Bielmo to nowy film na Netflixie, który właśnie obejrzeliśmy. Czy dziewiętnastowieczny kryminał może okazać się sukcesem?
Bielmo to całkiem długa, bo ponad dwugodzinna opowieść o detektywie oraz jego młodym pomocniku, dobranym trochę z przypadku. Akcja rozgrywa się w 1830 roku, kiedy to emerytowany detektyw Augustus Landor zostaje poproszony przez wojsko o zbadanie śmierci i podejrzanych okoliczności z nią związanych w Akademii Wojskowej Stanów Zjednoczonych. Główną rolę w filmie Bielmo odgrywa Christian Bale, a obok niego, w postać młodego Edgara Alana Poe, wciela się Harry Melling, znany między innymi z roli w Gambicie Królowej.
Landor niechętnie przybywa do Akademii, jednak od razu rozpoczyna śledztwo. Bada ciało denata, rozmawia ze studentami szkoły, próbuje bliżej poznać ofiarę i jej życie przed śmiercią. Same okoliczności śmierci są dość nietypowe, ponieważ Leroy Fry popełnił samobójstwo a następnie, już w prosektorium, z jego klatki piersiowej wycięto i skradziono serce. W dochodzenie wplątuje się młody uczeń Akademii, początkujący poeta, Edgar Allan Poe – i ta kwestia właśnie przyciągnęła mnie do filmu. Spodziewałam się klimatu, jaki Poe tworzył w swojej twórczości i poniekąd dostałam, to czego chciałam, bo film stara się utrzymać nastrój tajemniczości i nadchodzącej klęski. Landor i Poe tworzą zgrany duet, powoli analizując kolejne poszlaki i badając następne śmierci.
W międzyczasie Poe zakochuje się w ciężko chorej córce doktora a Landor zwierza się z tęsknoty po śmieci żony i ucieczce córki. Nawiązuje się pomiędzy nimi nić przyjaźni, która zostanie nadszarpnięta przez śledztwo. Kolejne zbrodnie także skutkują wycięciem serca, tym samym trop okultystycznych rytuałów zostaje potwierdzony. Podczas proszonego obiadku w domu rodziny doktora, Landorowi udaje się przeszukać dom, a Poe zostaje w towarzystwie ukochanej Lei. Kiedy jeden odnajduje w sercu miłość, drugi dowody powiązane ze zbrodniami (celowo miało to zabrzmieć tak prawie poetycko). Zanim się obejrzymy i powiążemy jedno z drugim, młody poeta budzi się związany sznurami w trakcie rytuału, który odprawia jego ukochana, jej brat i ich matka. Okazuje się bowiem, że złożenie ofiary z serc ma zapewnić nieśmiertelność, co w aktualnej sytuacji Lei byłoby aktualnie pożądane. Rodzina doktora Marquisa świadomie pozbawiała ofiary z serc, poświęcając niewinnych mężczyzn dla swojej siostry i córki. W ostatniej chwili Landorowi udaje się uratować przyjaciela, jednak pozostali giną w pożarze.
Śledztwo zostaje zakończone, winni zostają wskazani. W tym miejscu widz czuje się z siebie zadowolony, bo rozwiązał zagadkę poprawnie… BŁĄD. Czeka nas jeden z bardziej ekscytujących plot twistów, jaki widziałam od dawna. Nie chcę zdradzać jego treści i głęboko zachęcam czytelników do samodzielnego seansu.
Osoba, która wybrała Harrego Mellinga do roli Edgara Alana Poe trafiła w sedno. Mam nadzieję, że nie tylko ja dostrzegam podobieństwo pomiędzy panami. Zarówno Melling, jak i Christian Bale odegrali fenomenalne role, pełne emocji i widać było, że doskonale czują swoje postacie. Aktorzy ładnie komplementowali się na ekranie i mogę się tylko domyślać, że dobrze się im współpracowało na planie filmowym. Od razu spodobało mi się też to małe podejrzenie skierowane ku doktorowi Marquisowi i jego rodzinie. Bił od nich taki specyficzny vibe, jakby wszyscy coś lub kogoś ukrywali. Fajnie, że moja intuicja nie zawiodła mnie i miałam rację, co do osób winnych – przynajmniej pewnych czynów, bo zwrot akcji kompletnie mnie zaskoczył.
Bielmo to owiany tajemnicą film kryminalny, który zachęca widza do rozwiązania zagadki. Ja jestem fanką takiego rodzaju kina, jednak mój małżonek już mniej i wydaje mi się, że trochę się nudził. Fakt jest taki, że film jest nieco powolny i trzeba być fanem tego klimatu. Nie wszyscy muszą być fanami zamglonych, zadymionych pejzaży i wolnej jak żółw akcji, co doskonale rozumiem. Sam film bywał też momentami dość śmieszny, bo Poe często komentował aktualną sytuację ciętą, dziewiętnastowieczną, ripostą – szkoda tylko, że średnio przetłumaczoną w napisach. Sam język z 1830 roku także był – ale chyba wyłącznie dla mnie – miłym urozmaiceniem. Jak mówiłam, ten klimat trzeba po prostu lubić.
Film Bielmo zapewnił mi dwie miło spędzone godziny. Jest dość wolny, nie ma wartkiej akcji, aczkolwiek momentami może zaskoczyć niespodziewanym plot twistem i zburzyć wszelkie koncepcje, jakie widz ułożył w głowie w trakcie seansu. Co ma zatem pozytywnego? Przedstawia intrygującą historię owianą tajemnicą a w roli głównej umiejscowiono jednego z najlepszych pisarzy w historii. Jak dla mnie super, ale wiem, że nie dla wszystkich. Warto dać mu szansę, nawet jeśli nie jest się fanem tego rodzaju kina.
Zobacz też: Styczniowe premiery na Netflixie, HBO MAX i Disney+
Pełen zwiastun: w LINKU
Co to za recenzja zdradzająca 3/4 filmu. Nawet jeśli pewnych rzeczy można się domyślić w trakcie oglądania filmu to samozwańczemu nawet recenzentowi nie wypada opisywać 3/4 filmu.
Według mnie „nie wypada” śmiać się na pogrzebie, nie opisać film w recenzji.
Pozdrawiam 😉
Taka recenzja, jaką chciała autorka, jak czytasz recenzje czegokolwiek w sieci i boisz się spoilerów to zostaje jedynie „film był fajny” albo „film był chujowy”. Niektórzy debile i ludwiki potrafią się przyjebać nawet o powiedzenie, że w Warcrafcie są orki. Więc zaparz teraz herbatę i zastanów się co z tobą nie tak.