Wieczna impreza, piękne dziewczyny, drogie używki. O tym właśnie powinien opowiadać serial White Lines, który powstał dzięki pracy twórcy Domu z Papieru. Serial jednak pokazuje nie tylko imprezową, ale też i mroczną część tego świata.
Za White Lines odpowiada właśnie Álex Pina, czyli twórca kultowego, jednak cierpiącego na spadek kondycji serialu Dom z Papieru. Zamiast jednak serialu dynamicznego, z nutką kryminału oraz pełnego wartkiej akcji oraz świetnej muzyki przez którą nie da się oderwać od ekranu, otrzymaliśmy coś innego. Recenzja będzie zawierała spoilery fabularne.
White Lines opowiada historię pewnej kobiety Zoe Walker, która to wyjeżdża na Ibizę oraz pobliskie wyspy w poszukiwaniu informacji o śmierci jej brata – Axela Colinsa. Ciało nieszczęśnika zostało odnalezione po 20 latach, a sama Zoe nie posiada żadnego innego specjalnego daru oprócz choroby psychicznej, który to pozwali jej odnaleźć prawdę. Pierwszą i największą wadą serialu jest właśnie Zoe. Jest totalnie głupią, niekonsekwentną i będącą nie na miejscu postacią, do tego robiącą takie rzeczy, że nawet Tokyo z Domu z Papieru by się powstydziła. Zwykła bibliotekarka, która imprezy zna tylko z filmów wyrusza do królestwa orgii oraz narkotyków, by dowiedzieć się czegoś o jej martwym bracie.
Zoe posiada wielu przyjaciół na wyspie, którzy wcześniej prowadzili wraz z jej bratem wspólny biznes. Nie chcę opowiadać całego serialu, ale zabawa zaczyna się od kradzieży narkotyków swojego przyjaciela, który wpada w porachunki z Rumuńskimi mafiozami, następnie wchodzi w gorący romans z lokalnym bramkarzem pracującym dla największej rodziny na Ibizie, doprowadza do rozłamu wszędzie gdzie się pojawia. Posiada także kochającego ją bardzo mocno męża oraz świetną córkę. Widzicie? Bibliotekarka po próbach samobójczych, która posiada dom, męża i córkę wyrusza na Ibizę by szukać winnego śmierci brata. Oczywiście finalnie jej się to udaje, jednak za sobą pozostawia zniszczone rodziny, złamane serca oraz parę trupów (to jej działanie doprowadziło do śmierci parę osób).
Oprócz tego serial będzie próbował przemycić jakieś dziwne mądrości usprawiedliwiające zdrady i to, że tutaj każdy z każdym uprawia seks. Nie ważna jest płeć czy to, że facet albo dziewczyna jest z kimś w związku. Dziewczyna Axela (są retrospekcje) dobrze wie, że ten sypia zarówno z żoną swojego najlepszego przyjaciela, jak i matką tej dziewczyny. Wspomniana już żona, Anna, największa kretynka i nimfomanka jaką tylko udało się stworzyć jest maksymalnie wyzwolona, bzyka się z każdym, bierze ślub z jakimś artystą, jednocześnie grając na nosie naiwnego Marcosa, swojego męża. Rzuca mądrościami typu każdy facet woli jak się spojrzy mu głęboko w oczy, niż zrobi się my loda i zawodowo zajmuje się organizacją orgii. Litości.
White Lines to jednak nie tylko beznadziejne sytuacje. Nie powiem, po pierwszym i drugim odcinku bardzo nie chciało mi się tego oglądać. To co widziałem, było nędzne, zarówno pod postacią napisanych postaci, jak i samej gry aktorskiej. Potem jednak zaczęło się rozkręcać. Jednym z powodów było to, że zdecydowanie mniej pokazywano Zoe, która stała się niejako świadkiem różnych wydarzeń, a nie ich główną bohaterką. Pojawią się ciekawe postacie, jak Boxer, czyli wspomniany już bramkarz, kozacka postać która przechodzi niesamowitą metamorfozę przez cały serial i jednocześnie musi balansować na granicy wierności dla rodziny dla której pracuje, jak i miłości do Zoe. Innymi fajnymi postaciami, które naprawdę polubiłem byli właśnie Marcus któremu Zoe niszczy tak chętnie życie, oraz Kika, dziewczyna Axela. Więc nie jest tak źle i od pewnego momentu naprawdę przyjemnie się ogląda.
Co ciekawe same imprezowanie nie jest tak mocno widoczne w samym serialu. Oczywiście, pojawiają się sceny z imprez gdzie dzieją się dziwne rzeczy z karłami w roli głównej, a noszenie ubrania uważa się za coś wyjątkowo niepotrzebnego. Twórcy jednak zadbali o coś innego: otóż serial prezentuje naprawdę fantastyczne ujęcia z pięknej Ibizy oraz Mallorco, czyli innej wyspy gdzie kręcono serial. Lazurowa woda, piaszczyste plaże czy też wyjątkowa architektura tych lokacji ma coś w sobie. Także i ludzie są interesujący, bo oprócz tego że są bardzo niegrzeczni wieczorami, to są także bardzo religijni i np. jedna z fajniejszych scenek to pielgrzymka, w której udział bierze całe miasto, które na ten czas wygląda jak miasto widmo i nikogo nigdzie nie ma. No cóż, przynajmniej księża mają z czego spowiadać swoje owieczki każdego dnia.
Na szczególną uwagę zasługuje także lektor, bo tak złego lektora to jeszcze nigdy, a nigdy nie słyszałem. Głos podkłada jakaś nowa Pani i to chyba jej debiut w tej branży, bo robi to wybitnie beznadziejnie, mogę nawet powiedzieć, że gorzej niż osławiona Ivona, czyli automatyczny syntezator mowy tak dobrze znany wszystkim korzystającym z niekoniecznie legalnych seriali i filmów. No cóż, musiałem się przerzucić na napisy, problem jest jednak taki, że nawet jeżeli są napisy to słucham po angielsku i mniej więcej wszystko rozumiem. Z wyjątkiem naprawdę wielu scen, kiedy to postacie rozmawiają po hiszpańsku. Wtedy musiałem czytać. Mam nadzieję, że Pani która zajęła się tworzeniem tego lektora znajdzie inną pracę i więcej jej nie usłyszymy.
Podsumowując, z wyjątkiem paru irytujących postaci, to White Lines obejrzałem z przyjemnością do samego końca. Początek był ciężki, nawet bardzo i nie dało się tego oglądać, jednak potem, kiedy słaba główna bohaterka odeszła trochę na bok, to nagle stało się dużo lepiej i ciekawiej. Zabrakło tempa i dobrej muzyki z Domu Papieru, przez co tempo było znacznie mniejsze, ale jednak dało się to obejrzeć.
Brak komentarzy