Serial Obi Wan Kenobi, od niedawna w naszym kraju dostępny dzięki platformie Disney+, doczekał się wielkiego finału. Sprawdźmy jak potoczył się ostatni odcinek sezonu i czy z nadzieją możemy oczekiwać na następne części produkcji.
Odcinek piąty pozostawił mnie w ekscytacji. Wreszcie serial pokazał na co go stać oraz jaką ścieżką powinien pójść od samego początku. To były niewątpliwie jedne z najlepszych Gwiezdnych Wojen od dawna. Wręcz nie mogłam doczekać się rozwoju akcji w dalszych odcinkach i zupełnie przegapiłam fakt, że szósty odcinek serialu, jest ostatnim w tym sezonie (i z tego co podejrzewam, ostatnim w ogóle). Mówią, że wszystko dobre, co się szybko kończy, aczkolwiek serial Obi Wan Kenobi może stanowić wyjątek od tej reguły. Zobaczmy jednak, czy ostatni odcinek utrzymał dobrą passę poprzednika.
Wiadomo już, że jedynym, głównym, najważniejszym i bezapelacyjnym (wszystko naraz, bo wielokrotnie zostaje podkreślone) celem Lorda Vadera wcale nie jest zduszenie jakiejkolwiek Rebelii w zarodku – nawet jej zalążka jakim jest Ścieżka, nie jest też całkowite zniszczenie Zakonu Jedi. Jego jedynym celem jest dopadnięcie swojego dawnego Mistrza i nauczyciela, Obi Wana Kenobiego i poddanie go bolesnej śmierci. Plan pozornie tak prosty i oczywisty kilkukrotnie już nie wypalił, bo Ben Kenobi pamięta osobę, jaką był Anakin i w dalszym ciągu potrafi dać mu metaforycznego pstryczka w nos. Zabawa w kotka i myszkę dobiega końca na randomowej planecie i dochodzi do ostatecznego starcia pomiędzy byłymi przyjaciółmi. Rzecz, która przysporzyła mi masę uciechy to głos Jamesa Earla Jonesa. Cieszę się, że powrócił do roli a nawet nie potrafię sobie wyobrazić, że ktoś mógłby go przy tym zastąpić. To klasyk.
Starcie pomiędzy Lordem Vaderem a Obi Wanem na tej anonimowej planecie było jedną z najbardziej fascynujących scen w całej serii. Umówmy się, wszyscy i tak wiedzą jaki będzie rezultat walki, ale z ogromnymi emocjami oglądało się bijatykę na miecze świetlne pomiędzy tą parą. Kenobi wreszcie odzyskał sprawność „mocową”, dzięki czemu mógł stawiać jakikolwiek opór przeciwnikowi. A ten z kolei w szaleńczym pędzie próbował zabić dawnego mistrza. Co ciekawe, to Obi Wan górował w tym starciu, dając kolejnego kuksańca w nosek. Największe wrażenie wywarła na mnie scena, w której pękł hełm Vadera i połowicznie widać było jego dawną twarz (już po dodatkach z Mustafar). Podobne emocje wywołał moment, w którym Vader oznajmia, że Anarkin już nie żyje. Co jak co, cała franczyza dobra jest w „monumentalne chwile” a cała sekwencja potyczki właśnie do takiej należała. Największy problem z tą walką? Zarówno jeden i drugi mógł zabić przeciwnika, żaden tego nie zrobił. Nawet Palpatine prześmiewa Vadera z tego powodu i sugeruje odrodzenie dawnych, przyjacielskich uczuć.
W międzyczasie zawsze-irytująca-Reva odwiedza Tatooine, gdyż dowiedziała się, że właśnie tam przebywa potomstwo Vadera i kierowana żądzą zemsty, planuje zabić dziesięcioletnie dziecko nieświadome swojej przeszłości. Nie wiadomo jak się tam dostała, został też pominięty jeden, dość ważny, szczególik – jakim cudem przeżyła? Reżyser nie odpowiada nam na te pytania i całkowicie przemilcza tę kwestię. Reva jest na Tatooine i tyle. Kolejny bezsens tej postaci. Tak czy inaczej, przeszukuje wioskę w poszukiwaniu dziecka. A kiedy dochodzi do właściwego domu, już czekają na nią uzbrojeni Owen i Beru. Luke ucieka na pustynię. Po zbędnych scenach „dramatycznej” ucieczki Reva staje przed wyborem zabicia chłopca, tym samym uczynieniem tego, co Anakin zrobił jej samej. Pojedynczy rozkaz 66 nie zostaje jednak wykonany (kto by pomyślał?).
Serial Obi Wan Kenobi od samego początku dążył do pozytywnego zakończenia i takie też dostaliśmy. Wydaje mi się, że na koniec zrobiło się aż nadto słodko i pozytywnie. Reżyser nie pozostawił nas w żadnym napięciu, nie postawił nas przed pytaniem „co dalej?”. Tak, wiem jakie są ostateczne losy Luke i Lei, ale tak na prawdę serial nie był o nich. Sam Obi Wan Kenobi nareszcie spotyka swojego dawnego mistrza i wspólnie odchodzą w głąb pustyni. Ale co dalej? Szkoda, że zakończenie pozostało tak bezrefleksyjne. Za najlepszy moment odcinka uważam scenę, w której Obi Wan odezwał się do Luke swoimi kultowymi słowami… HELLO THERE!
Poprzedni odcinek: Serial Obi Wan Kenobi – SE01E05 – najlepsze Gwiezdne Wojny od dawna!
Brak komentarzy