Netflix zabiera się za powrót czegoś tak pięknego, jak He-Man i Władcy Wszechświata. Tysiące z nas wychowało się na tej cudownej kreskówce i do dzisiaj wielu ma ciarki kiedy słyszy „I have the Power”. Ale jednak Netflix to Netflix …
Zawsze mnie Ciekawiło, czy tego typu korporacje bardziej cenią sobie pieniądze czy też ideologię? Osobiście już dawno zrezygnowałem z subskrypcji Netflixa, gdyż każdy kolejny film oraz serial był po prostu coraz gorszy, nudniejszy, bez polotu oraz większego sensu – tutaj gorąco pozdrawiam Yasuke, który był tak niesamowicie bezsensownym, nietrzymającym się kupy wymiotem, że nie dałem rady obejrzeć więcej niż trzy odcinki. Kasia udostępniła mi swoją subskrypcję i obejrzeliśmy pierwszy odcinek Władcy Wszechświata: Objawienie. I muszę przyznać, że pierwszy odcinek zrobił na mnie piorunująco pozytywne pierwsze wrażenie. Recenzja będzie zawierała spoilery fabularne.
Ale już końcówka tego odcinka wskazała dokładnie, czym będzie Władcy Wszechświata: Objawienie. Mówiąc w skrócie – He – Man oraz Szkieletor ostatecznie walczyli o moc Posępnego Czerepu, by finalnie doprowadzić do zniszczenia magicznego rdzenia będącego źródłem magii w całej Eternii. W ten sam sposób obaj umierają, a miecz zostaje rozbity na dwie połowy i zostaje zagubiony. O ile sam wstęp rzeczywiście robi niezłe wrażenie, to zaraz potem okazuje się, że Teela zamiast opłakiwać Adama, śmiertelnie się obraża na cały świat, tupnęła nóżką i uciekła z toksycznego środowiska by szukać ch*j wie czego. Cała fabuła pierwszych pięciu odcinków będzie się skupiać na Teeli oraz jej fochu wobec świata. Wyobraźcie sobie, że umiera Wam przyjaciel, a potem dowiadujecie się, że wolał psy niż koty, a zawsze mówił Wam na odwrót. Wy natomiast przeklinacie jego imię, obrażacie jego rodziców i swojego ojca i wyruszacie na drugi koniec świata by tam trudzić się najemniczą pracą ochroniarza.
Właściwie beznadziejnie głupie postępowanie Teeli jest największą wadą serialu, a cała reszta wypadła naprawdę nieźle. Sekwencje walki są super i zapadają w pamięć – jak Man-At-Arms wpadł na łódź i zaczął lać wszystkich wokoło to robiło wrażenie i było niesamowicie wierne oryginałowi. Z drugiej jednak strony, niestety Netflix uśmiercił sporo postaci. Oprócz Adama, który zdążył umrzeć nawet dwa razy, zginął także Orko oraz Roboto. W trakcie fabuły pozabijano także paru ikonicznych złych i tutaj jest pierwsza znacząca różnica między oryginałem, a Netflixową adaptacją – wcześniej wszyscy się bili po pyskach i rzadko kiedy ktoś umierał. Bohaterowie znikali i pojawiali się znowu. Tak samo było z tymi złymi. Tutaj już w pierwszym odcinku zabito parę postaci, co było nawet lekko szokujące. Netflix obecnie nie jest w stanie stworzyć samodzielnie tak charyzmatycznych, ciekawych i jednocześnie kiczowatych bohaterów oraz złoczyńców, jak twórca oryginału. Zresztą reżyserem był sam Kevin Smith, twórca takich gniotów jak Jay i Cichy Bob oraz Supergirl. Dlatego na początku miałem wrażenie, że Netflix po prostu robi przeszacowanie i przestrzeń dla nowej fabuły w kontynuacji tego kultowego serialu. Potem przypomniał mi się wcześniej wspomniany Yasuke oraz właśnie Kevin Smith i teraz jestem pewien na prawie 100%, że całość ma tylko za zadanie bezsensownie szokować, a nie być spójną fabularnie historią, która zabierze nas na wycieczkę do dzieciństwa.
Reklamowanie Władcy Wszechświata: Objawienie w taki sposób, jak to zrobił Netflix, przez pokazywanie walczącego non stop Szkieletora z He-Manem, a w tle widać Postępny Czerep było zwykłym kłamstwem. Obaj pojawiają się jedynie na początku i końcu serialu, a przez większość czasu jesteśmy skazani na Teelę, która zachowuje się tak głupio, że kiedy podejmie jakąś sensowną decyzję, to jesteśmy w czystym szoku. Ale pomimo tego całego jadu który wylewam (bo naprawdę czuję się oszukany przez Netflixa), to całość oglądało mi się na tyle przyjemnie, że chciałem obejrzeć kolejny odcinek i zobaczyć co będzie dalej. Jak już wspominałem, kreska jest całkiem ładna, muzyka okej, starzy bohaterowie trzymają fason nawet pomimo tego, co widzimy na ekranie, a sekwencje walk są naprawdę bardzo przyjemne do oglądania.
Dlaczego nie zrobiono pozostałych odcinków tak jak pierwszy, nie potrafię tego zrozumieć. Czemu Netflix chciał zrobić z tego jakąś fabularną wydmuszkę z silną obrażoną kobietą na tapecie? Czemu zabrano nam He-Mana? Przecież Teela dalej mogła walczyć razem z nim i nawet mogła być tworzona jako główna postać i całość od razu miałaby lepszy wydźwięk oraz przyjemniej by się to oglądało. A w takiej sytuacji starzy fani pozostają jedynie z wrażeniem krzywdy, którą zrobiła dla nich duża, nastawiona na ideologię korporacja. Ale to są ich pieniądze i ja za to płacić więcej nie będę. Może obejrzę kolejny sezon Władcy Wszechświata: Objawienie, ale pamiętając to co zobaczyłem, wiem że będzie w tym więcej smutku niż przyjemności w nostalgicznej podróży. Szkoda, naprawdę wielka szkoda.
A i żeby dołożyć wisienkę na torcie, okazało się, że Posępny Czerep to tak naprawdę przepiękny cukierkowy zamek pełen złota i przepychu, a do tej pory skrywał się pod iluzją. Miłego dnia 🙂
No cóż, taktyka jest prosta.
1. Robimy oszukany zwiastun, sugerujący, że serial jest o He-Manie.
2. Tak naprawdę serial jest o Teeli.
3. Pojawiają się głosy rozczarowanych, czy choćby zaskoczonych fanów.
4. Ogłaszamy, że wszyscy fani z punktu 3 to seksistowscy faszyści oraz intanfylne manchildy. Podobnie jak każdy, kto krytykuje nasz serial.
Każdy kto płaci dla Netflixa czy tez innego Disneya dorzuca się do tego. W przyszłości w mniejszości będą osoby chcące otrzymać dobre content, a wyznacznikiem jakości będą denne opowieści pełne politycznej poprawności którym osoby skrzywione mentalnie oraz te które się boją wychylić i powiedzieć swojego zdania będą przyklaskiwać na stojąco.
No, nie powiedziałbym, że WSZYSTKO na Netflixie to gówno. Co prawda sam nie kupuję, ale ze znajomymi oglądam. A co do przyszłości – pewnie jakiś czas tak będzie, a potem to wszystko pierdyknie, a pod rządami muslimów lub Chińczyków polityczna poprawność długo nie pożyje (a że zastąpi ją inna forma cenzury, to już insza rzecz).