Jak to jest, że gry znane na zachodzie docierają do nas z takim opóźnieniem. Betrayal at House on the Hill doczekała się już trzeciej edycji i dopiero teraz została wydana w Polsce przez wydawnictwo Rebel. Kilku śmiałków staje na progu tajemniczego domostwa, a ich życie zmieni się diametralnie po przekroczeniu jego progu. Na dobre czy złe – zapraszam do recenzji!
Betrayal at House on the Hill to niesamowita gratka dla fanów horrorów i ogólnie pojętych elementów grozy. Wyobraźcie sobie taką scenerię – jest noc, a deszcz zacina wam ogromnymi kroplami prosto w twarz. Wasza grupa zebrała się na wzgórzu z bliżej nieokreślonego i na pewno bardzo ważnego powodu. Może dostaliście zaproszenie, może to rodzaj wyzwania, które ma udowodnić, że nie jesteście mięczakami – to absolutnie nieważne. Przed wami majaczy kształt przytulnego i dziwne opuszczonego domu. W tle słychać grzmoty i dziwne zawodzenie. Co robicie? Przecież najlepszy pomysł to wejście do starego i ponurego domu – w końcu co może pójść nie tak. Właśnie tak zaczyna się rozgrywka w Betrayal at House on the Hill – trzecią już edycję tej gry, która dopiero teraz doczekała się polskiej edycji nakładem wydawnictwa Rebel. Na pewno ku uciesze rzeszy fanów czekających na tego typu tytuł skierowany głównie do grup klimaciarzy lubiących opowieść, a nie mechaniki gry. Punktów w niej nie zdobywamy, silniczków nie rozkręcimy, ale bać się też nie będziemy. Wkraczamy jako grupa, by odkryć, z czym się w ogóle mierzymy podczas gry, a później może być już różnie. I właśnie ta różnorodność oraz poczucie nieoczekiwanego jest najlepszą częścią rozgrywki w Betrayal at House on the Hill.
Wszyscy razem, w jednym tempie!
Gra tylko na początku zaczyna się kooperacyjnie, ponieważ w zasadzie nie wiemy, co zdarzy się potem. Trafiamy do opuszczonego domu na wzgórzu i zaczynamy wesołą eksplorację pomieszczeń. To jedna z fajniejszych części gry – odkrywane pokoje są ciekawe i generowane losowo, więc każda partia będzie prezentowała zupełnie inny rozkład pomieszczeń. Odkrycie nowego kafelka wiąże się często z jakimś bonusem i dociągnięciem karty – tutaj znowu jest losowo, chociaż zaczyna nam się określić z tego śmieszna opowieść nawiązująca do horrorów klasy C. Tutaj warto też wspomnieć co nieco o losowości, czyli jednej z bolączek nowego Betrayala. Wiele mechanizmów gry jest uzależnione od rzutu kostka czy dobierania karty w ciemno. Jeden trafi megaprzydatny przedmiot, a kto inny kartę, która świetnie się pali w kominku. Możemy odkryć nawiedzenie już w pierwszej turze gry lub wyeliminować naszego bohatera w zasadzie jednym rzutem, na który mamy wpływ tylko w momencie rzucania kostką. Można zaklinać rzeczywistość, ale jeżeli nie jesteście odporni na takie zagrywki Betrayal was zaskoczy – i to niekoniecznie w ten pozytywny sposób. Wyobraźcie sobie sytuacje – ktoś ma mocne przedmioty, worek kostek i jeden sukces do wyrzucenia. Obok ktoś rzuca jedną kostką. Zgadnijcie, jaki będzie wynik.
