Oczekiwanie na drugi sezon serialu Wiedźmin było długie, pełne dobrych myśli i ekscytacji. Kiedy wielka chwila nadeszła, wszelkie nadzieje nagle zostały ostudzone…i zmieszane z błotem. Ale czy faktycznie było tak źle?
Słowem wstępu
Recenzja będzie zawierała spoilery fabularne (serialu, nie książki – a dlaczego, dowiecie się niżej). Przypomnijmy sobie szybko sezon 1 Wiedźmina i jego charakterystyczne elementy: wartka akcja, poczucie humoru, spójność historii (tutaj trzeba wspomnieć o przeskakiwaniu linii czasu – mnie osobiście nie przeszkadzało i nawet uznałam to za ciekawy zabieg, jednak doskonale wiem, że niektórzy widzowie byli albo zagubieni, albo zwyczajnie nie podobało im się skakanie w tył i przód historii) oraz odrobina nagości. Pierwszy sezon serialu, mimo dosyć niskiego budżetu, stworzony był bez żadnych obaw i rezerw. A w drugim?
Zacznijmy od historii
Po wielkiej bitwie pod Sodden straty są ogromne. Zginęło też wielu magów. Geralt jest przekonany, że wród nich jest także Yennefer. Widok na pole walki jest naprawdę zły, ale Wiedźmin nie ma za dużo czasu na żałobę, gdyż na koniu obok jedzie jego najważniejsza misja – dziecko niespodzianka. Prowadzi ją w najbezpieczniejsze miejsce jakie zna – Kaer Morhen, czyli wiedźmińskiej siedziby, do której wszyscy wracają zimą by zregenerować siły. Plan co do Ciri jest jednak inny. Ma zostać wyszkolona w walce, oszlifować magiczne zdolności i dowiedzieć się czegokolwiek o sobie. Wiadomo, że Calanthe, jej babka, okłamywała ją co do swojego pochodzenia. W międzyczasie każdy chce dostać lwiątko z Cintry w swoje ręce
Yennefer, naturalnie, żyje. Jej życie jest jednak dosyć marne – opuścił ją Chaos i nie posiada już magicznych zdolności. Wiadome jest jednak to, że dopuści się wielu czynów, by odzyskać możliwość czarowania. Ale czy na pewno? Będąc w zmowie z Matką Nieśmiertelną, Voleth Meir, prawie dostarczyła Ciri pod wskazane miejsce i odzyskała magię. W ostatniej chwili wykazała się jednak resztką człowieczeństwa. Cała sytuacja doprowadziła jednak do rodzinnej kłótni.
Mamy też sporo elfów, które próbują odbudować swój lud, mierzą się z masowymi czystkami i nienawiścią. Nadzieję daje im dziecko Franceski, które dale elfom chwilę wytchnienia, jednak niedługo potem zostaje zamordowane przez Emhyra (mimo, że do czynu przyznają się Fringilla i Cahir). Biały Płomień Nilfgardu okazuje się być ojciem Ciri, Dunym. A rozpacz elfki pozbawionej dziecka pozwala uwolnić Matkę Nieśmiertelną.
Spójność z książkami
To stała kłótnia na tym gruncie. Pierwszy sezon, mimo że bardziej zgodny z książkami, otrzymał srogie lanie za przeskakiwanie w czasie. Wtedy mówiono, że powinno się jednak pozostać w zgodzie z pismem autora. Z kolei teraz, gdzie pojawiają się i giną postacie, które nie zostały wspomniane w książkach oraz gdy utworzone zostały nowe wydarzenia i wątki mówi się, że jest to ADAPTACJA. Nie można zadowolić żadnej ze stron.
Niemniej jednak, oglądanie serialu z Adixem, który jest znawcą literatury Sapkowskiego, było dosyć uciążliwe. Zdarzało mu się krzyczeć, że TEGO NIE BYŁO W KSIĄŻCE albo narzekał na kolejno zabijane postacie. Najbardziej przeżył jednak sprowadzone prostytutki do Kaer Morhen. Wspomnienie to przelało u niego szalę goryczy i ostatecznie porzucił serię po trzecim odcinku.
Plusy dodatnie, plusy ujemne?
