Jak wielu następców serii Heroes widzieliście w ostatnich latach? Czas sprawdzić jeszcze jednego, czyli Songs of Conquest, które niedawno opuściło Early Access. Sprawdź naszą recenzję by dowiedzieć się czy wreszcie doczekaliśmy się prawdziwego następcy kultowej serii.
Twórcy Songs of Conquest sami twierdzą, że ich gra była inspirowana głośnymi tytułami gier strategicznych lat 90. Sporo czasu spędziłem z tamtymi grami i doskonale pamiętam, jak było. Songs of Conquest pozwoli nam rozegrać cztery różne kampanie fabularne, każda po cztery misje, gdzie najkrótsza z nich trwa około 30 minut, a najdłuższa około 2 godzin. Już tutaj widać krok wstecz w porównaniu nie tylko do Heroes 3, gdzie kampanii było sporo, i każda dawała nam frajdy na dziesiątki godzin, ale ten wynik jest słaby nawet w porównaniu z bardziej współczesnymi odsłonami Heroes. Przy samym Heroes V w kampanii spędziłem ponad 50 godzin.
Problem jest też ze strukturą kampanii. Historia będzie podzielona na opowieści dotyczące czterech różnych bohaterów. Kampanie te będą ze sobą trochę powiązane, jednak każda będzie stanowić też samodzielną historię. Będziemy kierować świeżo upieczoną władczynią lokalnej baronii robiącej porządki na swoich ziemiach lub też pomożemy żabim niewolnikom znaleźć wolność. Kampania mogłaby być ciekawa, gdyby nie jej przedstawienie. Historia jest pokazana za pomocą pixelowatych dymków z niewyraźnymi awatarami, a do dialogów nie zostały stworzone nagrania, więc musimy sobie sami czytać tekst jak w japońskim RPG. Niestety dialogi te nie są zbyt ciekawe więc już po paru misjach zaczęły mnie raczej frustrować, niż trzymać przy grze. Do tego warto dodać nijakich bohaterów rzucających sztampowe hasła.
Do tego warto wspomnieć o nierównym poziomie trudności kampanii, który będzie nas raczej frustrować, niż stanowić wyzwanie. Songs of Conquest posiada zaawansowaną mechanikę stosowaną przez twórców gier bez wyobraźni. Mechanika nazywa się „armiami z dupy”. Chodzi o to, że w różnych momentach misji będą się pojawiać spoza krawędzi mapy hordy wrogów mogące bez problemu zająć np. naszą stolicę będącą głęboko na naszych ziemiach, daleko od linii frontu. Armia z dupy może więc spokojnie szabrować i przejmować nasze ziemie, a my klnąc pod nosem będziemy wysyłać naszego powiernika z drugiego końca mapy by zrobił porządek. Ale nie martw się, to nie koniec, bo nagle się okazuje, że kolejna armia z dupy się pojawiła z innej części mapy i znowu musimy zasuwać zrobić porządek. Songs of Conquest nie pozwoli nam nawet mieć zbyt wielu powierników, bo najwięcej ilu z nich mogłem mieć w grze, to trzech.
Sama rozgrywka w Songs of Conquest prezentuje się już lepiej niż kampania fabularna. Będziemy sterować tutaj bohaterami, zwanymi w grze powiernikami, bo twórcy muszą zachować pozory własnej inwencji twórczej. Powiernicy będą posiadać armie, a także zamki, które będziemy rozbudowywać. Zamki zamiast posiadać pięknych ekranów interfejsu będą rozbudowywane bezpośrednio z mapy, gdzie wybierzemy odpowiednie miejsce budowy i tam wybierzemy budynek. Ilość miejsc jest ograniczona, więc żeby zbudować wszystko będziemy potrzebować paru zamków i połączyć je specjalnymi obozami zbiórek, gdzie będziemy mogli rekrutować jednostki ze wszystkich punktów na mapie.
Frakcje są zróżnicowane, ale praktycznie nie będziemy w stanie tworzyć armii z jednostek różnych stron konfliktu. Nie zdarzyło mi się tak, by wrogie jednostki z innej frakcji chciały się do mnie przełączyć, a zdobywane zamki są konwertowane na nasze frakcyjne po paru turach. Jednak należy przyznać, że zróżnicowanie jednostek i oryginalność frakcji jest olbrzymia. Frakcja ludzi składa się nie tylko z homo sapiens, ale magicznych Fey, które posiadają potężnych czarodziejów oraz silne jednostki do walki w zwarciu, a także bardzo szybkie duchy. Nawet nieumarła frakcja posiada oddzielny odłam skupiony na jednostkach ludzkich – czarownikach, kultystach czy też zabójcach. Daje to pewną swobodę przy tworzeniu armii.
