Battlefield od zawsze był uznawany za przeciwwagę dla serii Call of Duty. Gry od DICE oferowały większe mapy, pojazdy, destrukcję otoczenia i dłuższy cykl życia każdej części. Nie były produktem wypuszczanym co roku na taśmie, ale dopracowaną strzelanką, która dawała graczom czas, by naprawdę się nią nacieszyć. Niestety, wiele wskazuje na to, że Electronic Arts postanowiło porzucić tę filozofię i zamienić Battlefielda w roczną dojną krowę, dokładnie na wzór Call of Duty.
Jednym z największych atutów Battlefielda było to, że nie podążał ślepo za trendami. W przeciwieństwie do Call of Duty, które od lat co roku bombarduje graczy nową odsłoną, kolejne części Battlefielda pojawiały się rzadziej, co budowało oczekiwanie i sprawiało, że premiera miała większą wagę. Battlefield 1 został zapamiętany jako ogromny sukces, a jego otwarta beta przyciągnęła tłumy. Jednak nowsze odsłony, takie jak Battlefield V czy Battlefield 2042, nie zdołały powtórzyć tego sukcesu i mocno podkopały zaufanie graczy. Teraz według doniesień Insider Gaming oraz analityków branżowych, EA planuje wprowadzić system produkcji znany z Call of Duty. Oznacza to trzy studia pracujące równolegle nad kolejnymi odsłonami serii i premierę Battlefielda co roku. Generalny menedżer marki, Byron Beede, miał potwierdzić te zamiary w rozmowach branżowych. Brzmi znajomo? Dokładnie tak samo działa dziś Activision z Call of Duty, gdzie za kolejne części odpowiadają Treyarch, Infinity Ward i Sledgehammer Games.
Problem w tym, że taki model ma swoje poważne wady. Call of Duty od lat zmaga się z ciągłymi problemami jakościowymi. Gracze narzekają na niedopracowane bronie, masę cheaterów, brak nowych map i nadmiar mikrotransakcji. W praktyce każda część jest tylko lekką wariacją na temat poprzedniej, a stare mapy są remasterowane po raz dziesiąty. W rezultacie zamiast świeżych pomysłów gracze dostają produkt masowy, tworzony pod kalendarz, a nie dla pasji. Battlefield 6 tymczasem powstawał latami i brały w nim udział aż cztery duże studia – DICE, Criterion, Motive oraz Ripple Effect. Już to pokazuje, że produkcja gry tego rozmiaru jest logistycznym koszmarem. W przeciwieństwie do Call of Duty, które skupia się głównie na piechocie i strzelaniu, Battlefield musi zbalansować także pojazdy, destrukcję otoczenia, klasy postaci i ogromne mapy. Przełożenie tego na cykl rocznych premier wydaje się szaleństwem.
Electronic Arts widzi jednak w tym złotą żyłę. Model live service to dziś podstawa przychodów branży. Raporty pokazują, że w 2024 roku aż 58% przychodów z gier PC pochodziło z mikrotransakcji, a EA już teraz ponad 70% całych swoich zysków zawdzięcza właśnie takim systemom. Battlefield 6 ma być kolejnym filarem tej strategii – płatna gra za około 70 dolarów, a do tego sklep z kosmetyką, battle passy i darmowy tryb battle royale powiązany z główną produkcją. To dokładnie schemat znany z Call of Duty: Warzone. Nie da się ukryć, że krótkoterminowo może to działać. Battlefield 6 już teraz notuje rekordowe wyniki przed premierą. Według analityków sprzedał ponad 600 tysięcy kopii na Steamie jeszcze w fazie preorderów, co przełożyło się na 35 milionów dolarów przychodu. Gra zajmuje drugie miejsce na liście najbardziej wyczekiwanych gier na Steamie, ustępując tylko Hollow Knight: Silksong. Hype jest ogromny i widać, że fani stęsknili się za serią po latach przerwy.
Ale co stanie się dalej? Jeśli EA faktycznie rozpocznie coroczny cykl wydawniczy, czar szybko pryśnie. Battlefield straci to, co odróżniało go od konkurencji – poczucie wyjątkowości i dopracowania. Zamiast tego dostaniemy powtarzalne odsłony, które będą powielać problemy poprzednich części, bo zwyczajnie nie będzie czasu, aby je naprawić. Wystarczy spojrzeć na Call of Duty, które od dawna działa na zasadzie „kup nową część, bo stara i tak zaraz umrze”. Przykłady z branży pokazują, że pogoń za szybkim zyskiem prowadzi do znużenia graczy. Marvel Cinematic Universe w pewnym momencie też przestało stawiać na jakość, a zaczęło pompować coraz więcej filmów i seriali. Rezultat? Spadek zainteresowania i zmęczenie widzów. Dokładnie to samo grozi Battlefieldowi, jeśli EA będzie forsować coroczny model wydawniczy.
Z biznesowego punktu widzenia trudno dziwić się Electronic Arts. W czasach, gdy gracze młodszego pokolenia wolą inwestować czas i pieniądze w gry-usługi niż kupować pojedyncze produkcje, live service wydaje się idealnym rozwiązaniem. Jednak z punktu widzenia jakości gier i przyszłości marki Battlefield, taki krok to strzał w stopę. Każda nowa odsłona może być coraz bardziej wtórna, a zaangażowane studia – takie jak Criterion czy Motive – zamiast rozwijać inne marki, zostaną przykute do taśmy produkcyjnej. Dla graczy oznacza to ryzyko wypalenia i przesytu. Jeśli co roku otrzymamy nowego Battlefielda i nowego Call of Duty, utrzymanie obu gier, ich battle passów i mikrotransakcji stanie się praktycznie niemożliwe. Zamiast zdrowej rywalizacji może to doprowadzić do kryzysu całego gatunku FPS, bo gracze w końcu powiedzą dość.
Battlefield 6 ma szansę być wielkim sukcesem, ale jeśli Electronic Arts pójdzie drogą Activision, przyszłość serii może być ponura. To, co dziś jest świętem dla fanów strzelanek, jutro może stać się rocznym obowiązkiem, który nie wzbudzi już emocji. A wtedy nawet największe marki mogą upaść pod ciężarem własnej chciwości.