Podsumowanie
Pros
- bardzo dobry wątek główny oraz parę fajnych wątków pobocznych
- satysfakcjonujący crafting
- interesujący towarzysze
Cons
- większość zadań to noszenie rzeczy lub zabijanie potworków
- mało miast, które są śmiesznie malutkie (sami możemy zrobić większe)
- dużo mniejsza mapa niż w starszym Skyrimie
- mimo tego ze mapa jest dużo mniejsza, to obiekty na niej są dużo bardziej nudniejsze niż w Skyrimie
Fallout 4 miał bardzo trudny cel do spełnienia. Musiał zadowolić rzesze fanów serii, dopieszczonych przez fantastyczny Fallout 3 oraz nieco gorszy New Vegas. Bethesda postanowiła pójść za trendami i dodać parę modnych elementów do swojej gry. I właśnie przez te elementy Fallout 4 po prostu się nie udał.
Na fali odgrzewanych kotletów typu Far Cry oraz Assassin’s Creed, gdzie twórcy trzepią kasę za to samo w troszkę zmienionej formie, Bethesda postanowiła pójść tą samą drogą i dodać parę elementów z wymienionych gier do swojej pozycji. Nie udało im się to i nie miało prawa się udać, bo Fallout to nigdy nie był Far Cry. Zanim jednak zaczniemy narzekać, porozmawiajmy o pozytywach. Bo z natury jestem pozytywnym człowiekiem i nie lubię zaczynać od narzekania.
Fallout 4 to lepsza historia niż w Skyrim
Na początek kontrowersja. Mimo że jestem olbrzymim fanem Skyrim (120 godzin), to uważam że Fallout 4 prezentuje dużo lepszą fabułę. Już sam początek jest bardzo dobry – zaczynamy grę chwilę przed rozpoczęciem wojny oraz spadnięciem pierwszych bomb atomowych. Sielankowy świat sprzed wojny pełen retro zmieszanego z futurystyczną technologią urzeka. Szybko jednak sielanka mija i zaczynają spadać pierwsze bomby, a my wraz z rodziną uciekamy do schronu 111. Jak zapewne wiecie z poprzednich części gier Fallout, schrony nie były tylko sposobem na przetrwanie ludzkości. Stanowiły one także gigantyczny eksperyment społeczny. I właśnie dzięki takiemu eksperymentowi, jako jedynemu z nas udaje się przetrwać ponad 200 lat. Jak? Zagrajcie w grę, nie będę spoilerować bo potem narzekacie.
Nasz bohater wyrusza w pustkowia, tutaj zwane wspólnotą i będące wcześniej okolicami Bostonu. Nasz syn został porwany i będziemy go próbować odnaleźć. Fabuła zdaje się prosta, ale bardzo dużo w niej zwrotów akcji i niecodziennych zadań. Co tutaj dużo mówić, główny wątek błyszczy niczym napromieniowany kretoszczur i jest naprawdę bardzo dobry. Warto zagrać w grę już nawet tylko dla niego.
Dodatkowe zadania już gorzej. Zdecydowana większość z nich to standard zabicia paru potworków, zwiedzenia lokalizacji lub przyniesienia złomu. Oczywiście i tutaj znajdzie się parę fantastycznych zadań, na przykład te polegające na tworzeniu przekopu i włamaniu do składu żywności. Ale czy aby na pewno?
Najbardziej mnie irytowała duża liczba bezsensownych zadań radiantowych (powtarzalnych) – często dodawały się one same do dziennika zaśmiecając i tak nieintuicyjny interfejs. Dodatkowo początkowa frakcja której pomagamy – minutemani – daje nam olbrzymią liczbę zadań związanymi z osadami, co także zaczęło mnie wkurzać. Szybko porzuciłem pomysł z budowaniem sieci społeczności i budowaniem kolejnych osad.
