Shang – Chi i legenda Dziesięciu Pierścieni – recenzja – to film Marvela?


Shang – Chi i legenda Dziesięciu Pierścieni jest dwudziestym piątym filmem Marvel Cinematic Universe oraz kolejną produkcją IV fazy MCU, która dała nam serialowe hity jak WandaVision, Falcon i Zimowy Żołnierz oraz seria o Lokim. Czwartą fazę, filmowo, rozpoczął długo oczekiwany, ostatecznie pełny niedoskonałości, film o Czarnej Wdowie. Shang – Chi zapowiadał się obiecująco – oczekiwaliśmy, że mityczne pierścienie będą grały rolę pierwszoplanową i dostaniemy masę scen walki. W praktyce wyszło całkiem inaczej.

Na to, co otrzymaliśmy w praktyce można spojrzeć dwojako. Jeśli będziemy kojarzyli film przez pryzmat Marvela – będziemy srogo zawiedzeni. Shang – Chi wydaje się odstawać od całego Universum, nie ma w nim tego pierwiastka, który sprawia, że podobają się nam filmy Marvela. Brakuje mu w zasadzie wszystkiego: wartkiej akcji, porządnych superbohaterów i niezłych bijatyk. Z kolei jeśli nie będziemy patrzyli na film przez pryzmat MCU, będziemy mogli stwierdzić, że jest całkiem możebny; przyjemna chińska legenda o dziesięciu pierścieniach. Gdyby odjąć z tego wszystkiego znane nam logo – oczekiwania były mniejsze a ocena bardziej pozytywna.

Recenzja może zawierać spoilery fabularne.

Shang - Chi

Już w pierwszych scenach poznajemy Legendę o Dziesięciu Pierścieniach – przed tysiącem lat Wenwu wchodzi w posiadanie dziesięciu pierścieni: mistycznej broni, dzięki której użytkownik zyskuje ogromną moc i nieśmiertelność. Oba te przymioty sprawiły, że Wenwu pożądał wszelkiej władzy. Chciał rządzić wszystkimi i wszystkim. Powołuje armię, z którą na przestrzeni setek lat podbija różne królestwa, obala rządy, wpływa na bieg historii. Kiedy mężczyzna dowiaduje się o istnieniu Ta Lo – wioski będącej domem bestii, dzięki którym mógłby jeszcze zwiększyć swoją moc. Podróżując ku temu miejscu, przez magiczny las, traci swoją ekipę, ale ostatecznie udaje mu się dotrzeć do wrót wioski. Tam na straży czeka strażniczka – Ying Li. Para zakochuje się w sobie, bierze ślub i rodzi się im dwoje dzieci: Shang – Chi and Xialing.

Wszyscy wiodą szczęśliwe życie, dopóki Ying nie zostaje zamordowana, Wenwu ponownie wkłada pierścienie a Shang poddany zostaje rygorystycznemu treningowi i wysłany, by pomścić matkę. Siostra jest zaniedbywana i czuje się  opuszczona. Niedopuszczana do treningu z mężczyznami, sama ćwiczy i codziennie doszkala swoje techniki. Każde z nich w końcu ucieka z domu i zrywa kontakt z ojcem.

Po latach spokojnego życia z daleka od toksycznego ojca, rodzeństwo ściągnięte zostaje do domu, gdyż Wenwu ma omamy i uważa, że jego była żona nie umarła, lecz więziona jest za bramą w Ta Lo. Dlatego postanawia ponownie wyruszyć do wioski i odzyskać ukochaną. W razie sprzeciwu ma zamiar spalić całą wioskę. Shaun, Katy i Xialing uprzedzają ojca i pierwsi docierają do miejsca. Tam spotykają siostrę matki, poznają rodzinną kulturę i obyczaje. Tam także poznajemy dziesiątki stworzeń, z których niektóre na myśl przywołują Pokemony. Bardzo podobała mi się scenografia Ta Lo. To malutka wioseczka zamieszkała przez garstkę ludzi, położona na odludziu, przy rzece. To był piękny, sielski obrazek, zwłaszcza w zestawieniu ze zwierzętami – cudakami. Całkowicie kupiłam klimat tego miejsca, ale nie mogłam oprzeć się porównaniom do Wakandy – kiedyś tereny były bogate i niezwykle rozwinięte pod względem technologicznym. Istnieje nawet specjalny materiał, charakterystyczny dla tych stron – smocze łuski, z których wykonywane są bronie. Nieustannie przychodziło mi na myśl Vibranium.  Ostatecznie dochodzi do walki pomiędzy mieszkańcami Ta Lo a Wenwu z ekipą.

Shang - ChiBez znaczenia jest wynik walki, duże znaczenie ma jej przebieg i sposób, w jaki zupełnie pominięto słowa, kolejnej już w filmie, legendy. Kiedy słyszycie historie, że tysiące lat temu Ta Lo została zaatakowana przez złowieszczego, ogromnego i złego potwora Mieszkańca w Ciemności (Dweller-in-Darkness), który zyskuje siły z każdą duszą, którą pożera, spodziewacie się ekstra potwora i ogromnej walki. Według legendy, przed laty, wioska została uratowana przez Wielkiego Protektora – smoka, który  pomógł zamknąć Mroczną Bramę. I teraz, zdaniem ciotki Nan, ta Ciemność wzywa Wenwu, żeby ją znów uwolnił.

