Kilka podstawowych informacji o grze Uczta dla Odyna:
Tematyka, czyli o czym jest Uczta dla Odyna?
Uczta dla Odyna autorstwa Uwe Rosenberga, człowieka od Agricoli i Kawerny zabiera nas w klimaty wikingów. Nie będziemy jednak ukierunkowani na ich rozwój, łupienie czy rozbudowę – gra jest swoistą sagą i sandboxem, który daje nam tło rozgrywki i każe zdobywać punkty na jeden z kilkudziesięciu sposobów. Będziemy produkować dobra, plądrować i polować, budować nowe łodzie, chaty czy zwiedzać wyspy. Dysponujemy tez własną planszą osady, skąd będziemy wysyłać naszych wikingów na pola akcji (typowy worker placement), rozbudowywać ją zdobyczny kafelkami skarbów (świetny tetris) i karmić naszą wesołą gromadkę (typowy Uwe Rosenberg). Gra na pewno nie jest banalna – to wielowątkowa gra strategiczna z ogromem możliwości.
Wygląd i jakość wykonania
Uczta dla Odyna wygląda jak kolorowy tetris z milionem elementów, oznaczeń i żetonów. Pudełko samo w sobie jest spore i nie spodziewajcie się w nim powietrza – jest napompowane wszelakim kartonowym dobrem. Na nasze szczęście w wielgachnym pudle udało się upchnąć dwa organizery na żetony dóbr. Bez nich byłoby naprawdę ciężko rozeznać się co i jak się ulepsza oraz zachować jako taki porządek. Elementy jakościowo są całkiem niezłe, ale nie ma tu jakiegoś zachwytu – ot, wszystko jest ok, nie niszczy się po pierwszej partii. Graficznie Uczta dla Odyna jak już wspominałem przypomina pomalowanego tetrisa w excelu. Są fani takich stylów, są przeciwnicy – kwestia gustu.
Kilka słów o zasadach
Nie będę wam streszczał wszystkich zasad, ponieważ samych pól akcji jest ponad pięćdziesiąt! Gra toczy się przez sześć lub siedem rund (w zależności od rozgrywanego wariantu), natomiast każda runda składa się z kilkunastu faz. Na początku rundy dobieramy nowego wikinga z naszych zasobów. Następnie następuje faza żniw – w zależności od rundy będziemy zdobywali określone kafelki danego poziomu. Co ciekawe, są rundy, kiedy żniwa nie przynoszą nam żadnych kafelków. Następnie pojawiają się nowe wyspy do odkrycia, zdobywamy nowe bronie i przechodzimy do fazy akcji, czyli najciekawszej i najdłuższej fazy w rundzie.
Podczas akcji będziemy wysyłać naszych wikingów na niezajęte pola akcji na planszy głównej. Akcje dzielą się na kolumny wymagające odpowiednio jednego, dwóch, trzech lub czterech ludzików – im więcej ludzi, tym akcja mocniejsza. Akcję należy wykonać natychmiast po zajęciu pola. Aby móc zająć pole akcji, musimy wykonać choć jedną czynność na nim opisaną – sztucznego blokowania tutaj nie ma. Faza akcji kończy się, gdy gracze nie mają już kogo wysłać.
Gracz, który jako ostatni wysłał wikinga na planszę staje się pierwszym graczem. W fazie dochodu będziemy zbierać bonusy i pieniądza za zakryte przez nas pola. Wiąże się to z główną mechaniką Uczty dla Odyna – w dowolnym momencie rozgrywki możemy dokładać na planszetki graczy, zdobytych wysp, czy chat kafelki o określonych kolorach, zakrywając pola z minusowymi punktami i odblokowując dochody oraz bonusowe materiały. Kolejna faza to rozmnażanie zwierząt – jeśli mamy co najmniej dwa kafelki krowy lub owiec odwracamy jeden z nich na stronę „ciężarną”. Jeżeli mamy zwierzaki w ciąży, to rodzą się nam młode. Następnie przechodzimy do karmienia naszych pracowników, czyli to, co fani gier Uwe Rosenberga lubią najbardziej. Jeżeli się nam nie uda nakarmić naszych wikingów zdobędziemy punkty ujemne. Kolejna faza to zbieranie bonusów za otoczenie pól specjalnych na naszych planszetka, uzupełnienie wzgórz i uporządkowanie zasobów oraz powrotów naszych wikingów z planszy głównej. Na koniec gry osoba, która zdobyła najwięcej punktów zwycięża.
