„Zaledwie słoty minęły, a już wyspa przybrała się w szatę prześlicznej zieloności, lasy okryły się świeżym liściem, łąki świeżymi trawami, powietrze nabrało balsamicznego zapachu, wezbrane strumienie powróciły do swych łożysk, a roje ptactwa znowu napełniły bór wesołym gwarem. I mnie też tęsknota opuściła, a na widok odradzającej się wiosny i dusza odżyła, i nadzieja wstąpiła w serce.”
Tak, nadzieja wstąpiła w serce, znaleźliśmy tymczasowy dom, dom do którego zmierzaliśmy resztkami sił przemierzając wpław wody mórz i oceanów. Wpław, lecz wspierając się desek z resztek szalupy, które z resztą też wydawały ostatnie tchnienia. Lecz cała reszta to były tylko pozory. Był krew, pot i łzy, dosłownie. Wydawało się, że znaleźliśmy miejsce na dom, ale to był prawdziwy koszmar.
Dzień 1
Dzisiaj słońce zbudziło nas świecąc bezczelnie po twarzach, pobudka uświadomiła nam jak bardzo jesteśmy głodni. Ryb już nie mamy, bo co to trzy ryby dla dwóch chłopa. Drzew owocujących w banany też jakoś nie widać. Schronienie jako takie jest, ale w porze deszczowej nie zda egzaminu. Mamy za to i nóż i łopatę co właściwie pomoże nam przeżyć. Mamy taką nadzieję. I głód, głodem ale najpierw musimy udać się po niezbędne surowce, które pomogą nam ulepszyć nieco dach naszego szałasu, co by za bardzo nie przeciekł od deszczu. Drewna na szczęście w brud, tak samo liści palmowych mamy sporo. Będą ludzie z tego szałasu. Dzisiejszą noc prześpimy tutaj, a następnego dnia o świcie wyruszamy, nie zabawimy tu długo bo jedzenia brak, a i widziałem, że nie opodal coś dymiło, coś mi się wydaje, że mamy sąsiada w postaci wulkanu, który to swoją złość zaraz na nas wyleje. Jedzenia trochę zebraliśmy, póki co kostucha nie przyjdzie.
Dzień 2
Minęła pierwsza noc, deszcz na szczęście nas oszczędził, słońce jeszcze nie wstało, ale na nas już pora. Szałas ma ruchomą konstrukcję, więc bierzemy na ramiona żeby mieć gdzie spać, nie wiadomo co tam będzie na nas czyhać. A to deszcz, a to wąż jakiś wpełznie, a to coś gorszego może.. tfu, tfu. Jest ciężko, duszno, trudno jest złapać oddech, ale przenosiny długo nie potrwają. Szukając jedzenia ubiegłej nocy, widziałem fajny skrawek ziemi, akurat na postawienie obozu. O, tutaj! Namiot będzie stał obok drzewa kokosowego, bardzo dobrze zresztą, bo woda kokosowa ma zbawienny wpływ na zdrowie (a właściwie jego resztki). Posilimy się nią a zagryziemy bananem, który ma w sobie to i owo. Wulkan wypluł lawę ze swojego wnętrza, która pewnie pochłonęła już poprzednie miejsce pobytu. Będziemy zmuszeni przenosić co dnia w inne miejsce, trochę to nużące, ale nie mamy innego wyjścia chyba. Jest coraz bardziej gorąco, i robi się coraz bardziej niebezpiecznie, nie możemy dalej w tym tkwić. Najpierw jednak trzeba przeżyć noc, wyspać się w miarę możliwości, a potem będziemy myśleć gdzie należy się udać.
Dzień 3
Druga noc za nami, jesteśmy cali, nikt ani nic nie złożyło nam żadnej niespodziewanej wizyty. Dziś znowu przenosiny, lawa jest coraz bliżej. Zresztą może akurat w nowym miejscu będzie lepiej i uda się upolować co nieco, to byśmy wzięli ze sobą na czarną godzinę, chociaż ta czarna godzina ciągnie się tu cały czas. Racje żywieniowe są coraz mniejsze. Na coraz mniej wystarcza, a jak na złość organizm domaga się coraz więcej. Głód coraz silniejszy. Polować nie zawsze jest jak, owszem zwierzęta są, ale są przede wszystkim silniejsze, z nożem nie podołamy, a łopatą możemy co najwyżej zakopać zwłoki. Pozostają nam banany, no cóż dobre i to. Pogoda też dzisiaj nie rozpieszcza, jest wietrznie, jakby deszczowo, a woda tylko wzmaga i wiatr i deszcz.
