Witajcie 😉 dzisiaj przyszedł czas na opowiadanie, tym razem wzięłam na warsztat Jessę Na Ni. Wybrałam tą Odrodzoną bez namysłu, ponieważ najczęściej niszczę Adriana właśnie z jej pomocą. Stworzyłam historię o samej Odrodzonej i o tym w jaki sposób posiadła swoje moce. Zapraszam do lektury.
Lata a może nawet wieki temu konto świata zasiliła niejaka Jessa Na Ni. Nie pchała się na świat, wręcz przeciwnie, zostałaby w łonie matki na dużo dłużej. Jessa przyszła na świat w małym, drewnianym domku, który stał na skarpie niebezpiecznie się chwiejąc. Była dziewczynką szczególnej urody, z daleka przypominała nieco chłopca, miała blade lico, i bardzo gęste, brązowe włosy co akurat było niewątpliwym atutem. Jej rodzina wyznawała swoją własną kulturę, i kultywowała ustanowione przez siebie obrzędy, które czasami były bardzo brutalne wobec innych.
Drzewa otaczające chatkę, machały się lewo i prawo bardzo gwałtownie, a woda wzbierała coraz bardziej. Matka Jessy jednak była przyzwyczajona do egzystencji w takich a nie innych warunkach. Mieszkała w tym miejscu od dzieciństwa i jeszcze nigdy nic złego się nie wydarzyło.
Jessa natomiast będąc w okresie niemowlęcym dotkliwie odczuwała skutki zawiei, płacząc i nie śpiąc po nocach. Wiatr hulał tak jak grał mu deszcz. Trzeba przyznać, że była to bardzo zgrana para. Pewnej nocy, która pozornie wydawała się spokojna i cicha, bo wiatr w końcu przestał gwizdać, nie dmuchał już lodowatym oddechem, nie wprowadzał zamętu i nie powodował lęku wśród domowników, stała się tragedia. Życie Jessy przekoziołkowało i tym samym zrobiło obrót o 360 stopni. Zaczął lać ogromny deszcz, wielkie krople przy akompaniamencie szalejącego wszędzie wiatru zaczęły grać mroczną symfonię, która odbijając się głośnym echem niosła się po domu budząc wszystkich po kolei. Wody w morzu przybywało i przybywało, jej poziom stale rósł i równał się z poziomem drzwi wejściowych do chatki. Wiatr szarpał bezczelnie okiennicami, już nikt nie mógł czuć się bezpiecznie. Rodzina Jessy podjęła tragiczną w skutkach decyzję, jeśli zaleje i domek będzie trzeba tam umrzeć bo ratunku i tak już nie było. Chcieli zginąć wraz ze swoimi marzeniami, żeby móc je kontynuować w innym życiu. Jessa przeciwstawiła się rodzicom a szczególnie matce, było jej bardzo ciężko ale wiedziała że ma na tym świecie jeszcze bardzo dużo do zrobienia i to właśnie od niej wiele zależy. Gdy woda zaczęła falami wpływać do domku i zabierać w swe objęcia wszystko co się da, Jessa skoczyła do morza, nie była pewna że przeżyje, że będzie na tyle silna, nie była pewna niczego.
W sidłach tak potężnego żywiołu nie było nawet mowy o chwili myślenia. Trzeba było wykorzystać w praktyce umiejętności jakich nauczyła się podczas życia blisko morza. Tak, chodziło o pływanie bo los nie oszczędził jej, rzucając na głęboką wodę. Część dystansu pokonała wpław, jednak zmęczenie i niska temperatura wody dawały o sobie coraz bardziej znać. W oddali dostrzegła dryfującą samotnie deskę, prawdopodobnie została zmyta wraz z chatką. Jessa płynęła dalej leżąc na kawałku drewna i kurczowo go trzymając. Gdy gniew morza uspokoił się nieco, postanowiła dopłynąć resztkami swoich sił do najbliższego lądu, już bez deski gdyż woda za mocno w nią wsiąkła co spowodowało powolne tonięcie drewna.
Leniwie bujające się fale niosły ją przed siebie, w końcu została wyrzucona na złoty, ciepły piasek. Można by powiedzieć, że ocalała, mimo, że nie miała pojęcia co to za wyspa i co ją tam właściwie czeka.