Wrażenia, czyli jak chętnie znowu zagram w Ucztę dla Odyna?
Bez zbędnego kluczenia i ochów, czy brachu achów – Uczta dla Odyna zaskoczyła i bardzo mi się spodobała. Z grą miałem styczność jeszcze za czasów wydania przez Lacertę, ale nowe wydanie Rebela znowu mi przypomniało, jak doby jest to tytuł. Uwe Rosenberg postawił sobie za cel wykorzystać wszystkie swoje poprzednie gry i zmontować z nich jeden monumentalny tytuł – i co tu dużo mówić, wyszło mu to kapitalnie. To nie jest gra bez wad, ale jeżeli lubicie planszowe sandboxy, w których dróg do wygranej jest kilkanaście i wszystko, co robicie jest z założenia dobre to szybko pokochacie Ucztę dla Odyna.
Pierwsze wrażenia z grą mogą być nieco przytłaczające – pudełko jest spore i po brzegi wypełnione elementami. Rozłożenie na stole Uczy dla Odyna też nie jest prostą sprawą – już sama plansza główna z kilkudziesięcioma akcjami potrafi zmiękczyć nawet zatwardziałego eurosucharzystę. Przechodząc jednak do samej rozgrywki okazuje się, że rozmach owszem jest, ale wszystko jest całkiem przystępne i w sumie to gra się prosto i płynnie. Jestem pod wrażeniem, jak autorowi udała się ta sztuka – upchnąć tyle różnych rzeczy w jeden tytuł, który działa.
Jeżeli chodzi o akcje, to są pogrupowane według kosztu w wikingach – kolejny fajny pomysł. Dzięki temu musimy oszacować, czy na pewno ta droga akcja jest nam aktualnie niezbędna i czy nie lepiej zrobić kilka mniejszych, ale dających nam relatywnie więcej. Z drugiej strony akcje z trzeciej i czwartej kolumny są naprawdę mocne i jeszcze pozwalają nam na dobranie i zagrywanie kart pomocników. Niby mała rzecz, a cieszy. Pomocnicy często stanowią drogowskaz, którym warto się kierować przy układaniu naszej strategii. Kluczem w grze jest znalezienie takich kombinacji, które będą nam generowały dużo różnorodnych kafelków niezbędnych do zasłaniania planszy i wyżywienia naszych wikingów – co to za gra Uwego bez żywienia!
Mnogość akcji i brak narzuconych ograniczeń otwiera przed nami szereg różnych możliwości. W zasadzie naszym celem jest zdobycie punktów, ale jak szybko zobaczycie równie ważne jest zasłanianie tych minusowych, które mamy startowo narysowane na naszych planszetka. Zabawa w tetrisa jest kapitalna! – to chyba moja ulubiona część Uczty dla Odyna. Zdobywanie nowych kafelków, które umieszczamy na planszy to niejako efekt naszego wykładania robotników – cała zabawa zaczyna się wraz z zaplanowaniem, gdzie nasze łupy umieszczać. Mamy planszetkę gracza, możemy zdobyć dodatkowe wyspy, które dają nam punkty i zasoby przy umiejętnym wypełnianiu oraz pomniejsze plansze domów.