Wiedźmin: sezon 2 to wielki średniak. Po pierwszym odcinku, który zaszczepił we mnie pozytywną myśl na równie dobre kolejne, dostaliśmy prostą, zalatującą nudą historię. W zasadzie 90% serialu skupiało się na Ciri. Owszem, jest to jedna z najważniejszych postaci w serii, ale dajcie spokój… Na dodatek, jeśli mielibyśmy skupiać się przez większość czasu na lwiątku z Cintry, to zróbmy do porządnie. Nauka z Wiedźminami została totalnie uproszczona; czynności, które zajmowały im tygodnie nauki, Cirilla ogarnęła w dwa wieczory. Na dodatek sama aktorka wydawała się okrutnie sztuczna, momentami bardzo sztywna a kilkukrotnie zastanawiałam się czy w ogóle mruga. Twórcy chcieli przedstawić zbyt wiele informacji, w zbyt szybkim czasie, co powodowało dziesiątki niedopowiedzeń i liczne przeskoki w wątkach. Sezon drugi jest jak nieoszlifowany diament – mogło być pięknie, wyszło… jak wyszło.
Z drugiej strony miło było popatrzeć na wiedźmińskie eliksiry zażywane przed walkami, na używane magiczne zdolności oraz – w miarę – rodzinną atmosferę w Kaer Morhen. Jeżeli chodzi o plusy to wiadomo, Henry Cavill, który idealnie wpasowuje się do roli: widać, że dobrze czuje się w tym, co robi, lubi i rozumie postać, którą gra. Samego Geralta bytło całkiem mało, wydaje mi się, że wykorzystano pełni potencjału jego postaci. Trochę zabrakło też Joey Bateya w roli Jaskra a podejrzewam, że większość z nas spodziewała się kolejnego muzycznego hitu. Toss a coin to your Witcher okazał się przecież mega hitem. Burn Butcher Burn był prześmieszny, aczkolwiek nie wywołał takiej furory.
Zastanawiam się, czy w trzecim sezonie nie wrócimy do oczekiwanych standardów. W jakiś sposób trzeba było przedstawić złożoność charakteru Ciri i twórcy wybrali drogę, która – może nie idealna – była konieczna? Wiadomo, że nie wszystko można przedstawić na ekranie, tak jak przedstawiono na papierze. Droga konieczna czy nie: spodziewałam się, że będzie lepsza. Wiemy już, że Henry Cavill jest fanem serii książek Andrzeja Sapkowskiego. Wiemy też, że wyraził zainteresowanie kontynuacją serii… oraz wprowadzeniem spójności pomiędzy kolejnymi sezonami serialu a wersją literacką. To mówi już dużo.
Jak wspomniałam, sezon 2 serialu Wiedźmin to średniej jakości widowisko, które pozbawione zostało charakterystycznych dla pierwszej części elementów: jednosylabowych przekleństw, wszechobecnej nagości oraz – do pewnego stopnia – krwawych rzezi. Mogło być lepiej.
Jak podobał się Wam drugi sezon Wiedźmina? Czy z niecierpliwością czekacie na kolejne adaptacje, czy Wasz zapał został ostudzony?
Zwiastun drugiego sezonu możecie obejrzeć tutaj!
P.S. Recenzja pierwszego sezonu pojawiła się dokładnie dwa lata temu, 25 grudnia 2019 r. Znajdziecie ją tutaj: Wiedźmin Netflix – Recenzja ze spoilerami-Chowaj dziewki, Wiedźmin idzie
Sprostowanie – nie chodziło o prostytutki w kaer morhen chociaż to też był motyw z dupy, a zamianę Eskela w Leszego co też jest motywem z dupy. Nawet ignorując niespójność z książkami, to sam scenariusz jest do dupy, jakby był pisany przez 13 latkę
I tak jesteś twardy. Ja dałem sobie spokój mniej więcej w połowie drugiego odcinka
Oglądam. Chociaż zwyczajnie po ludzku wkurwia mnie to, jak bardzo wysrane na książki mieli autorzy. Serial jest raczej na motywach, nawet nie adaptacją i moim zdaniem nie powinien nazywać się wiedźmin. Z drugiej strony myślę, że jak ktoś nie zna książek, to może oglądać. Jak ktoś zna, to się niestety męczy ..