Klasyczne kino akcji dla mnie jest tylko jedno. To wielkie potwory walczące na ekranie, niszczące kartonowe bloki oraz miażdżące całe miasta. Jest to kwintesencja klasyki, kiedy to jeszcze nasi rodzice przerażeni oglądali gościa przebranego za dużą jaszczurkę i poruszającego się zdecydowanie nie tak, jak mogłoby się poruszać żywe stworzenie. Godzilla i Kong: Nowe imperium uderza w te klasyczne nuty nostalgii.
Jak zauważyliście po wstępie, uwielbiam filmy o potworach i szeroko pojęte monsterverse. Filmy z serii Pacific Rim mogę oglądać bez końca, podobnie jak wszystkie, nawet najstarsze, poprzednie odsłony Godzilli. Jak dziecko się cieszyłem na myśl o wyjściu do kina na Godzilla i Kong: Nowe imperium, a Kasia kupując bilety dopłaciła nawet by korzystać z dobrodziejstw z sali Dream w kinie Helios. O ile fotele były rzeczywiście bardzo wygodne, a przestrzeni olbrzymia ilość, to pozostałe kinowe bolączki pozostały. Odeszły jeszcze brudne, klejące się podłogi, od których mam odruch wymiotny, ale za to pozostały z nami 30 minutowe bloki reklam, gdzie oczywiście prym bierze jakaś laska która doznaje jazdy narkotycznej po kęsie batonika Kinder Bueno, ale pojawiło się też parę reklam niezdrowych napojów gazowanych oraz samochodów. To oczywiście dało też do myślenia, dlaczego ogólnie płaci się za bilety, skoro Helios skąpi nawet pokazać trailery filmów i zarabia kupę kasy na reklamach od dziwnych firm, które z kinem mają nic wspólnego. No i warto też wspomnieć o jakimś kretynie, który na 5 minut zapalił światło podczas seansu i paliło się nawet wtedy, kiedy osoby na sali kinowej zwróciły uwagę obsłudze.
Warto było jednak przecierpieć, by zobaczyć olbrzymią jaszczurkę oraz małpę przydupasa ponownie na ekranie. W Godzilla i Kong: Nowe imperium główny prym gra Kong, który próbuje odnaleźć swoich pobratymców w Pustej Ziemi. Pierwszy efekt wow szybko się pojawił, bo film od samego początku będzie pokazywał głównie przygody dwójki dominatorów na planecie Ziemia. Do tego będziemy mogli cieszyć się widokiem przepięknej pustej ziemi, która jest miejscem na tyle fascynującym, że Warner Bros powinien pomyśleć o stworzeniu serialu dokumentalnego na temat ekosystemu tego świata. Tak czy inaczej, Kong przez przypadek odnajduje swoich zaginionych braci, ale niestety nie wszystko idzie zgodnie z planem, bo Ci wcale nie cieszą się z odnalezienia króla, a Tyran który rządzi stadem ma chrapkę na zdobycie kontroli na powierzchni. Godzilli to się nie podoba, a Kong chciałby ustabilizować swoją władzę. W tle pojawią się też inne wątki, jak zaginione plemię głuchoniemej dziewczynki, jednak historia jest dosyć prostolinijna. Jednocześnie jednak, muszę przyznać, że parę razy film mnie porządnie zaskoczył zwrotami akcji.
Nie chcę tutaj spoilerować zbyt wiele, jednak nowy gadżet Konga czy też winowajca poprzedniej epoki lodowcowej sprawia, że monsterverse w wykonaniu Warner Bros nabiera kolejnych rumieńców. Pojawi się też pewna stara znajoma Godzilli, której bardzo nie lubi z jakiegoś powodu moja żona, a także parę solidnych wątków, które świetnie nadadzą się na kontynuacje filmu. W pewnym momencie nawet zaczęliśmy się zastanawiać, czy film nie zostanie podzielony na dwie części, bo działo się tak wiele, wątków było tak dużo, ale jednocześnie film nie przeciągał się. Wątki ludzkie zostały zminimalizowane do minimum i nawet ostatni John Wick mógłby zostać zawstydzony tak niewielką liczbą słów wypowiedzianych przez cały film. To akurat duża zaleta, bo w poprzednich recenzjach filmów z serii wielokrotnie narzekałem na zbyt wiele tematów ludzkich, które były rozwijane kosztem potworów. A przecież nie idziesz do kina na film taki jak Godzilla i Kong: Nowe imperium, żeby słuchać o dramatach miłosnych Pani doktor, prawda?
Film mocno się też skupi na tematach związanych z różnymi relacjami potworów, a także dowiemy się więcej o zwyczajach Godzilli. Kiedy ta poczuła się zagrożona, to szybko zaczęła dokarmiać się, czy to radioaktywnym potworem z sąsiedztwa, czy też pożerając pobliską elektrownię atomową, by być gotową do nadchodzącej konfrontacji. Może to też nauczka z poprzedniej walki z Gidhorą, kiedy to nie poszło jej za dobrze. W filmie zobaczymy też sporo nowych monstrów i poruszone zostaną różne ich zwyczaje. Daleko filmowi Godzilla i Kong: Nowe imperium do filmu dokumentalnego, ale nerdy lubiące tak rozbudowane światy powinny być zadowolone. Swoją drogą, pusta ziemia jest tak ciekawa, że Ubisoft powinien dogadać z się z Warner Bros i stworzyć porządną grę w otwartym świecie, gdzie jako Kong będziemy mogli odkrywać sekrety Hollow Earth. Przy Avatar: Frontiers of Pandora im się to udało, więc pewnie i tutaj mieliby szansę.
Godzilla i Kong: Nowe imperium nie odkrywa koła na nowo i jest dokładnie tym, czym ma być – bez zbędnych dodatków, które odciągałyby nas od ekranu. Film nie ma totalnie żadnego sensu logicznego, ale fabuła trzymała się kupy i kolejne wątki ładnie prowadziły widza do kolejnych scen rozwałki. Do tego scenariusz został napisany tak, by co chwilę coś się działo i do minimum ograniczono wszelkie sceny przeciągające film, a mogę nawet śmiało powiedzieć, że nawet te zostały zrobione tak, by coś w tle zawsze się działo – jak np. przelot pojazdem latającym przez pustą ziemię, gdzie oprócz obserwowania widoczków, mogliśmy w międzyczasie posłuchać o założeniach misji. W moim osobistym rankingu Godzilla i Kong: Nowe imperium może już dzisiaj piastować miejsce najlepszego filmu tego roku, przynajmniej jeżeli chodzi o filmy akcji.
Brak komentarzy