Zapomnijcie jednak, jeżeli myślicie o jakiejś zaawansowanej głębi strategicznej w grze. Jednostki tutaj posiadają dziwne koszty, a także rzadko kiedy mają przydatne umiejętności. Podobnie temat dotyczy umiejętności bohaterów. Brakuje im zdolności, które mocno wpływają na armię, a jedynym skillem który zawsze warto wybierać jest możliwość posiadania dodatkowej grupy jednostek. Do tego grupy posiadają swój górny limit. Oznacza to, że zawsze jednostka wyższego poziomu będzie bardziej opłacalna niż grupa jednostek niższego. Zapomnijcie o hordach szkieletów pokonujących archanioły, bo gra po prostu nie pozwoli Wam takiej hordy zrobić. Brakuje tutaj głębi strategicznej, kombinowania, grając różnymi frakcjami pomimo ich zróżnicowania wydają się one takie same w rozgrywce. Zawsze będziemy dążyć do większej liczby jednostek w armii powiernika, a wszystkie inne umiejętności schodzą na dalszy plan.
Bardzo mi się podoba księga zaklęć w Songs of Conquest. Zamiast odkrywania wszystkich zaklęć na mapie czy przez budowanie wieży magów, mamy dostęp do wszystkich czarów od razu. Rzucanie ich jednak wymaga esencji, które generują nasze jednostki oraz zdobyte budynki na mapie świata. Oznacza to, że jednostki jednej frakcji będą generować ściśle określoną manę, przez co będziemy mieć dostęp do odpowiednich zaklęć dla danej frakcji. Istnieją też zaklęcia mieszane. Warto też dodać, że niektóre drzewka magii są znacznie silniejsze od pozostałych i np. zauważyłem, że zaklęcia ofensywne, do których nie mamy praktycznie dostępu w pierwszej kampanii, zadają olbrzymie obrażenia i mogą w chwile zniszczyć naszej oddziały łuczników. Ten aspekt usuwa też cały syndrom Might and Magic z gry Songs of Conquest. Tutaj wszyscy bohaterowie są i might i magic bo mogą swobodnie rzucać zaklęcia, niezależnie od wybranych umiejętności, a nawet jeżeli spróbujemy z powiernika zrobić maga, to nie znaczy to, że będzie miał dostęp do znacznie większej mocy niż gdybyśmy po prostu zwiększali statystyki naszych jednostek.
Songs of Conquest ma jeszcze jedną zaletę. Gra wygląda bardzo ładnie, nawet jeżeli mówimy o kolejnym pixelarcie próbującym wpływać na nasze emocje przez nostalgię. Świat gry jest uroczy, animacje są ładne, a tereny które zwiedzamy będą się zmieniać. Pojawią się zniszczone przez siły nieumarłych pustkowia czy też obfite lasy Fay. Do tego warto pochwalić ścieżkę dźwiękową, która jest po prostu dobra i klimatyczna. Szkoda, że jako jeden z niewielu pozytywnych aspektów tej gry nie ma jej dostępnej do posłuchania na spotify, przynajmniej w momencie tworzenia tej recenzji.
Songs of Conquest jest raczej słabą lub co najwyżej średnią grą, przy której ciągle myślałem, że marnuję przy niej czas. Gra przez sporą część zabawy mnie nudziła, na zmianę z budowaniem frustracji i nie zauważyłem tutaj syndromu jeszcze jednej tury. Grając w nią ciągle myślałem, że chętnie bym zagrał w stare Herosy albo uwielbiane przeze mnie Heroes V, które jest niesamowicie klimatyczną i wciągającą produkcją. Niestety Songs of Conquest nie ma w sumie nic, co może nas zatrzymać na dłużej i w praktyce to kolejny średni tytuł, który próbuje rzucić wyzwanie klasyce. Nie udało się, stare Herosy trzecie będą pod każdym względem lepsze i bardziej grywalne niż Songs of Conquest.
Songs of Conquest otrzymaliśmy za pośrednictwem portalu Keymailer. Dziękujemy!
Podsumowanie
Pros
- Bardzo różnorodne i oryginalne frakcje
- Urocza grafika i wpadający w ucho soundtrack
Cons
- Dziwny poziom trudności
- Brak nagranych dialogów
- Brak głębi strategicznej
Brak komentarzy