Randy Pitchford próbuje wycofać się ze swoich słów o fanach, którzy zapłacą każdą cenę za grę!


Borderlands 4 nie miało jeszcze swojej premiery, a już wzbudziło ogromne emocje wśród graczy i branży gier. Wszystko zaczęło się od niefortunnych słów Randy’ego Pitchforda, CEO studia Gearbox, który zasugerował, że „prawdziwi fani znajdą sposób, by kupić grę”. To jedno zdanie wywołało falę krytyki, która szybko przerodziła się w szeroko zakrojoną debatę o cenach gier, zarobkach deweloperów i kondycji branży.

Pitchford, od lat związany z serią Borderlands, jest postacią kontrowersyjną, ale tym razem przeszedł samego siebie. W dobie kryzysu kosztów życia sugerowanie, że zakup gry za 80 dolarów to obowiązek fana, spotkało się z ostrą reakcją społeczności graczy oraz deweloperów, w tym przedstawicieli Larian Studios, twórców Baldur’s Gate 3. Michael Douse z Larian podkreślił, że ceny mogą rosnąć wraz z inflacją, ale nie można oczekiwać, że rozrywka będzie przedkładana nad podstawowe potrzeby, jak jedzenie czy mieszkanie. Gry to luksus – i zawsze nimi były.

Warto zaznaczyć, że Pitchford to multimilioner, który przez lata zarabiał ogromne kwoty dzięki sukcesom swoich gier. Borderlands sprzedało się w ponad 90 milionach egzemplarzy. To sukces, ale jednocześnie powód, dla którego słowa Randy’ego zostały odebrane jako oderwane od rzeczywistości. Wielu graczy i komentatorów zauważyło, że ceny gier rosną, ale niekoniecznie przekładają się na lepszą jakość. Przykład? Gra „Clair Obscur”, stworzona przez mały zespół z ograniczonym budżetem, osiągnęła olbrzymi sukces – zarówno komercyjny, jak i artystyczny – i kosztuje znacznie mniej niż 80 dolarów.

Pitchford tłumaczył, że Borderlands 4 ma ponad dwukrotnie większy budżet niż jego poprzednik. To jednak nie uspokoiło graczy. W świecie, gdzie cyfrowa dystrybucja dominuje (90% sprzedaży), tłumaczenie wysokiej ceny kosztami pakowania czy logistyki wydaje się nietrafione. Co więcej, sugerowanie, że podniesienie ceny gry to odpowiedź na decyzje innych gigantów jak Nintendo czy Microsoft, brzmi jak zrzucanie odpowiedzialności. Gracze to widzą i komentują – nierzadko w bardzo dosadnych słowach. Równolegle do kontrowersji wokół Pitchforda i Borderlands 4, wizerunkowy zwrot wykonała firma Take-Two Interactive, wydawca zarówno Borderlands, jak i Grand Theft Auto. W swoim najnowszym raporcie rocznym firma usunęła wzmianki o działaniach na rzecz różnorodności (DEI) i wsparcia społeczności LGBTQ+.

To może oznaczać koniec okresu, w którym firmy skupiały się na poprawności politycznej kosztem jakości gier. Take-Two postawiło na „różnorodność myśli”, co dla wielu graczy jest powrotem do tworzenia gier dla szerokiej publiczności, a nie wąsko definiowanego „nowoczesnego odbiorcy”. Wystąpienie Pitchforda na PAX East miało być próbą ratowania sytuacji. Przyznał, że nie zna jeszcze ceny gry, ale jasno zaznaczył, że budżet Borderlands 4 jest ogromny. Mimo starań, wielu graczy czuło, że to bardziej próba gaszenia pożaru niż realne przeprosiny. Wszystko wskazuje na to, że gra będzie kosztować 80 dolarów w wersji cyfrowej i 90 w fizycznej. To może być punkt zwrotny – jeśli gra odniesie sukces mimo kontrowersji, inni wydawcy pójdą tym samym tropem. Jeśli jednak Borderlands 4 zawiedzie, branża może zacząć powracać do bardziej przystępnych modeli cenowych.

Cała sytuacja pokazuje, jak bardzo zmieniła się branża gier. Rosnące koszty produkcji, pandemiczne inwestycje, naciski polityczne – to wszystko wpłynęło na dzisiejsze realia. Ale na końcu to gracze decydują, co kupią, a czego nie. Czy Borderlands 4 zdoła odzyskać zaufanie społeczności? Czy wysoka cena i kontrowersje odbiją się na sprzedaży? Czas pokaże. Jedno jest pewne – gracze nie są już bierni. I choć rynek gier AAA ma swoje własne zasady, to reakcje społeczności potrafią kształtować jego przyszłość bardziej niż niejedna kampania marketingowa.

Poprzednio Doom: The Dark Ages - Recenzja - Lochy, Mechy i Smoki
Następny Mandragora: Whispers of the Witch Tree - Poradnik dla Początkujących - Jak przetrwać w mrocznym świecie?