszędzie tylko czekają, kiedy i w jaki sposób się po nie schylimy. Czas rozgrywki mija praktycznie niezauważalnie, a gra oferuje mnóstwo emocji – często połączonych z negatywną interakcją, dość nietypową jak na euro grę. Wszechobecny wyścig połączony z ogromem możliwości, gdzie wszystkiego nie uda się nam zrealizować składa się na grywalną i bardzo przyjemną propozycję spędzenia dwóch godzin przy planszy. Gdy ktoś zaproponuje mi partyjkę, na pewno jej nie odmówię, a i sam równie chętnie wyciągnę grę na stół. Bawiłem się bardzo dobrze i wam również polecam poznać Bitoku.
[WSPÓŁPRACA REKLAMOWA] Dziękujemy wydawnictwu Portal za udostępnienie gry do recenzji. Nie miało to wpływu na zawarte tu opinie.
Brak komentarzy