Mechwarrior 5: Mercenaries to kontynuacja głośnej niegdyś serii gier komputerowych o nazwie właśnie Mechwarrior. Wydawało się, że seria stanęła na Mechwarrior: Online, ale jednak fani otrzymali coś ciekawego. I chyba tylko oni.
Jestem chyba jedyną osobą w naszej redakcji, która na informacje o dużych robotach, poruszy niebo i ziemię tylko by dostać się do tematu. O ile fanem samego systemu Battletech nie jestem (głównie z niewiedzy, bo system znam pobieżnie), to już w Mechwarrior: Online troszkę się pograło, tak samo zresztą jak w Battletech. To będzie ważne z punktu widzenia tej recenzji, bo gra posiada ponad 100 poziomów trudności – misje są określone właśnie w skali trudności od 1 do 100, gdzie oprócz zróżnicowania i (teoretycznie) sprytu wrogów, zmienia się także dozwolony tonaż naszych maszyn które możemy zabrać na misję.
Ale po kolei, bo Mechwarrior 5: Mercenaries, to nie tylko latanie po systemach i przyjmowanie coraz to trudniejszych zleceń. Gra posiada całkiem ciekawą, chociaż raczej przewidywalną oraz miejscami rozczarowującą kampanię fabularną. O to wcielamy się w rolę młodego pilota mecha, który pod okiem ojca uczy się sterowania potężną maszyną (na początek trafia nam się średni Centurion), aby zaraz uciekać z poligonu naszej firmy najemników, który został zaatakowany przez tajemniczych wrogów. Naszym celem będzie więc zemsta oraz śledztwo by dowiedzieć się, co tak naprawdę wydarzyło się wtedy. Fabuła jest ciekawa, bo część misji jest rzeczywiście zróżnicowana i posiada zwroty akcji. Podobne jak w turowym Battletech, wszystko idzie dobrze a tutaj nagle wróg dostaje zrzut ciężkiego mecha Warhammer oraz epicką przemową o tym, jak bardzo będziemy zaraz mocno umierać. Kampania jest też miejscami rozczarowująca, bo druga część misji nie będzie się różnić od standardowych zleceń niczym innym niż paroma dialogami. Samą kampanię oceniam jednak na plus, mimo że gry nie ukończyłem (ale spędziłem z nią ponad 30 godzin).
Bo żeby odblokowywać kolejne misje kampanii, będziemy musieli zdobyć odpowiednią renomę, a tą zdobędziemy wykonując zlecenia dla różnych wojujących ze sobą frakcji. Zlecenia są podzielone na szereg różnych rodzajów: zabójstwo jakiegoś pilota, obrona, raid na cele czy przetrwanie (im dłużej będziemy na polu bitwy, tym więcej zarobimy). Niestety, gra robi się szybko schematyczna i irytująca. Zabrakło mi większego zróżnicowania, ale nie tylko.
Przed misją będziemy musieli wybrać pilotów, mechy dla nich, a wcześniej je odpowiednio uzbroić i wyposażyć. Tutaj jest spoko, mamy do czynienia z trochę lżejszym symulatorem, ale nie jest on zbyt skomplikowany i po paru misjach wszystko jest bardzo jasne, zwłaszcza że samouczek jest całkiem niezły i pokazuje nam wszystko na przykładach. Mamy naprawdę wiele modyfikacji mechów i nic nas nie powstrzymuje żeby dopasować je do swoich potrzeb czy odpowiedniego celu misji. Mój faworyt, Warhammer w którym przebiegałem dobre około 10 godzin gry, jest ciężki, opancerzony, ale jednocześnie szybki. Dopasowałem go więc do tego, by bardzo szybko mógł zmniejszyć dystans między wrogiem i łatwo mógł go zniszczyć w niewielkim dystansie. Radził sobie nawet z bardzo ciężkimi mechami szturmowymi, gdyż te był powolne i miały problem z nadążaniem za mną, kiedy je okrążałem.