Same akcje dzielą się na kilka grup, ale warto tu wspomnieć o mechanice ulepszania dóbr. Kafelki, które zdobędziemy mają swoje kolory, a plansze, na których je umieszczamy przyjmą tylko niektóre z nich. Dlatego istotne staje się ich ulepszanie. Zdobycie żółtych kafli jest relatywnie proste, ale to niebieskie mają najmniej restrykcji i pasują praktycznie wszędzie. Ciekawe, aczkolwiek nieco losowe są ryzykowne akcje związane z wszelakim polowaniem czy plądrowaniem. W takiej sytuacji będziemy rzucać kostką i modlić się o najniższy lub najwyższy wynik w zależności od akcji, którą wykonujemy. Losowość w euraskach nie jest mile widziana, ale w Uczcie dla Odyna jakoś mnie nie odpychała i nieźle wkomponowała się w całość rozgrywki.
Uczta dla Odyna to gra duża i ciężka – dosłownie, jak i mechanicznie. Niech was nie zwiedzie pozornie proste układanie kafelków, jak w Patchworku. Trzeba się tutaj nieźle nakombinować by jest zdobyć, poulepszać i zapewnić sobie dobrą ekonomię i przychody co rundę. Zabawa kręci się wokół zapełniania planszetek i masy akcji do wyboru – samo ich wytłumaczenie jest dość trudne, ale z rozgrywki na rozgrywkę Uczta tylko zyskuje. Gra jest rozdmuchana, niektóre opcje działają średnio i są rzadko używane, ale nie przeszkadza mi to czerpać przyjemności z każdej rozgrywki. Gra jest wymagająca, ale daje ogromną satysfakcję na koniec – nasza planszetka jest zapełniona, minusy pozakrywane i liczymy tylko punkty na czysto. Każda partia może być inna, ponieważ strategii jest naprawdę dużo. Dla osób, które wkręcą się w ucztowanie z wikingami jest też dostępny dodatek.
Uczta dla Odyna definitywnie zostaje na półce i na pewno nie odmówię partyjki. Gra mi się świetnie i moim zdaniem to najlepsza gra Uwe Rosenberga, która zjada Agricolę czy Kawernę. Może to kontrowersyjna opinia, bo Uczta to jednak gra kafelkowa, która kręci się wokół zasłaniania obszarów, ale mnogość opcji, rozbudowana ekonomia i ogólny fun z rozgrywki stoją za nią murem.
Regrywalność
Zagrałem w Ucztę dla Odyna sporo razy i za każdym nie czułem powtarzalności rozgrywki. Mamy całą masę akcji i pokaźne stosy pomocników, co przekłada się na unikatowość każdej partii. Odkrywanie gry i sprawdzenie co i jak się ze sobą zgrywa, to zabawa na setki godzin – moim zdaniem nie do ogrania dla normalnego człowieka. A w zanadrzu jest jeszcze dodatek.
Skalowanie i czas rozgrywki
Uczta dla Odyna oprócz blokowania się wzajemnie mniej lub bardziej świadomie nie ma w sobie interakcji, więc jest większa liczba graczy nie ma wpływu na odczucia z rozgrywki. Lubię grać w dwuosobowym składzie, bo gra jest wtedy najszybsza, ale warto wspomnieć o niezłym trybie solo.
Na zakończenie
Uczta dla Odyna to kawał kapitalnej gry! Znajdziemy w niej masę elementów, które mogłyby stanowić kilka odrębnych gier i działać samodzielnie. Wszystko kręci się wokół patchworkowego układania kafelków, które musi skądś zdobyć. Kilkadziesiąt dostępnych akcji może w pierwszych partiach przytłoczyć, ale gra z rozgrywki na rozgrywkę tylko zyskuje, a satysfakcja z dobrze zapełnionej planszy jest coraz większa. Możliwych dróg do zwycięstwa i opcji jest tak dużo, że nie da się do końca „ograć” Uczty dla Odyna – zawsze może pokazać się coś zaskakującego. Graficznie może nie ma tu zachwytu, ale mechanicznie gra się broni – warto sprawdzić, jeżeli lubicie gry Uwe Rosenberga i nieco cięższe tytuły.
[WSPÓŁPRACA REKLAMOWA] Dziękujemy wydawnictwu Rebel za przekazanie gry do recenzji.
Może zainteresuje Cię recenzja gry WSIĄŚĆ DO POCIĄGU: LEGENDY ZACHODU ?
Brak komentarzy