Zapowiadało się interesująco, w końcu jakaś porządna walka! Ale co to? Zostało może 20 minut filmu? Tylko tyle? A pierścienie, które Shang – Chi miał w trailerze jeszcze nawet nie wyszły na powierzchnię… Nie ma tego złego, spodziewałam się wciskającej w krzesło końcówki. Ale nie, znowu zostałam zawiedziona. Mieszkaniec w Ciemności to pośredniej jakości smok, wciągający kolorowe dusze ludzi, dający się pokonać jedną strzałą, której w filmie w ogóle nie powinno być. No MEGA HIT po prostu! Do tego walczył z nim jeszcze mniejszy Protektor z Shaunem i siostrą na grzbiecie.

Krótka bitwa Shanga z ojcem także nie zrobiła na mnie wrażenia. Kilka użyć pierścieni, kilka źle wyprowadzonych ciosów i pełno ckliwych tekstów o tym, jak ktoś jest zawiedziony, o nieudanych relacjach i okropnym dorastaniu. O tyle dobrze, że Wenwu wreszcie przekazał synowi pierścienie, co znacznie pomogło w bitwie o Ta Lo.

Tak irytującej postaci jak Katy dawno nie widziałam w filmie ani serialu. W zasadzie gdyby w Legendzie… jej nie było, przyjemniej bym odebrała całość. Najważniejszą rolę w filmie wystarczyło przekazać komuś innemu, nawet randomowej osobie z wioski i całość byłaby bardziej spójna niż nagle odkryty talent do strzelania z łuku… Ale wiadomo, przejdzie jej niedługo, jak wszystko inne, w czym osiąga średnią wprawę. Tak, to nawiązanie do jednego z bardziej bezsensownych dialogów produkcji. Postać Katy jest po prostu głupia. Nie wiem co miała wnosić do filmu, nie wiem dlaczego zdecydowano się ją przedstawić, tak jak ją przedstawiono. W niektórych scenach irytacja sięgała zenitu a ona dalej prowadziła jakiś dialog, dalej była na ekranie a ja dalej chciałam krzyczeć.

Zupełnym przeciwieństwem Katy była siostra Shanga – Xialing. Wenwu nie zostawił jej imperium w spadku, więc stworzyła swoje mając zaledwie kilkanaście lat. Fakt faktem, to imperium polegało na tłuczeniu się po gębach i obstawianiu wyników, ale dziewczyna ma oko do biznesu i doskonale wie, co się sprzedaje. Do tego była topową zawodniczką całej organizacji, w końcu lata w osamotnionym treningu się na coś zdały. Było w niej coś podejrzanego, jakby ukrywała przez cały film jakiś sekret, jakby nie chciała o czymś mówić. Istna tajemnica, która została wyjaśniona w scenie po napisach. Przeczucie mnie nie zawiodło, bo siostrzyczka uknuła genialny plan.

Na plus, i to bardzo duży, zasługuje stworzony klimat. Wszystko owiane jest chińską legendą, muzyka i dźwięki są dobrane idealnie do sytuacji. Niektóre sceny walki są jak piękny taniec partnerów, niektóre są czystym majstersztykiem sztuki bicia. Wszystko zależy od sytuacji i zainteresowanych stron. To właśnie ten klimat sprawił, że gdyby nie logo Marvela i obiecany film o superwalecznym Shaunie, film w moich oczach dostałby wysoką ocenę. Ale wszystko sprowadza się do tego MCU. Pierścieni było ledwo, ledwo. Walki były średnie. Logo BMW miejscami raziło po oczach a scena po dojechaniu do wioski sprawiła, że miałam ochotę wypruć sobie oczy – no wręcz ohydna reklama.

Podsumowując: Shang – Chi i legenda Dziesięciu Pierścieni to film, po którym spodziewałam się wiele. Miały być pierścienie, miała być rywalizacja i walka, wyszło…zupełnie inaczej. Sceny walki nie trzymały się kupy, wyglądały jak kilka sklejonych pomysłów, które wrzucono bez zastanowienia. Fakt, jedynie bijatyki Shauna okazały się być widowiskowe, jednak w punkcie kulminacyjnym produkcji, w walce „ostatecznej” reżyser się nie postarał. Stworzenie legendy o niszcyzcielu z Ciemności i jego wspaniałości szybko zostało zapomniane, a na scenę wskoczył wodny smok, który z pomocą irytującej baby uratował świat. Minusy zdecydowanie przewyższają plusy a wszystkie pozytywy, jakie udaje mi się znaleźć w filmie przytłaczane są przez negatywy. Nie ma balansu, nie ma pomysłu. Trochę czuję się oszukana i powiem to chyba pierwszy raz – jeśli wahasz się, czy iść do kina, nie idź. Spokojnie poczekaj na wersję elektroniczną.

Pozostało mi tylko liczyć, że w drugiej części będziemy świadkami wykorzystania pełnego potencjału pierścieni a irytująca Katy przestanie być irytująca.

 

PS. Dwie sceny po napisach, więc nie wychodźcie (jak niektórzy) po pierwszej.

Brak komentarzy

Zostaw Komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Poprzednio Aliens: Fireteam Elite - Recenzja - Polowanie na Obcego start!
Następny Co obejrzeć we wrześniowy weekend? Netflix, HBO Go i kino!