Długo czekałam na ten film. Nie ukrywam też, że w świetle potworków, które ostatnio wychodziły z MCU, nieco obawiałam się o jego jakość, jednak… Deadpool i Wolverine nie zawodzi! Zapraszam do recenzji!
UWAGA! recenzja może zawierać spoilery fabularne!
Kiedy w pierwszych scenach Deadpool mordował ludzi (teoretycznie w samoobronie), wszędzie leciała krew oraz części obrywanych ciał, za broń służyły kości rozkładającego się Wolverine… a wszystko to przy radosnych dźwiękach N Sync, wiedziałam, że ten film mnie nie zawiedzie. Sama sekwencja otwarcia odpłaciła mi za wszystkie lata kąpania się w miernocie, jaką Marvel przedstawiał w ostatnich produkcjach. Poprzedni Deadpool wyszedł w 2018 roku, od tego czasu wiele rzeczy zmieniło się na świecie, na szczęście tytułowy bohater pozostał równie ordynarny, jak go zapamiętałam.
Wade Wilson, którego poznajemy w filmie, zamienił swój obcisły, czerwony kombinezonik na spokojniejsze życie. Od teraz przypina sobie do głowy tupecik, chodzi do względnie normalnej pracy i udaje, że nie ciągnie go do „akcji”. Porzuciła go Vanessa, obecnie pomieszkuje z niewidomą babuszką z zamiłowaniem do Białej Damy. Jego przyziemna egzystencja zostaje nagle zaburzona, gdy zabierają go agenci TVA (znani z serialu Loki). W urzędzie, podczas konfrontacji z niejakim Panem Paradoksem, Wade poznaje mrożącą krew w żyłach prawdę: jego oś czasu jest na krawędzi zagłady. W teorii za kilka tysięcy lat, w praktyce ktoś chce zniszczyć świat za około 72 godziny.
Aby uniknąć katastrofy i wreszcie przyczynić się do jakiegoś dobra, bohater wyrusza na desperacką wyprawę przez multiwersum, aby znaleźć Wolverine’a zdolnego ocalić jego świat. Oh i co to była za wycieczka – bez wątpienia ciekawsza niż cały dr Strange i jego Multiversum of Madness oraz milsza dla oka, niż wszystkie sezony Lokiego. Deadpool spotkał wiele znajomych twarzy, od wielu dostał po mordzie, z wieloma się pobił, znaczną większość obraził. Ktoś uwierzył, że faktycznie stanie się bohaterem, którego świat potrzebuje?
Jeśli tak, to światełko nadziei zniknęło, kiedy poznaliśmy Wolverine, który w ówczesnym stanie przypominał raczej zgniecionego żuka, niż superbohatera. Fakt, że Hugh Jackman ponownie wciela się w swoją kultową rolę jest niesamowity i baaaaaardzo się cieszę, że będzie grał Logana aż do emerytury (hehe). To inny Wolverine, ubrany w klasyczny komiksowy, żółto-niebieski kostium, ale równie udręczony i zmęczony życiem, co jego poprzednie wersje. Dynamika pomiędzy dowcipnym Deadpoolem a ponurym Wolverinem jest największą atrakcją filmu, podobnie z resztą jak chemia pomiędzy Reynoldsem i Jackmanem.
Deadpool nie słynie ze swojej subtelności, dlatego też już od początku nazwał się zbawicielem Marvela, albo Marvel Jesusem. Nie gryzł się w język, oberwało się praktycznie każdemu, kto nawinął się bohaterowi na język. Największe baty zebrał 20th Century FOX, czyli studio stojące za oryginalnym Deadpoolem i kultową serią X-Men, które było niegdyś odrębną jednostką od Marvel Cinematic Universe. Założone w 1935 roku, a przejęte przez Disneya w 2019 roku, studio było odpowiedzialne za rozpoczęcie kariery Hugh Jackmana i ugruntowanie kina z superbohaterami. Deadpool i Wolverine składają prześmiewczy hołd temu dziedzictwu, np. przez ogromny, na wpół zakopany, posąg z logo studia w pustynnym krajobrazie (co nawiązuje do upadku niegdyś potężnego studia). Widownia mogła pośmiać się też z Mad Maxa, czy Fantastycznej Czwórki.
Film jest prawdziwą skarbnicą scen i dowcipów, które zachwycą nie tylko wieloletnich fanów Marvela. Deadpool i Wolverine to przyjemne widowisko pełne easter eggów, zbiorowisko świetnych cameo, ale też wybitnych komentarzy tytułowego bohatera, tak bardzo uwielbiającego łamać czwartą ścianę. Reżyser Shawn Levy składa hołd zapomnianym bohaterom kinowego uniwersum Marvela, od Elektry Jennifer Garner, po Human Torch Chrisa Evansa, a nawet Blade Wesleya Snipesa. Nostalgia przełamana została też współczesnymi elementami, jak np. Henry Cavill w roli warianta Wolverine, czy Blake Lively jako Lady Deadpool!
Produkcja jest pełna przemocy, żartów ze wszystkiego i wszystkich, nie ma tutaj tematów tabu, czy jakiejkolwiek poprawności. Uwielbiam taką bezczelność i brak jakichkolwiek hamulców. Scenariusz jest prosty, nie ma zbędnych przerywników – chyba, że na intensywne mordobicie. Swoją drogą, sekwencje walki mutantów to majstersztyk i prawdziwe widowisko. Część scen jest zwyczajnie absurdalna oraz skutkuje tym, że oglądając rozlewane hektolitry krwi, jednocześnie musisz wycierać łzy śmiechu z twarzy. Kulminacyjna scena okraszona została piosenką Madonny, która z jakiegoś powodu idealnie wpasowywała się w widowisko – tutaj ktoś zostaje rozerwany na strzępy, a ty siedzisz sobie w kinie i radośnie machasz stópką w rytm Like a Prayer. Chciałabym oglądać więcej takich filmów, gdzie rozrywka nie przejmowała się poprawnością.
Deadpool i Wolverine to mieszanka dobrego scenariusza, dobrego żartu i dobrej bijatyki. Przy całej tej „agresji” możemy też oglądać (przez kilka chwil) łagodniejszą stronę obydwu bohaterów – wewnętrzne zmagania, złamane charaktery i wpływ przeszłych traum. Świetny miks, dostarczający mnóstwa różnego rodzaju, emocji. Ryan Reynolds i Hugh Jackman odwalili kawał dobrej roboty i zagwarantowali widzom dwie godziny rozrywki. Nie mogę się doczekać, żeby obejrzeć ten film jeszcze raz.
Zobacz też: Czy Deadpool i Wolverine posiada scenę po napisach?
Brak komentarzy