Przypadkowe nawiedzenie
Gra ma specyficzny podział rozgrywki. Najpierw eksplorujemy domostwo, wzmacniamy nasze postacie i szukamy potrzebnego mniej lub bardziej sprzętu, a następnie przystępujemy do nawiedzenia. Tutaj muszę od razu dodać, że taka dynamika nie każdemu może dopasować. Jeżeli wolicie gry bardziej liniowe, w których wiecie od początku do końca, jak wygląda partia, to nie znajdziecie tego w Betrayalu. Warto też wspomnieć, że po nawiedzeniu gra może być dość różnorodna. Możemy grać bez zdrajcy, z jednym zdrajcą, ale może się też okazać, że gramy deathmatch i prawdziwe każdy dla każdego. To bardzo ciekawe podejście i sprawia, że każda partia może być unikatowa i na swój sposób ciekawa. Z drugiej strony ja osobiście nie lubię ukrytego zdrajcy, więc takie scenariusze niekoniecznie do mnie trafiały, ale to tylko osobiste preferencje. Betrayal to gra podszyta emocjami i dzięki poczuciu niespodziewanego z każdą minutą wkręca w rozgrywkę jeszcze bardziej.
Bombowym twistem w grze Betrayal jest różnorodność scenariuszy. Nie będę tu spoilerował, na co trafiłem do tej pory, ale liczba rozwiązań przygotowanych przez twórców jest powalająca. Gra oferuje około pięćdziesięciu unikalnych scenariuszy wywoływanych w zasadzie losowo. Mierzymy się z zombi, zaklętymi kotami, zdrajcami czy zupełnie odjechanymi rzeczami, które tworzą niesamowite opowieści.
Grupą czy trójką?
Betrayal at House on the Hill to gra przeznaczona dla maksymalnie sześciu graczy, a minimum musimy zebrać ich trójkę przy jednym stole. Z tymi trójkami zawsze są problemy, i to jest jakaś zaklęta liczba w grach planszowych. Większość gier działa już od dwóch, więc spokojnie gramy w domowym zaciszu. Duże składy też są problemem i najczęściej mamy taką czwórkę zapaleńców do gier wszelakich. Betrayal at House on the Hill zaczyna dobrze działać od tych czterech osób, by wskoczyć na jeszcze poziom przy pełnym składzie. Im więcej rozmów i patrzenia na siebie podejrzliwie podczas rozgrywki płynnie, przechodząc w czas po nawiedzeniu i dyskusje w stylu „jak wygrać”, tym rozgrywka jest zdecydowanie ciekawsza i intensywniejsza. Ogólnie spotkałem się z różnym przyjęciem Betrayal at House on the Hill – od spojrzeń pełnych politowania do autentycznego zachwytu. Gra na pewno nie trafi w każde gusta – tu potrzeba spojrzenia przez palce i osoby, która nie preferuje tylko i wyłącznie gier w stylu euro.
Brzydko i cienko!
Jako że Betrayal at House on the Hill jest grą utrzymaną w klimatach grozy i horroru ktoś za bardzo do serca wziął sobie te słowa i wydał grę delikatnie mówiąc słabą jakościowo. Większość rozgrywki opiera się na kafelkach, które są cieniutkie i wyginają się na wszystkie strony. Po pierwszym wypstrykaniu gry z wypraski elementy wyglądały jak po kilku ostrych partiach. Insert, który powinien pomieścić wszystkie elementy też jest delikatnie mówiąc kiepski i nie daje rady. Gra kosztuje około dwieście złotych, a lepiej są wydawane dużo tańsze i mniejsze tytuły.
Na zakończenie
Betrayal at House on the Hill to gra, która nie mieści się w jakiejś szufladce wyznaczonej przez gatunek gier. Tę grę się kocha lub nienawidzi przez losowość i frustrację podczas rozgrywki, ale potrafi też dać niesamowicie dziwne i przyjemne partie. Ogromnym plusem jest mnogość scenariuszy i poczucie niespodziewanego – siadając do stołu nie wiemy, czy dziś będziemy zdrajcą, czy zapolujemy na innego gracza. Nad wszystkim unosi się przerysowany klimat horrorów klasy B – są zombiaki, dziwne duchy czy psy zwiastujące złe omeny. Dla osób stawiających klimat nad mechaniczne rozwiązania oraz zwyczajnie chcących poczuć przygodę na planszy razem z grupką znajomych – koniecznie sprawdźcie. Chociaż wykonanie nie powala i samo aspiruje do horroru, to rozgrywka powinna wam to wynagrodzić.
[WSPÓŁPRACA REKLAMOWA] Dziękujemy wydawnictwu Rebel za przesłanie gry do recenzji. Nie miało to wpływu na zawarte tu opinie.
Brak komentarzy