Totalne Zasmoczenie – Recenzja – Mamo, Rosołek jest mój


bty

Kto nie chciał kiedyś mieć własnego smoka… chociaż maleńkiego… Niestety w prawdziwym świecie jest to marzenie przynajmniej trudne do realizacji. Ale po to właśnie czytamy książki, oglądamy filmy, a ja od kilku dni siadam z córką do gry wydawnictwa Zielona Sowa pod tytułem „Totalne Zasmoczenie” – aby chociaż na chwilę poczuć się jak w bajce ze smokami w roli głównej.

UNBOXING

Niewielkie opakowanie z namalowanym smokiem o imieniu Gniewko zawiera 26 kart smoków (15 do gry w wariancie podstawowym oraz 11 kart do wariantu rozszerzonego), 6 zapasowych kart (na których możemy narysować smoki własnego pomysłu), kartę Amuletu Totalnego Zasmoczenia, 5 kart pomocy oraz 2 karty ze spisem postaci, 48 żetonów bohaterów, 12 żetonów tarczy i oczywiście instrukcję zapewniającą wszelakie objaśnienia. Dodam tu jeszcze, że gra powstała na podstawie serii książek Marcina Mortki, więc jeśli Wy oraz Wasze pociechy mieliście kiedyś styczność ze „Smoczymi opowieściami”, gra będzie fajnym dodatkiem do lektury (lecz bez obaw, bez czytania książek też można przyjemnie przy niej spędzać czas). Według zaleceń znajdujących się na opakowaniu liczba graczy powinna wynosić od dwóch do pięciu, każdy z nich powinien mieć przynajmniej 4 lata, a czas gry wynosi od 20 do 30 minut.

ROZGRYWKA

Celem gry jest wyzwolenie smoków spod mocy Amuletu Totalnego Zasmoczenia. Każda karta ma przypisaną liczbę koron, która ostatecznie przekłada się na liczbę zdobytych punktów.

Przygotowanie do gry polega na rozdaniu każdemu graczowi kart pomocy oraz dwóch żetonów tarczy, rozłożeniu rewersem do góry żetonów z postaciami (takimi jak królewna Izabela, rumak Łomot, Fochmistrzyni Rozczesalska, rycerz Sergiusz oraz smok Gniewko) odsłonięciu czterech kart smoków oraz przygotowaniu zakrytego stosu obok.

Każda runda gry składa się z czterech etapów: poznania smoków, odkrycia żetonów bohaterów, zaklepania kart smoków oraz odkryciu nowych kart smoków. Gra kończy się jeśli na stole znajduje się mniej zasłoniętych żetonów niż jest graczy, lub podczas uzupełniania odkrytych kart smoków zwyczajnie ich zabraknie. Zwycięzcą zostaje gracz, którego łączna liczba koron znajdujących się na zaklepanych kartach jest największa.

Istnieją też cztery warianty rozbudowujące nam całą grę, co tylko pozwala urozmaicić zabawę.

WRAŻENIA

Gra nie jest skomplikowana, zasady są proste i przejrzyste, a sympatyczna szata graficzna autorstwa Wojciecha Stachyry zachęca do grania. To co spodobało mi się najbardziej to imiona smoków umieszczonych na kartach (mój i Marysi ulubiony ma na imię Rosołek, ale mamy też Chlupka, Paszczucha czy Balerona). Są też postaci ludzkie takie jak Wujaszek Kijaszek czy Czarodziej Almanak. Jest to typowa gra na refleks i spostrzegawczość, która od kilku dni gości na naszej podłodze (bo przeważnie na podłodze gramy z Marysią) i zapowiada się, że jeszcze tu pogości. Nutka taktyki oraz rywalizacji o ulubione i najwyżej punktowane smoki, a także wspólne śmiechy przy odczytywaniu imion nowych postaci, to właśnie to, co sprawia, że Marysia od razu po otwarciu oczu pyta czy się „zasmoczymy” przed przedszkolem. Jest to z pewnością jedna z bardziej interesujących gier, w które miałyśmy okazję ostatnio grać.

Brak komentarzy

Zostaw Komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Poprzednio Najlepsze premiery gier na PC i Playstation 4 – Marzec 2020
Następny Broken Lines - Recenzja - Kobiety na froncie