Samych mechów jest bardzo dużo i mamy w czym wybierać. Dodatkowo posiadają swoje różne modele i edycje, w tym bohaterskie, które posiadają najczęściej więcej slotów na broń, grubszy pancerz i są po prostu szybsze. Mój bohaterski Kintaro (średni mech) posiada lepszy pancerz oraz siłę ognia niż spora część standardowych ciężkich mechów i towarzyszył mi (głównie pilotował go NPC) przez całą grę. Dodatkowym olbrzymim plusem, zwłaszcza dla fanów Battletech czy też po prostu ładnych modeli w grach, jest możliwość podziwiania mechów w hangarze – i to nie tylko kiedy stoją sprawne, ale także jak są uszkodzone oraz w trakcie naprawy.
Wróćmy jednak na pole bitwy, bo tutaj jest powód dla którego gry nie ukończyłem. Mechwarrior 5: Mercenaries jest trudne i to jest olbrzymia zaleta, ale do pewnego momentu. Problemem jest jednak sztuczna inteligencja naszych towarzyszy, przez których trafiłem na mur i nie dałem rady wykonywać misji powyżej 70 – 80 poziomu trudności. Czasami się udawało, ale miałem wrażenie, że to była tylko kwestia szczęścia, a nie umiejętności. Teoretycznie spryt naszych towarzyszy zależy od ich poziomu, w praktyce mam wrażenie że wpływa to tylko na cyferki w tabelce (więcej dmg z laserów, mniej obrażeń, szansa na unik itp.), bo ich zachowanie jest przerażające. Nie raz byłem w sytuacji, kiedy podczas wymiany ognia z ciężkimi mechami, Ci byli skupieni na jakimś cholernym helikopterku i jednocześnie nie reagowali na prośbę o pomoc. Lubią się też zaplątać i zderzać ze sobą no i regularnie niszczą swoje mechy, co byśmy nie zrobili.
I nie zrozumcie mnie tutaj źle, bo słabą sztuczną inteligencję widać też w wrogach. Mają oni chyba ogólnie tylko dwa skrypty – biec na nas lub stać w miejscu i strzelać wszystkim co mają. Rozwalanie ich to nie problem, bo taki Catapult, który ma praktycznie same wyrzutnie LRM (Long Range Missile) czyli nie może strzelać z bliska, kiedy do niego podbiegnę, ten jak kretyn stoi w miejscu i daje się ostrzeliwać nawet nie próbując uciekać w stronę sojuszników. Catapult ma też czasami lasery na średni i bliski zasięg, ale akurat ten model o którym mówiłem miał tylko ciężkie wyrzutnie rakiet na daleki dystans.
Dlaczego więc trafiam na mur przy poziomie trudności 70? Bo w każdej misji będziemy walczyć ze znacznie liczniejszymi wrogami i od tego momentu liczy się taktyka, bo będą nas atakować grupy wrogów o podobnym lub lepszym uzbrojeniu, do tego ze wsparciem jednostek zmechanizowanych. I tutaj teraz liczy się spryt, ale jedyna taktyka jaka działa na dłuższą metę, to walka dystansowa na rakietach LRM. Nie możemy zrobić szybkiego ataku na cel i skupieniu ognia na jednym mechu na raz, bo jak już sobie wymyślą nasi towarzysze w kogo strzelać to ich nie zmusisz łatwo do zmiany celu. Katastrofa. Oglądałem nawet nagrania innych YouTuberów, którzy grali w wysokie poziomy trudności i szybko zauważyłem że wybierają takie misje, gdzie można walczyć na dystans (zabójstwo, obrona celu, nawet przetrwanie), ale już nie raid, kiedy trzeba szybko atakować kolejne punkty na mapie. Jest więc duży problem nie tylko w sztucznej inteligencji, ale i całkowitym balansie. A szkoda, bo do gry już więcej raczej nie wrócę po naprawdę przykrych przeżyciach, kiedy to po wybitnie krwawej walce z 7 (!!!!) ciężkimi mechami, następuje kolejny zrzut jeszcze dwóch i jednego szturmowego, a moi towarzysze biegną w drugą stronę bo tam biega jakiś trollujący super lekki Locust.