Zirytowany budowniczy
System budowania miast jest niepotrzebnie rozbudowany. Przypomina jakiś cholerny edytor poziomów i ma całą masę opcji, z czego 99% jest totalnie niepotrzebna. Dużo bardziej wolałem rozwiązanie ze Skyrima z budowaniem domów, gdzie budowaliśmy kolejne elementy i je rozbudowywaliśmy o kolejne. Tutaj natomiast robimy całe osiedla i miasta stawiając ścianę za ścianą, podłogę za podłogą, łóżko za łóżkiem. Co najgorsze, prawie nic nam to nie daje, powiem nawet więcej – przyłączając się do Bractwa Stali możemy oddać dla nich wcześniej anektowane osiedla i mieć problem z głowy. Są one atakowane (nowy quest), potrzebują ciągle pomocy (kolejny quest) lub trzeba je wyzwalać (i kolejny quest). Nie ma w tym żadnej fabuły, to zwykły sandbox z budowaniem i bieganiem między kolejnymi punktami. Powiem otwarcie, że tak rozpoczynały się pierwsze zadania przez pierwsze 10 godzin gry i po prostu chciałem rzucić tą grę.
W pewnym momencie przestałem budować, zrobiłem tylko osiedle w pierwszej lokalizacji (Sanktuarium) oraz swoją męską norę, gdzie trzymam lepsze bronie, trofea i zbroje na stojakach (których jest bardzo mało). Wróciłem do głównego wątku i doznałem oświecenia w postaci olbrzymiego sterowca bractwa stali który pojawił się w momencie krytycznym, kiedy miałem grę wyłączyć i pójść spać, prawdopodobnie nigdy więcej jej nie uruchamiając. Wszystko się zmieniło.
Pancerz Wspomagany to najlepsze co oferuje Fallout 4
Zanim jednak o pancerzu, skończę opowiadać wcześniej rozpoczętą historię. Zanim dotarłem do tego momentu wątku głównego wykonałem parę ciekawych zadań dla Paladyna Danse. Przybył on tutaj z bardzo daleka, prawdopodobnie prosto z Cytadeli (główna siedziba Bractwa) i miał parę zadań do wykonania – w tym dowiedzieć się czegoś o tajemniczym Instytucie, organizacji która buduje sztucznych ludzi oraz porywa tych żywych. Wątek główny bezpośrednio splata się z wątkiem pobocznym Bractwa Stali. Dlaczego do nich się nie przyłączyć?
Pancerze Wspomagane to prawdziwa gra w grze. Wszystko się zmienia, kiedy zapakujemy się w tą skorupę. Dostajemy zwiększony udźwig oraz naprawdę olbrzymią odporność. Wróg może nam odstrzelić lub uszkodzić część pancerza wpakowując w nią dużą porcję ołowiu (lub waląc z rakiet), a my możemy go naprawiać lub nawet ulepszać i pomalować na specjalnym stoisku. Pancerz nie jest zwykłą zbroją jak w poprzednich częściach gry. Teraz mamy do niego dostęp praktycznie od samego początku, a jego korzystanie wymaga rdzeni fuzyjnych, które zużywają się w ramach grania. Możemy ten czas wydłużać za pomocą odpowiednich zdolności i figurki którą możemy znaleźć w starej fabryce samochodowej. Osobiście praktycznie nie wychodzę z pancerza wspomaganego (chyba że muszę pływać, bo jak wpadniesz w jezioro w pancerzu to już go nie wyłowisz) i gram w taki sposób, aby mieć jak największy zapas rdzeni i trwały one jak najdłużej. Ta potęga i zabawa jest niesamowita.
Na filmiku poniżej skaczę z wieżowca w pancerzu wspomaganym 🙂
Parę bardzo fajnych scenek później (lot pojazdem Bractwa na olbrzymi sterowiec oraz świetna odprawa starszego Maxona) otrzymałem swój przydziałowy Pancerz Wspomagany. Nie złom, który dostałem wcześniej w trakcie zadań dla Minutemanów. Prawdziwy, nowoczesny i cudownie błyszczący pancerz wspomagany. Gra zabrała mi kolejne 20 godzin rozgrywki. Oprócz wątku głównego i olania kwestii osad (z wyjątkiem sanktuarium) rozpocząłem bardziej zwiedzać Wspólnotę. I znowu rozczarowanie.
