Recepta na przekręt to film z Emily Blunt i Chrisem Evansem w rolach głównych. Film opowiada historię Lisy Drake, samotnej matki, która dla lepszego życia dla siebie i swojej córki przyjmuje pracę w podupadającej firmie farmaceutycznej. Bohaterka szybko odkrywa, że firma prowadzi nielegalną działalność, jednak czy to powstrzyma ją przed podjęciem pracy? Zapraszam do recenzji.
Film jest opowieścią o przemyśle farmaceutycznym, ukazująca głębię chciwości i zimnego serca ludzkości. Fabuła opowiada o Lizie Drake, tancerkę w klubie ze striptizem na Florydzie, która spotyka tam Pete’a Brenner’a, kuszącego ją ofertą pracy w podupadającej firmie farmaceutycznej. Obdarzonej umiejętnością rozumienia ludzi i nieustraszoną postawą, kobiecie udaje się odmienić losy firmy dzięki swoim sprytnym, choć czasem wątpliwym etycznie, umiejętnościom sprzedażowym. Przy tym zarabia więcej pieniędzy, niż kiedykolwiek mogła sobie wyobrazić, co jest jej siłą napędową. Pogoń za zyskiem ma jednak swoją cenę i wkrótce bohaterka zdaje sobie sprawę, że nieświadomie wplątała się w masowy spisek przestępczy, a jej praca ma śmiertelne konsekwencje. Czerpiąc inspirację z książki Evana Hughesa, reżyser David Yates wykorzystuje oprawę mocdokumentu, wplatając w scenariusz „taśmy” z wywiadów poszczególnych bohaterów.
Kryzys opioidowy w Stanach Zjednoczonych to złożony i wieloaspektowy problem poddawany ciągłej dyskusji, badań i wspólnych działań, aby ostatecznie pociągnąć do odpowiedzialności duże firmy farmaceutyczne czerpiące zyski z cierpienia jednostek. Biorąc pod uwagę kontrowersyjny i wszechobecny charakter tej epidemii, nie jest zaskakujące, że Hollywood stworzyło wiele jej portretów i interpretacji. Niektóre filmy służą jako bezpośrednie potępienie, jak na przykład Lekomania i Painkiller, podczas gdy inne pełnią funkcję żarliwego wezwania do zmian, a jeszcze w innych dziełach zastosowano bardziej subtelne podejście, wykorzystując kryzys jako katalizator nadprzyrodzonego horroru i zemsty. Sfera wielkich firm farmaceutycznych oferuje Hollywoodowi bogaty zbiór narracji, z których większość jest skutecznie realizowana, co pozwala na dalsze rzucanie światła na ten temat i dzielenie się nowymi historiami. W tym przypadku próba pokazania czegoś nowego… została podjęta.
Na papierze Recepta na przekręt powinna być odważną i wciągającą eksploracją świata sprzedaży produktów farmaceutycznych, której towarzyszy zjadliwa krytyka kapitalizmu i rdzenia amerykańskiego systemu opieki zdrowotnej. Produkcja desperacko pragnie osiągnąć to, czego dokonuje Wilk z Wall Street, brakuje tu jednak odwagi i ostrości niezbędnych do osiągnięcia takiego poziomu. Film sprawia wrażenie wyciszonej wersji innych filmów, które poruszają tematy bogactwa oraz wzlotów i upadków spowodowanych szybkimi zyskami finansowymi. Spośród wszystkich filmów i seriali adresowanych do przemysłu farmaceutycznego Recepta na przekręt jest też prawdopodobnie jednym z najsłabszych jak dotąd. Zamiast dążyć do oryginalności, wydaje się to rozwodnioną wersją Wilka, z nutą Big Short w tle. Inspiracje są widoczne gołym okiem i niestety nie widać, aby reżyser chciał wypracować własne, indywidualne przesłanie. Kiedyś, gdzieś, coś…. te zaimki idealnie opisują moje odczucia co do tego filmu.