Po błyskawicznym zregenerowaniu sił, ruszyła na zwiady w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Zdobyła kokosy, dziko rosnące owoce i trochę ryby. Nie było tak źle. Gdy usiadła by spokojnie zjeść to co znalazła, do jej uszu doszły niepokojące odgłosy świadczące o obecności jakiejś cywilizacji. Robiło się niebezpiecznie i coraz bardziej ciemno, ale Jessę zaintrygowały te pokrzykiwania i śpiewy z głębi puszczy. Poszła więc za ciosem. Lekki, ciepły wiaterek niósł dzwięki poprzez dżunglę, pokonując slalom z egzotycznych drzew. Śpiewy stawały się coraz bardziej głośniejsze i głośniejsze. W końcu ujrzała zza krzaków zarysowane sylwetki ludzi. Sądząc jednak po zachowaniach i tym, że chyba właśnie odbywali jakiś rodowy tanie byli to ludzie wychowani w dziczy. Jessa siedziała cicho za krzakiem, starając się niczego nie dotknąć ani nie nadepnąć, bo przypadkowy szelest mógłby skupić na sobie jej uwagę.
Ale nie wyszło tak jak chciała, niechcący zachwiała się upadając na krzew i całe plemię słysząc szelest ruszyło w jej kierunku. Dopiero co dostała nową szansę od życia a właśnie tu mogła ją stracić. Dzicy wyraźnie zainteresowali się nową mieszkanką wyspy. Krążyli wokół niej, wodzili wzrokiem, i wystawiali ręce aby dotknąć. W końcu jednak zrobili ze swoich rąk kołyskę i wspólnie zanieśli Jessę do miejsca bytowania. Można się domyślać co czuła Jessa. Dziewczynę ogarniało przerażenie, przed oczami przemykały drastyczne wizje, w których to Jessa zastępuje dzikim pokarm zwisając luźno nad ogniskiem.
Na szczęście żaden z tych domysłów się nie sprawdził. Całe plemię z małymi wyjątkami okazało się dosyć miłe. Nakarmili ją, dali się przespać w prowizorycznych sypialniach, a następnie zaczęli wprowadzać Jessę w tajniki swojej magii i obrzędów.
Dziewczyna w związku z obcowaniem z dzikimi musiała się również do nich upodobnić, nie przeszkadzało jej to jednak, od małego wyglądała bowiem jak chłopczyk. Z włosów w wyniku nie czesania powstały imponujących rozmiarów dredy, a na twarzy miała namalowane naturalnie powstałymi barwnikami plemienne znaki. Ubranie nie nadawało się do użytku ze względu na to co przeszła, więc podarła stare, wypłowiałe ciuchy i zrobiła sobie z nich nakrycie.
Jak się niebawem okazało, dzicy nie przebierali w bezczelnych środkach walki z wrogiem. I chociaż były nieco dziwne Jessa zauważyła pewne podobieństwo z tymi jakich uczyli ją rodzice. Podczas pobytu na wyspie nauczyła się podstępnie zadawać dotkliwy ból poprzez wbijanie ostrych kolców w stworzoną laleczkę voodoo. Trzeba było przed całą procedurą pomyśleć o intruzie i wbić kolec w wybraną część ciała bez jakichkolwiek skrupułów. W rękach Jessy to okazało się niezwykle skutecznym narzędziem.
Ponadto Jessa za pomocą utrzymywania długotrwałego kontaktu wzrokowego opanowała do perfekcji uśmiercanie wroga. Dzięki temu nikt im nie zawadzał a że sztuczki działały również na dzikie zwierzęta używali ich w celu zdobycia pożywienia.
Dziewczyna dzięki swoim niesamowitym umiejętnościom górowała nad innymi członkami plemiona. Często niszczyła wrogów wraz ze swoimi trzema towarzyszami, którzy równie dobrze władali mocami. Z czasem ta właśnie trójka stała się jej podwładnymi i byli na każde jej wezwanie. Walczyli dla niej i za nią.
Jessa potrafi wycelować zaklęciem w sam środek, trafia w najczulsze punkty przeciwnika. Choć może nie wygląda, wiele potrafi. Wiele przeszła, i to powoli i stopniowo czyniło ją silną.
Brak komentarzy