Bethesda, błagam, nigdy więcej Sandboxa
Bo oprócz budowania budynków, możemy też zwiedzać okolicę. Może nie zbieramy dziwnych znajdziek jak w wymienionych na początku recenzji tytułach, ale obiektów do zwiedzenia w Fallout 4 jest cała masa. Powiedzcie mi tylko, dlaczego skoro mapa jest dużo mniejsza niż w Skyrim, a obiektów jest dużo mniej, to są one znacznie mniej ciekawe. Na 10 zwiedzonych obiektów, w 7 – 8 nie ma absolutnie nic oprócz paru przeciwników do pokonania. O tych najciekawszych dowiadujemy się natomiast najczęściej z radia (które ciągle powtarza to samo) oraz od mijanych postaci niezależnych. I właściwie tylko na nich można się skupić, chociaż jeżeli lubicie zwiedzać to będziecie w raju. Ja osobiście wolę się skupiać na fabule, zwłaszcza że jestem graczem starszej daty i pamiętam stare Fallouty, które były turówkami skupionymi na dziesiątkach stron dialogów. Wolałem tą formę niż sandboxowe bieganie i budowanie osad.
Osady w Fallout 4 to jakaś kpina
Jest ich dosłownie parę i większość z nich jest dużo mniejsza od Białej Grani w Skyrimie (która przecież nie była największym miastem gry). Największe z nich – Diamond City – to dosłownie rynek i parę blaszanych domków. Całe jest zbudowane w starym stadionie, więc łatwo odnieść jego rozmiary. Brakuje głębi we Wspólnocie, świat jest bardzo mdły i bez charakteru. Tylko główny wątek i parę dodatkowych questów budują tutaj klimat. No i towarzysze oraz Pancerz Wspomagany. Wolałbym, żeby rozgrywka była bardziej liniowa, bardziej segmentowa i skupiała się w danym momencie wątku głównego na jednym obszarze świata gry, jak to było w pierwszych Falloutach.
Nie podobało mi się do końca przejście z turowego RPG jakim był Fallout 1/2 i ukochany przeze mnie Tactics, do Action RPG w czasie rzeczywistym w Fallout 3. Mimo że nie była to zła gra, to dużym fanem jej nie jestem. Chciałbym żeby Fallout 5 był izometrycznym RPG turowym. Wiemy jednak że nie ma na to szans. Izometryczne RPG nie sprzedają się tak dobrze jak sandboxy (kłamstwo, spójrzcie na Divinity: Original Sin 2 albo Pillars of Eternity 2 – wystarczy to zrobić dobrze).
Graficznie gra stanęła w miejscu. Ten sam silnik co w Skyrim i nawet Fallout 3 już się zestarzał i grafika może nie jest brzydka, ale tak naprawdę nie widać różnicy czasu między Falloutem 4, a sporo lat starszym Skyrimem. Uważam nawet, że Skyrim jest ładniejszy od nowszego Fallouta. Muzycznie też gra smuci, bo radio składa się zaledwie z paru kawałków i nawet Ola kiedy siedzi obok mnie jak gram pyta się czy mogę zmienić stację, bo ciągle leci to samo. Myślę, że Bethesdę stać na więcej kawałków do radia.
Kompania Postnuklearnych Towarzyszy
W trakcie gry spotykamy wielu NPCów którzy mogą przyłączyć się do naszej drużyny. Muszę przyznać, że większość z nich jest fantastyczna. Mimo że relacje między nimi są bardzo okrojone (i szkoda), to jednak słuchanie ich historii mnie porywało. Na samym początku przyłączy się do nas owczarek niemiecki Ochłap. Piesek nie ma dużej wartości bojowej, ale potrafi złapać przeciwnika i go przewrócić wystawiając go dla nas na strzał. Szybko znajdujemy nowych towarzyszy, możemy z nimi tworzyć relacje robiąc rzeczy które im przypadną do gustu, często nawet bardzo prozaiczne (paladyn Danse lubi kiedy wpakowujemy się w pancerz wspomagany, a dziennikarce podoba się otwieranie zamków).