Film jest trochę zbyt skupiony na dostarczaniu puenty, przy czym jest playlistą hymnów klubów nocnych i ekstrawaganckiej mody (swoją drogą – jeśli chodzi o kategorię fashion to nie można się do czegokolwiek przyczepić). Próbuje być zabawny, mimo że jego głównym celem jest rzucenie światła na tragiczne zaniedbania wielkich firm farmaceutycznych. W rezultacie portret „złoczyńców” w obliczu kryzysu opioidowego jest pozbawiony cierpkości i wręcz gloryfikuje zachowania, które powinny być piętnowane. Zamiast tego, mamy bohaterów, którzy wierzyli, że mogą działać bez ponoszenia konsekwencji, przednio się przy tym bawiąc. Mam też nadzieję, że fragmenty dokumentalne, którymi uraczył nas reżyser miały odwrotny zamiar, niż usprawiedliwienie działań kolejnych postaci. O tyle dobrze, że w ostatecznym rozrachunku, sąd podjął właściwą decyzję.
Film może poszczycić się gwiazdorskim zespołem, jednak moim zdaniem potencjał obsady aktorskiej nie został w pełni wykorzystany. Chemię na ekranie widać, kiedy Blunt i Evans są na nim wspólnie. Kiedy występują pojedynczo, jakby coś pękało w ich grze aktorskiej, robi się po prostu sztywno. Do tego, nawet regionalne akcenty ich postaci pojawiają się i znikają, aby ostatecznie całkowicie zniknąć w połowie filmu. Pete Brenner nie jest postacią dobrze napisaną i szybko schodzi na dalszy plan. Postać grana Evansa staje się zwykłym człowiekiem powtarzającym wszystko, co mówi dyrektor generalny. Historia wielu głównych postaci w tym filmie także pozostaje słabo rozwinięta, mimo że narracja koncentruje się na głównie na sprawcach, a nie na ofiarach. Nawet Catherine O’Hara nie była w stanie dodać potrzebnego humoru do tego pozbawionego dobrego żartu przedsięwzięcia.
Sedno problemu polega na tym, że pomimo twierdzeń, że film jest inspirowany prawdziwą historią, stale kreuje głównego bohatera, któremu należy kibicować i to może nie pasować do przesłania, jakie produkcja ma do przekazania. Zdecydowanie zbyt często scenariusz stara się skupiać na jednej, cnotliwej osobie w moralnie zbankrutowanej i skorumpowanej branży medycznej, zamiast eksponować skalę upadku moralnego w amerykańskim systemie opieki zdrowotnej. Liza musi pogodzić się z wspinaniem się po korporacji, przekształcając się w wysoko postawionego dyrektora, który pozwala sobie na ekstrawaganckie zakupy, takie jak nowy dom i samochód (decyzje, które prawdopodobnie należało odłożyć do czasu wyjaśnienia, czy jej córka potrzebuje operacji mózgu). Bohaterka zmaga się także z wątpliwą ekspansją leku, wstąpieniem matki w szeregi firmy i jej romantycznym związkiem z szefem, problemami zdrowotnymi córki i uporczywymi zalotami Petera. Wszystko to skutkuje chaotycznym filmem, który próbując pokazać „wszystko”, pokazuje nic. Do pewnego stopnia mamy współczuć bohaterce… ale czy jest czego?
Wydaje mi się, że reżyser ma trudności z wyciągnięciem właściwych wniosków z filmów, które chce naśladować. W rezultacie Recepta na przekręt staje się płytkim przedsięwzięciem. Wygląda to jak seria odtworzonych scen, które Yates mógł uznać za przyjemne i ostatecznie zapomniał o problematyce filmu. W mojej opinii film jest zbyt chaotyczny i nie udaje mu się zagłębić się w istotę historii, którą pragnie przedstawić. Nie jest to produkcja aż tak straszna, żeby nie dało się jej obejrzeć, ale też nie osiąga poziomu jakości, który uczyniłby go niezapomnianym. Zawodzi na wielu frontach i nie wykorzystuje potencjału takiej historii. Nieustanna próba przekazania vibe Wilka z Wall Street robi z tego filmu karykaturę. Dziwnie się to ogląda. Recepta na przekręt to mieszanka przetworzonych pomysłów, które zostały słabo wykonane i rozsądnie będzie zastosować się do rady farmaceuty: zrobić trzyletnią przerwę i ponownie ocenić sytuację. To taki rodzaj filmu, który włącza się w domu i stopniowo zaczyna zwracać większą uwagę wszystko inne, niż obraz odtwarzający się w tle.
Zwiastun: w LINKU
Zobacz też: Nowości na VOD w końcówce października!