Dzień 4
Trzecia noc na bezludnej wyspie minęła z lekkim poślizgiem, wiał dość silny wiatr, który zerwał część naszego szałasu. Trudno się mówi palmy rosną tu i ówdzie, więc po drodze coś zerwiemy by odbudować podwójnie dach. Dziś idziemy na zachód, tak wskazuje mapa, Ponoć można tam znaleźć dużo drewna, a mamy tylko połowę potrzebnej puli póki co. Jest miejsce na szałas, rozbudujemy go w wolnym czasie, łupy schowamy do środka, co by nam nikt ich nie ukradł. Niby żadnej żywej, ludzkiej duszy tu nie widziałem, ale nie mamy dowodów na istnienie zwierząt, blisko sąsiedztwo dżungli pewnie chodzą tam stwory w tym samym celu co i my. Szukają jedzenia. Obyśmy tylko nie zostali pożywieniem dla nich. Ale mamy nóż i po drodze znaleźliśmy pochodnię, która może odstraszyć skutecznie zwierzęta.
Dzień 5
Dzisiaj już spaliśmy spokojnie, bez świadomości drażniącej nasze umysły kwestią wyprowadzki. Jesteśmy tym razem daleko od wypływającej zewsząd lawy. Plany na dzisiaj? Zebraliśmy drewno, więc skończymy budować szalupę, będzie bardzo amatorska ale wystarczy żeby dopłynąć do następnego celu,. Oprócz tego musimy pozbierać jedzenie, dużo jedzenia żeby wziąć ze sobą w podróż. Szałas zostawimy, na szalupę się nie zmieści, może przyda się komuś innemu o ile nie strawi go lawa. Gdy to wszystko załadujemy z wielką radością pożegnamy się z wyspą, może uda się odnaleźć drogę do domu.
Dzień 6
Dzisiejszej nocy spaliśmy pod gołym niebem, zwiało nam dach, a wydawało się, że tak solidnie go zbudowaliśmy. Dodatkowo lał deszcz, schłodziliśmy się, to prawda, ale wyglądamy też jak zmokłe szczury. Piasek jest wilgotny, nie ma jak rozpalić ogniska, pogoda płata figle, więc ani się nie ogrzejemy, ani też nie przekąsimy czegoś. Dzisiejszy dzień upłynie pod znakiem Raw food. Nożem wyfiletujemy owoce oraz ryby. Przenosić się nie trzeba, tej nocy zostajemy tutaj, lawa jest daleko, więc wydaje się, że nic nam nie grozi, przynajmniej póki co. Mamy również całe drewno na szalupę, ale deszcz pokrzyżował nam plany, calutkie drewno jest mokre więc nic za bardzo nie da się zrobić. Jedyne co nam pozostaje to zjeść surową rybę, i zasnąć z nadzieją na lepszy dzień.
Dzień 7
Nasze błagania zostały wysłuchane, nie padało! Wiatr też sobie w końcu poszedł. Noc minęła bardzo spokojnie, mimo, że pod gołym niebem. Dziś jest ten dzień! Będziemy budować szalupę, w końcu! Ale zanim szalupa pójdę się rozejrzeć po okolicy, może uda mi się nożem zawojować świat. Gdzieś z głębi dżungli dobiegały odgłosy tapira. Na to mógłbym zapolować. Tapir nie wydaje się wymagającym przeciwnikiem, obym się tylko nie mylił. A zapolować muszę, przyda się pożywienie, drewno wyschło, więc obedrzemy bydlaka ze skóry i upieczemy jego mięso na ogniu. To powinno dodać nam nieco siły na dalsze zmagania z paskudną rzeczywistością. Jego skórę zaś wykorzystamy na okrycie się w zimne noce, wyścielimy nią pokład i zabierzemy ze sobą w rejs.
Dzień 8
Wstaliśmy z pełnymi brzuchami po zakończonym powodzeniem polowaniu na tapira. Jeszcze trochę mięsa zostało na potem. Drewno wyschło, szalupa skończona, spód wyłożyliśmy skórą bestii. Przyda się na coś. Zaraz zapakujemy na pokład nasze łupy i nie zostaniemy na tej wyspie ani chwili dłużej. Przebiegła lawa zbliża się, zmiata wszystko co ma na swojej drodze. Zmiecie i nasz nędzny szałas, w sumie ani to dachu nie ma porządnego, a i prześwity gdzie niegdzie, i tak nic nie znajdzie pod tym porządnego schronienia. A my zepchnęliśmy łódź na wodę i zmierzamy w nieznane w poszukiwaniach nowej destynacji.
Powiem Wam w sekrecie, że to nie koniec podróży, niezapomnianych przygód, głodu, trwogi, strachu o przeżycie. Żeglarza ciągnie na morze, będę dalej pisał, przemierzał kilometry, przepływał mile morskie żeby tylko znaleźć drogę do domu, żeby pokazać że warto walczyć o to chcemy całym sercem osiągnąć.
Brak komentarzy