Jesteśmy już po ponad pięciu tygodniach od premiery serialu Rings of Power, czyli produkcji opartej na twórczości Tolkiena osadzonej w czasie II Ery Śródziemia. Zapowiadało się dobrze, jednak z tygodnia czuję, że brakuje mi sił na oglądanie Pierścieni Władzy. Jak źle można zrobić serial oparty na tak wspaniałych książkach?
Brakuje mi sił, żeby odpowiedzieć na pytanie jak bardzo można zepsuć serial osadzony w tym uniwersum. Na początku nie chciałam mieszać produkcji z błotem, miałam zamiar dać trochę czasu na rozwój akcji i poznanie postaci. Kolejny tydzień nie jestem w stanie gryźć się w język, ponieważ czuję, że podążanie za Rings of Power to zwyczajna strata czasu. Ciężko mi powiedzieć „oglądanie”, bo przez dużą część czasu ekranowego bardziej interesuje mnie mój kot leżący na kanapie obok i myjący swoje futerko kolejny raz tego samego dnia. Taka banalna czynność tegoż zwierzęcia jest jednak bardziej wciągająca niż fabuła serialu.
Kiedy zobaczyłam, że odcinek trwa prawie 1,5 godziny zapaliło mi się światełko w głowie. TERAZ ODPALI, zobaczysz! Tak sobie naiwnie wmawiałam w piątkowy wieczór. Na Durina, jaka byłam naiwna.
Galadriel wreszcie dostaje to, czego żądała. Królowa Numenoru zgadza się posłać swoją liczną armię do Śródziemia wraz z kategoryczną elfką. Dalej jednak czuć, że ma wielkie obawy, co także rodzi liczne negatywne opinie społeczeństwa. Warunek jest jeden, Galadriela ma namówić swojego kompana, Halbranda, by stał się mężczyzną i odzyskał swoje dawne królestwo. W zasadzie do Galadriel i Miriel wymuszają na nim pewne zachowania i niezwykle są dumne ze swoich działań. Z tym, że sam Halbrand za bardzo nie widzi potrzeby władania krajami północnymi, zwłaszcza po okropnych rzeczach, które przyszło mu czynić za Morgotha. Takiego Girl Power nie chcę oglądać. Nie będę już wspominać o śmiesznym treningu z młodzikami szykującymi się do wyprawy.
Najlepszą częścią każdego odcinka są zdecydowanie Harfootowie bądź Krasnoludy. Ci pierwsi okazali się jednak wybitnie bezmyślni a kreacja ich plemienia kompletnie godzi grupie, w którą ostatecznie ewaluowali. Harfootowie prowadzą osadniczy tryb życia a z sezonu na sezon przenoszą się w inne miejsce. Zależnie od znaków na niebie, pakują cały swój dobytek i wyruszają na niebezpieczną podróż, aby odnaleźć miejsce spoczynku na zimę. W czasie tej podróży wielu Harfootów ginie, wielu zostaje rannych i takich pozostawia się na pastwę losu. Społeczeństwo niby tak ze sobą zżyte, nie różni się niczym od orków jeśli chodzi o empatię, mimo że po drodze do miejsca X czekają ich praktycznie same niebezpieczeństwa. Brandyfootowie idą dalej wyłącznie dzięki tajemniczemu olbrzymowi, którego Nori przyprowadziła do domu. Cała wioska jest jednak przeciwna jego obecności, przynajmniej dopóki nie uratuje kilku osób przed wilczym stadem. Wróżę jednak niedługo kolejne problemy, bo Nori oberwała tajemniczą mocą czarodzieja (po co pchała łapska?). Do tego wszystkiego, jakieś przedziwne kreatury o wyglądzie Eminema podążają za śladami całej tej zgrai. Galadriela została zepsuta, Harfootowie także powoli tracą rację bytu, Elfowie rzekomo wymierają a mimo to, ktoś wymyślił, że południowe krainy zostaną prawie napadnięte przez orków a do walki przeciwko całej armii stanie mała część wioski. Czy ktoś w ogóle przeczytał scenariusz, zanim dzieło trafiło do produkcji? Wyrazy jak SENS i LOGIKA są tutaj instrumentem nieobecnym. Mój nędzny, ludzki rozum nie jest w stanie zrozumieć chłamu z jakim mam do czynienia. Ludzie kochani, fatalizm fatalizmem, ale serial musi mieć jakąś spójną całość. W tym tygodniu skakaliśmy z dna na kolejne do, a każde z nich było głębsze od poprzedniego. Twórcy traktują widzów jak kompletnych idiotów a z bohaterów robią marne karykatury. Do tej pory tylko Krasnoludy trzymają się spójnie z założeniami. Durin junior jest fantastycznym przyjacielem Elronda, nawet kiedy ten łamie swoje przyrzeczenie i wyjawia informację o istnieniu mithrilu. Fakt, łamie tajemnicę aby ochronić gatunek elfów, jednak i tak uważam, że Elrond jest na solidnym minusie u Durina.
Ostatecznie po tym odcinku mogę powiedzieć, że all hope is gone. Osiągnęliśmy absolutne dno i nie sądzę, że możemy się z niego odbić. Dawno nie widziałam produkcji tak nędznej, zaniedbanej i nudnej jak falki z olejem. A podobno zajmowały się nią osoby, które są fanami twórczości Tolkiena i kochają Władcę Pierścieni. Rings of Power to nędzna próba zrobienia czegoś z niczego – umówmy się, prawa autorskie do LOTR i Hobbita niewiele mogą pomóc w opowieści o II Erze. Produkcja serialu rozpoczęła się od dupy strony i jesteśmy świadkami, jak w tej czarnej dupie pozostaje. Dobrze, że do końca zostały już tylko trzy odcinki.
W ostatnim tygodniu: Serial Pierścienie Władzy – odcinek 4 – Galadriela dalej w formie
Brak komentarzy