The Dragoness: Command of the Flame to gra, która inspiruje się klasycznymi Herosami i to tymi starszymi od piątej i czwartej części. Twórcy mówią nawet o pierwszych odsłonach serii. Pytanie tylko, czy warto się inspirować najstarszymi grami, których młodzież już nie pamięta, a starsi gracze chyba wolą jednak trójeczkę i piątą część?
Osobiście mam właśnie tak, że jak chcę pograć w naprawdę dobrą turówkę to odpalam trzecią oraz piątą odsłonę serii Heroes. Pierwsza i druga gra od 3DO rzeczywiście ma swój niepowtarzalny klimat, ale pod względem jakości rozgrywki to chyba jednak wolę nowsze rozwiązania, zwłaszcza, że trójka wcale się dzisiaj nie zestarzała, czego nie można powiedzieć o pierwszej i drugiej odsłonie serii. Czy więc inspirowanie się akurat tymi tytułami jest dobrym pomysłem? Zastanowimy się przy recenzowaniu gry The Dragoness: Command of the Flame, ale w trochę inny sposób niż zazwyczaj, gdyż zamiast porównywać poszczególne elementy do Heroesów, to ocenimy grę jako samodzielny tytuł niezależnie od prekursora. W ten sposób sprawdzimy czy ta formuła dzisiaj jest w stanie się skutecznie przyjąć.
Zresztą to całe inspirowanie się Herosami w The Dragoness: Command of the Flame jest trochę pisaniem palcem na wodzie, bo gra wiele rzeczy robi inaczej i nie zawsze lepiej. Wcielamy się tutaj w dowódczynię, która zostaje wyzwana przez dobrego smoka, bo zły smok gnębi jej królestwo, pomimo tego, że zły smok wcześniej bronił królestwa. Dwa wielkie rody smoków zaczęły walkę i te dobre, grzeczne i mądre smoki zaczęły przegrywać. Dlatego więc Smoczyca wzywa elfkę dowódczynię z dalekich krain, która ma poprowadzić jej armie do zwycięstwa. Dlaczego akurat tą elfkę, jakie ma ona doświadczenie oraz historię, tego się nie dowiemy – wiedz jednak, że elfką będziesz Ty drogi graczu i czeka Cię przeprawa przez wielogodzinną batalię podzieloną na misje oraz zarządzanie zamkiem. Pierwsze co więc zarzucimy dla The Dragoness: Command of the Flame to miałka i nijaka historia, która już uderza od pierwszych chwil w menu. Zarówno smoczyca, jak i towarzyszący nam dumny pancernik, który bardziej by nadawał się na zupę niż doradcę są postaciami, które nie wytwarzają żadnej chemii i sympatii z graczem. Zabrakło tutaj epickości, otrzymaliśmy natomiast jakąś słabą baśń, która z powodzeniem mogłaby być ekranizowana na Netflixsie.
Każdą grę będziemy zaczynać od tego że zostaniemy wskrzeszeni w zamku, gdzie Smoczyca wskrzesi nas z nowym pakietem umiejętności. Każdą więc misję zaczniemy od zera, wybierając parę początkowych jednostek i artefaktów, które zdobyliśmy wcześniej. Wszystkie przygotowania nie mają jednak sensu, gdyż gra nawet na wysokim poziomie trudności jest badziewnie łatwa i szybko robi się żmudna. Rozgrywka właściwa, kiedy już wyruszymy z zamku polega na zbieraniu surowców, szukaniu nowych stworzeń oraz regularnych walkach. Walk jest dużo i w większości przypadków walczymy ciągle z tymi samymi wrogami. Różnorodności nie ma tutaj prawie żadnej i większość wrogów których spotykamy, możemy nawet rekrutować u nas w zamku. Przez większą część czasu będziemy walczyć z entami, centaurami, gryfami oraz harpiami. Czasem dołączy do nich rzadsza jednostka, która i tak rzadko kiedy zrobi taką różnicę w bitwie, żeby walka stała się ciekawsza. The Dragoness: Command of the Flame robi się już po paru godzinach irytująco żmudne i powtarzalne, zaczynamy szybko grać na siłę. Jednostek w grze jest mało, statystyk i umiejętności niewiele, a nawet te odblokowujemy po sporej ilości misji, które zanudzą Was na śmierć. Jednak nie każda walka w grze jest zła, czasami trafi się naprawdę trudna walka ze smokiem czy innym bossem i te rzeczywiście mogą zapaść w pamięć.