O ile w hangarze gra wygląda rewelacyjnie, to już na polu bitwy wygląda okropnie. Tereny są brzydkie, szczegółów brak, a drzewa wyglądają jak sześć sklejonych ze sobą tekstur. Budynki wyglądają trochę lepiej, zwłaszcza model zniszczeń, ale i tutaj można było zadbać o dodatkowe szczegóły. Tylko mechy wyglądają ładnie w trakcie walk. Tereny jednak są zbyt proste i zbyt mało zróżnicowane (mamy chyba cztery biomy: lodowy, wulkaniczny, pustynny i leśny) by nie tylko mogły się podobać, ale nawet pomagały w trakcie gry. Nie ma mowy o wykorzystaniu kamuflażu czy też wtopieniu się w teren – mechy na tych brzydkich teksturach rzucają się w oczy już z daleka, nawet te małe które teoretycznie powinny właśnie korzystać z przewagi terenowej i swojej szybkości. Model zniszczeń budynków jednak to naprawdę fajna sprawa i chodzenie ciężkim Atlasem w terenie zabudowanym to wrażenie Godzilli. Chociaż i tutaj można było się postarać bardziej.
Całość jednak dopieszcza bardzo dobra metalowa muzyka oraz dźwięki bitwy. Czuć, naprawdę każde uderzenie w mecha i polecam grać w dobrych słuchawkach. Wtedy szybciej usłyszysz że odstrzelono tobie ramię niż zobaczysz na wyświetlaczu. Zdarzały mi się sytuacje grając jako Warhammer, który oprócz zalet o których pisałem posiada jedną wielką wadę – szybko się przegrzewa. Czasami się więc wyłączał w trakcie wymiany ognia i traciłem wyświetlacz na dwie – trzy sekundy, ale słychać było uderzenia. Idealnie słychać moment, kiedy pocisk odbija się od pancerza, a kiedy niszczy jakąś część. Tutaj wielkie brawa twórcom za dźwięki.
Jeszcze jeden element który mnie irytował, to brak odsłoniętej mapy systemu po którym podróżujemy. Żeby odkryć nowe pola bitwy czy też centra industrialne, musimy podlecieć na odległość paru systemów, nie raz więc musiałem latać w ciemno by odkryć nowe pola bitew. Zwłaszcza to dotyczyło momentu, kiedy wszystkie poziomy trudności dla mnie odpowiednie opierały się na zadaniach frakcji z którą się najczęściej biłem, a przez to miałem niską reputację i zmniejszone nagrody.
Podsumowując, przy Mechwarrior 5: Mercenaries bawiłem się bardzo dobrze przez pierwsze 20 – 30 godzin, gdyż potem trafiłem na mur związany ze sztuczną inteligencją i poziomem trudności. Myślę, że gdybym poświęcił kolejne parę godzin na naukę gry w taki sposób, by jak najmniej polegać na towarzyszących mi mechach, to pewnie i tutaj bym stworzył strategię. Nie o to jednak chodzi, by w grze z takimi możliwościami co do modyfikacji i pozyskiwania mechów, grać tylko w jeden sposób. Gdybym wiedział teraz, że gra w tak mocny sposób zmienia się przy największym wyzwaniu, to bym w nią nigdy nie grał.
Podsumowanie
Pros
- Wiele możliwości modyfikacji mechow
- Dużo maszyn do pozyskania
- Kampania Single Player
- Świetna i klimatyczna muzyka oraz dźwięki walki
- Możliwość podziwiania mechow w hangarze
Cons
- Nie da się grać solo powyżej 70 poziomu trudności
- Słaba grafika, monotonne tereny
- Szybko zaczyna się robić schematyczna
- Brak odkrytej mapy
Brak komentarzy