Oczywiście wybory podczas zadań także mogą wpłynąć na zadowolenie aktywnego towarzysza. Szkoda że nie można ich mieć paru w drużynie i nie prowadzą między sobą dialogów. Kiedy zmienia się towarzysza, następuje szybka wymiana zdań między obecnym, a nowym i możemy zobaczyć jaki jest stosunek między nimi. Paladyn Danse źle reaguje na ghoula, bo jako typowy Paladyn z Bractwa Stali jest rasistą, a Syntetyk Valentine powie jakiś szybki dowcip do dziennikarki Pipper, którą bardzo lubi.
Brakuje mi scenek między towarzyszami, takimi jakie znamy na przykład z Dragon Age albo Mass Effect. Zadań dodatkowych związanych z towarzyszami także jest niedużo i żeby je odblokować, musimy mieć pełne lub prawie pełne zadowolenie towarzyszy. Brakuje też miernika w którym moglibyśmy to sprawdzić.
Crafting – Pomaluję ci karabin
Jeszcze parę słów o craftingu. W przeciwieństwie do całego budowania osad, tworzenie ulepszeń do broni i zbroi jest zrobione super i daje mega satysfakcję. Dobudujmy bagnet do naszego pistoletu, lepszą korbę i uchwyt co lepiej będzie leżeć w dłoni. Nagle zwykły pistolet stanie się idealnym narzędziem szerzenia naszej racji na pustkowiach. Zabawa w ulepszanie broni to gra sama w sobie i przez to właśnie będziemy zbierać śmieci z okolicy – potrzebujemy surowców by tworzyć lepszy sprzęt. Przerabiają się one automatycznie. Możemy też jednym przyciskiem przenieść je wszystkie do magazynu osady w której się znajdujemy. Wystarczy odwiedzić na przykład stoisko z pancerzem wspomaganym.
Podsumowanie
Fallout 4 na pewno ukończę (jeszcze troszkę mi zostało, bawię się Pancerzem Wspomaganym), ale mam do niej strasznie dużo żalu. Widać w niej źle podjęte decyzje na poziomie typowo korporacyjnym, gdzie jakiś pajac postanowił dodać elementy obecnie modne, ale absolutnie nie pasujące do recenzowanego tytułu. Szkoda że to wszystko zostało dodane kosztem rzeczy, które wcześniej działały po prostu dobrze, jak na przykład rozwój postaci. Wcześniej czuło się wyraźnie rosnącą potęgę wraz z kolejnymi poziomami. Teraz bardziej się opłaca wybierać perki dające więcej amunicji oraz kapsli, a także wydłużające działanie rdzeni fuzyjnych oraz odblokowujący lepsze ulepszenia. Co poziom dostajemy 1 punkt i wydajemy go albo na statystykę albo na perka. I tyle. Rozwój postaci nie daje żadnej satysfakcji.
Grę możecie kupić na moim sklepie internetowym – Fallout 4 na popkulturalny.pl
Co do budowania fajna opcja ja osobiście mam z 205% opcji potrzebnych (podstawa + mody), ale nie rozbudowali fabuły dialogów zadań miast itp. Więc to gra raczej na tryb (no grałem dziś ale jak się nazywa nie pamiętam) z jedzeniem snem chorobami i wodą… Więc to gra survivalowa a nie Fallout. Minecraft z Fallout-a zamienię to na grę dla 7 latków o nazwie Minecraft!
„Fallout NV gorszy od Fallout3” i tu skonczylem czytac.
Spoko, trzymaj się cieplutko 🙂
NV gorszy od F3 😀 dobrze że na początku już dałes znać że nie ma sensu czytać recenzji
Spoko, całe szczęście że każdy debil może mieć swoje zdanie i ten sam debil może krytykować innych za ich zdanie. Jak nie pasuje to drzwi są tam kretynie.