Do pakietu dochodzi system żywności, który jest jednym z najmniej potrzebnych elementów, jakie widziałem w grach. A widziałem ich naprawdę bardzo dużo. Polega on na tym, że nasze jednostki muszą jeść i co turę zużywają ileś tam pożywienia. Jest to więc taki licznik czasu, który uzupełniamy zbierając rozrzucone tu i tam jabłuszka. Jeżeli nasze jednostki nic nie zjedzą, to walczą znacznie słabiej. W większości misji nie grozi nam klęska głodu, jednak parę z nich jest skonstruowanych w taki sposób, żeby jedzenia było mało i żebyśmy musieli się spieszyć. Nie ma żadnego logicznego powodu, po prostu tak ma być i tyle. Inna sprawa, że same pomysły na misje często są ciekawe. Przykładowo pojawi się zadanie dodatkowe, gdzie wybierzemy stronę konfliktu między harpiami, a gryfami. Po jej wybraniu, druga strona zacznie także swój atak powoli niszcząc oddziały naszego sojusznika. Możemy więc przebić się bardzo szybko do bazy wroga by ratować naszych sojuszników, ale walcząc z silniejszymi wrogami lub też ich poświęcić, by zebrać znaczne siły. Co ciekawe, każdą misję zaczynamy z jedynie dwoma, czasami trzema jednostkami i to my musimy zrekrutować nowych żołnierzy w trakcie gry.
Kolejnym pozytywnym aspektem będzie ulepszanie jednostek, które zostało zrobione inaczej niż w starych Herosach. Tutaj żeby ulepszyć jednostkę, musimy poświęcić drugą taką samą, w ten sposób dostaje ona gwiazdki i lepsze statystyki. Sama się nie zmienia, co najwyżej zaczyna się lekko świecić na polu bitwy i otrzymuje bardziej epicką nazwę. To rodzi pewne komplikacje, które są jednym z ciekawszych elementów gry – bo widzicie, możemy mieć jedynie ograniczoną liczbę jednostek w grze, a często nowych rekrutów musimy zamienić na jakąś inną. Czy więc warto będzie poświęcić jedną jednostkę z nadzieją, że pojawi się druga taka sama gdzieś do rekrutacji? Takie pytania będzie stawiać gra i szczerze mówiąc, to lekkie ryzykowanie było bardzo przyjemne. Kolejnym przyjemnym elementem są chwile spędzone w zamku, gdzie będziemy mogli przejrzeć dostępne jednostki oraz ulepszenia i zebrać surowce potrzebne na rozbudowę. To dobry balans między misjami w polu, a rozbudową miasta, który bardzo przypomina system z Disciples: Liberation.
Pozostały nam sprawy techniczne, ale tutaj nie ma za wiele o czym gadać. Grafika oraz animacje są bardzo brzydkie, nawet obskurne, a udźwiękowienie podczas bitwy straszne. Ryczące poruszanie się entów raniło moje uszy kiedy miałem założone słuchawki, a rysunki przedstawiające postacie są po prostu brzydkie i niepasujące do gry. Do tego interfejs, z którym walka jest gorsza niż z bandą entów. Problemem jest na przykład to, że po otworzeniu jakiegoś menu, naciśnięcie escape otwiera menu gry, a nie zamyka te okienko, pomimo wielkiego soczystego X w interfejsie. Oczywiście alt f4 też nie zamyka okienka, ale za to zamyka grę.
Sporo rzeczy może zostać jeszcze poprawione w The Dragoness: Command of the Flame, jednak nie wiem czy tą grę da się odratować patchami. Sam core rozgrywki jest bardzo nudny i irytujący, a niewielka liczba pozytywnych chwil nie rekompensuje wielu godzin spędzonych na podobnych walkach z tymi samymi stworzeniami. Grze zabrakło smaku i głębi, wszystko jest tutaj zbyt proste i szybko nurzące. W zestawieniu z herosami, naprawdę jest lepiej odpalić dwójeczkę albo jedynkę, niż męczyć się z tym wątpliwym dziełem, jakim jest The Dragoness: Command of the Flame. A jeszcze lepiej zagrać w piątą część Herosów, którą ostatnio ogrywam i muszę przyznać, że gra nie zestarzała się wcale. A jeżeli macie problem ze spolszczeniem gry Heroes V bo Ubisoft usunął spolszczenia z oficjalnych wersji, to na bigbaddice.pl znajdziecie poradnik, gdzie opisałem jak to zrobić.
Podsumowanie
Pros
- Świetny podział na misje oraz zarządzanie zamkiem
- Ciekawe wyzwania i misje
Cons
- Drętwe dialogi i naiwna fabuła
- Nieintuicyjny interfejs
- System żywności jest niepotrzebny i irytujący
- Brzydka grafika, udźwiękowienie i animacje
Brak komentarzy