Call of the Sea to niewielka gra niezależna od studia Out of the Blue. Gra stanowi debiut twórców, którzy zabiorą nas na wyjątkową wycieczkę na tropikalną i tajemniczą wyspę.
W Call of the Sea wcielamy się w kobietę o imieniu Norah, która wyrusza na bezludną wyspę w poszukiwaniu swego męża. Ten wyruszył w podróż wraz z ekspedycją by odnaleźć lekarstwo na tajemniczą chorobę, która męczy kobietę i objawia się w postaci paskudnych plam na ciele. Oprócz tego choroba jest śmiertelna, wcześniej uśmierciła matkę Norah. W ten o to sposób mężczyzna wyrusza by odnaleźć pomoc dla swojej żony, przy czym sam ginie bez śladu. Dzielna żona bez żadnego wsparcia czy też broni wyrusza więc prosto w tropiki by odnaleźć swojego lubego.
Jakkolwiek to bezsensownie brzmi, na Norah nie czeka absolutnie żadne niebezpieczeństwo. Call of the Sea to przygodowy walking simulator, gdzie naszym zadaniem będzie przechodzenie kolejnych poziomów. Rozgrywka dzieje się z pierwszej osoby i naszym celem będzie podążanie śladami ekspedycji męża i dowiedzenie się co się z nim stało oraz znalezienie sposobu wyleczenia naszej choroby. Akcja gry odbywa się z pierwszej osoby, a narratorem zabawy jest oczywiście Norah która będzie opisywać to co widzi oraz komentować każdy znaleziony list czy inny malunek naścienny. Mimo, że twórcy bardzo się starali nadać Norah jakiś charakter, muszę przyznać że jest to wyjątkowa mdła i nudna postać. Jak na lata 30 będzie bardzo grzecznie wszystko opisywać swoim kwiecistym językiem wyższych sfer. Było to bardzo irytujące i jednocześnie obdzierające Norah z duszy oraz charakteru. Jej ugrzecznione i pełne empatii wypowiedzi na temat wszystkiego, oburzenie dotyczące wykorzystaniem niewolników przez antyczne cywilizacje czy biadolenie co chwile jak znajdzie grób obcego człowieka było trochę bez sensu.
Sama rozgrywka jednak prezentuje się znacznie lepiej. Na swojej drodze Norah trafi na dziesiątki najróżniejszych zagadek. Od razu przypominają się takie stare gry jak np. Syberia. Aby przejść dalej trzeba będzie ukończyć wyzwanie. Niektóre są bardzo proste, jak np. doprowadzić prąd do odpowiedniego miejsca, w innych będzie dużo ciekawiej. Największe wrażenie zrobiła na mnie zagadka w trzecim rozdziale, gdzie wykorzystywaliśmy olbrzymie konstrukcje skalne do ogrania odpowiednich melodii. Twórcy bardzo fajnie zróżnicowali wyzwania, gdzie niektóre są bardzo trudne, a inne raczej proste i łatwe do ogarnięcia. Oczywiście to jest także kwestia indywidualna, powiedzmy nawet, że jedną z zagadek rozwiązałem raczej przypadkiem i do dzisiaj nie wiem jak mi się to udało. Niestety tutaj przychodzi też niewielka wada tytułu, gdyż parę wyzwań zostało źle wytłumaczonych lub w sposób raczej nieczytelny, przez co ich rozwiązanie było albo nielogiczne albo znacznie trudniejsze od pozostałych wyzwań.
Tereny które zwiedzamy są bardzo ładne i nie można mówić o monotonii. Sam początek w dżungli już sprawia, że od razu wiemy, że nie będzie to zwykła dżungla – każde drzewko jest inne, zaraz szybko przejdziemy na bagnisko oraz całkiem sporą plażę. Potem czekają nas i inne tereny, bardziej oryginalne jak np. wyrzucony na brzeg olbrzymi statek transportowy, który ma bardzo dziwne uszkodzenia. Czeka nas nawet podróżowanie po antycznych i tajemniczych świątyniach oraz pojawi się język bardzo podejrzanie przypominający ten znany z książek oraz gier Lovecrafta. Oprócz tego czeka nas parę zagadek dosyć podobnych do tych, co znamy np. z Indiana Jones. Pomimo tego że nigdy nie grozi nam żadne niebezpieczeństwo i możemy rozwiązywać zagadki w nieskończoność, to i tak czuć klimat bycia odkrywcą nowego lądu oraz zapomnianej cywilizacji. Mamy więc pewne połączenie mitologii Cthulhu oraz odkrywania nowych lądów, bycia odkrywcą zarówno zapomnianych cywilizacji, jak i całych miast oraz tajemniczych bogów.
Niestety, mimo pewnego mariażu między Indianą Jones, a mitologią Cthulhu, to całej grze zabrakło zdecydowanie tempa. Norah porusza się irytująco wolno, nawet kiedy biega. Mówi do nas usypiającym głosem bez charakteru i emocji, a całkowity brak jakiegokolwiek zagrożenia sprawia, że cała zabawa w ratowanie męża bardziej przypomina piknik niż desperacką próbę uratowania lubego. Na minus też zasługuje czas gry – trwała ona tylko 5 godzin, a że dużo czasu poświęcaliśmy tylko na chodzenie i zatrzymywanie się przy zagadkach, to wyraźnie widać, że gra była też trochę sztucznie przedłużana. Stanowi ona spójną historię od początku do końca, ale mimo to miałem wrażenie, że skończyła się zbyt szybko. Myślę, że twórcy mogliby ją wydłużyć spokojnie dwukrotnie albo nawet bardziej i dalej nie czuć byłoby monotonii. I przyspieszyć trochę główną bohaterkę.
Call of the Sea to całkiem przyjemny tytuł pozwalający nam trochę rozgrzać mózg w poszukiwaniu odpowiedzi na naprawdę dobre zagadki. To właśnie one stanowią największą zaletę gry, tak samo zresztą jak lekko pastelowa grafika, świetna zabawa światłem oraz to jak wyglądają poszczególne poziomy. Zabrakło jednak trochę przy tworzeniu głównej postaci, która jest nudna i miejscami nawet irytująca. Mimo to, warto sięgnąć po Call of the Sea, zwłaszcza jeżeli tęsknicie za troszkę starszymi grami przygodowymi.
Całą grę ukończyliśmy na naszym kanale Twitch i można obejrzeć na YouTube. Pamiętaj by nas obserwować i subskrybować!
Podsumowanie
Pros
- Bardzo ładna grafika
- Dziesiątki bardzo fajnych i oryginalnych zagadek
- Klimat Indiany Jones
- Design poziomów robi bardzo dobre wrażenie
Cons
- Główna bohaterka porusza się zbyt wolno
- Krótka, tylko 5 godzin zabawy
- Główna bohaterka bez charakteru
Sportu nie powinni recenzować ludzie niemający nic wspólnego ze sportem. Samochodów nie powinni naprawiać ludzie nieznający się kompletnie na mechanice. Kultury i jej przejawów nie powinni recenzować ludzie, których pułapem jest Quake, Counter Strike i może Plants vs. Zombies.
To co napisałeś jest tak samo głupie jak twój strach przed pokazaniem prawdziwego imienia i nazwiska i twarzy. Łatwo się kryć anonimowo i hejtować na lewo i prawo. Zostawię komentarz dla potomnych, chociaż jest wybitnie bezużyteczny podobnie jak ty nic nie znaczący anonimie.