Spider-Man: Bez drogi do domu to film, który ma zakończyć trylogię z Tomem Holandem w roli Spider Mana i rozpocząć kolejną erę w marvelowym spiderverse. Film zamyka dużo wątków, jednak jednocześnie otwiera nowe, czasami nawet takie, których nie można było się spodziewać. Powiem jednak szczerze – nie będę chciał prędko obejrzeć tego filmu po raz drugi.
Po raczej średniej Czarnej Wdowie i bezsensownym Shang-Chi, kinowe uniwersum Marvela jest na prostej pochyłej. Kiedy jeszcze parę lat temu z wypiekami na twarzy czekałem na kolejny film z super bohaterami, to teraz szczerze mówiąc wolałbym jeszcze raz obejrzeć stare Avengers. Zresztą, nawet nie miałem ochoty (i do dzisiaj nie mam) oglądać Eternals, które według recenzji jest jednym z najsłabszych filmów o tej tematyce. Niczego nie żałuję i prędko tego zmieniać nie będę. Spider-Man: Bez drogi do domu może być ostatnim lub też jednym z ostatnich tego typu filmów Marvela, które chciałem obejrzeć bezpośrednio w kinie. Recenzja może zawierać spoilery fabularne.
Spider-Man: Bez drogi do domu rozpoczyna się dokładnie w momencie końca poprzedniej części filmu o człowieku pająku. Po pokonaniu Mysterio, wszyscy dowiadują się kim jest Spider Man. Zdekonspirowany Tom Holland … znaczy Peter Parker musi żyć z piętnem bohatera oraz mordercy, któremu nikt nie jest w stanie udowodnić winy. Sam Peter dzielnie znosi to brzemię, jednak problem się pojawia w momencie, kiedy jego przyjaciel oraz dziewczyna także rozpoczynają odczuwać negatywne skutki bycia blisko ze Spider Manem. Peter w swoim przebłysku geniuszu kieruje się do Doktora Strange, jedynego czarodzieja który może zmienić pamięć ludziom. W trakcie jednak rzucania zaklęcia, przez pazerność oraz nadmierny entuzjazm Petera zaklęcie wymyka się spod kontroli. Tutaj jest bardzo ważne zrozumienie tego co się stało – to przez zachowanie Petera i pomimo ostrzeżeń czarodzieja, zaklęcie wymknęło się spod kontroli. Na świecie pojawiają się przestępcy z innych wymiarów oraz z poprzednich części filmów ze Spider Manem.
Film Spider-Man: Bez drogi do domu jest trudny w odbiorze. Jest zrobiony dobrze, sceny walki są bardzo fajne, typowo spider manowe, podobnie jak dialogi czy też pojawiający się złoczyńcy. Samo jednak poprowadzenie fabuły oraz historii jest ciężkie jak na film o bohaterach. Gdybym miał opisać jednym zdaniem ten film, byłoby to jak nigdy wcześniej: Z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność. Peter Parker dowiaduje się, że większość złoczyńców czeka śmierć po powrocie do domu, więc postanawia ich naprawić lub też wyleczyć. Jakkolwiek naiwne dziecięce marzenie, Peter zaczyna realizować. I to pomimo sprzeciwu bardziej doświadczonego Dr. Strange. W skutek tej decyzji dochodzi do paru strasznych tragedii, które doprowadzają do załamania głównego bohatera oraz brzemienia, z którym będzie musiał żyć przez całe życie. W tym momencie film robi się ciężki, miejscami wyduszający łzy z oczu, a moralny przekaz jest mocniejszy niż w każdym innym filmie Marvela. Po płyciźnie, którą oferowały poprzednie dwa wcześniej wspomniane filmy, nie tego się spodziewałem.
Bo musicie wiedzieć, że Spider-Man: Bez drogi do domu ma bardzo dobrze rozpisany scenariusz oraz świetnie odegrane konkretne sceny. Czujemy w filmie potężne brzemię, które dźwiga na swoich barkach Peter, stał się on niesamowicie wielopoziomową postacią, pełną rozterek oraz sprzecznych emocji. Widać to bardzo wyraźnie w późniejszej fazie filmu, jednak już na początku widać mocne rozdarcie … oraz młodzieńczą naiwność Petera. Film miał na celu sprawić, że nasz Spider Man dorośnie. Nie sprawiła to walka z Thanosem czy też wyparowanie oraz ponowny powrót do życia. Sprawiła to dopiero śmierć bliskiej osoby, do której doprowadziły konsekwencje decyzji Spider Mana. Umyślnie nie mówię błędnej, bo całość została przedstawiona w taki sposób, że tak naprawdę nie wiemy, czy decyzja Petera była mniejszym czy większym złem. Taka jest widać droga nie tylko Wiedźminów, ale i Ludzi Pająków. Z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność.
Wielkim zaskoczeniem jednak było pojawienie się dwóch poprzednich Spider Manów. Kasia mówiła, że było to wiadomo od początku, ale osobiście unikałem wszelkich spoilerów z filmu i do końca nie byłem przekonany, czy plotki były prawdziwe. O ile cała trójka znalazła świetną chemię między sobą i starzy nowi spider mani byli świetnym uzupełnieniem Toma Hollanda, to nie ma co się łudzić, że to właśnie on grał dalej główne skrzypce. Dodanie starych i doświadczonych aktorów było zresztą strzałem w dziesiątkę. To właśnie Green Goblin (Willem Dafoe) oraz Doktor Octavius (Alfred Molina) zagrali najlepiej w filmie. Obok nich skrajnie różni Tobey Maguire (w moim sercu zawsze zostaniesz jedynym najprawdziwszym spider manem) oraz Andrew Garfield. Pierwszy z nich na początku wydawał się bardzo zmęczony swoją rolą, nawet zapytałem Kasi czy nie wydaje jej się, że mu się po prostu nie chce grać i najmniej wciela się w swoją rolę. Z czasem jednak zrozumiałem, że to była część gry – Tobey grał zmęczonego, najstarszego stażem Spider Mana. Odwrotnie było z Garfieldem, który był nadmiernie entuzjastyczny, jednak szybko się okazało, że jest to efektem tragedii, którą nosi w sercu podobnie jak każdy inny Spider Man. Każdy z nich radził sobie z nią jednak inaczej. Albo też Andrew Garfield cieszył się z możliwości powrotu do tej roli, stąd entuzjazm. Czy zostanie kolejnym Spider Manem?
Na początku recenzji wspomniałem, że nie jest to film, który będę chciał prędko obejrzeć drugi raz. Spider-Man: Bez drogi do domu zamiast na akcji skupia się na emocjach bohaterów oraz ich różnych problemach. To nie jest typowy niedzielny film, a przez to też, zabrakło scen, które chciałbym zobaczyć drugi raz. To nie jest Iron Man, który zawsze bawi tak samo, albo Avengers, który zachwyca kolejnymi fantastycznymi scenami walki. Tutaj to jest, ale nawet nie w połowie tak dobre jak w „tych starych, dobrych filmach Marvela”. Ostatni film z trylogii o człowieku pająku jest filmem ciężkim, z tą nutką która sprawia, że człowiek wychodzi z kina zamyślony.
Brak komentarzy