Podsumowanie
Mecha w anime to klasyka, jak słabe zakończenia w filmach Hollywood. Wszyscy do tego przywykliśmy, nie każdemu się to podoba, ale i tak wszyscy oglądamy kolejne produkcje tworzone przez najlepsze wytwórnie lub po prostu wpadające nam w gust.
Akurat ja gatunek Mecha bardzo lubię i nie ominąłem chyba żadnego dobrego anime z tym tematem. Kiedyś napiszę na ten temat wpis z ulubionymi przeze mnie pozycjami z robotami w roli głównej. Darling in the Franxx to niestety nietypowe mecha, gdzie duże roboty schodzą troszkę na drugi plan. Mimo to jednak, bawiłem się przy nim wyśmienicie. Chociaż parę rzeczy bardzo mi się nie spodobało.
Darling in the Franxx – Trochę historii i Deja Vu
Fabuła gry dzieje się w dalekiej przyszłości, gdzie ludzkość na skraju wymarcia prowadzi wojnę o przetrwanie z olbrzymimi potworami wychodzącymi z głębi ziemi. Jedyne co broni ludzkość przed strasznymi potworami, to dzieciaki sterujące olbrzymimi maszynami – które nazywają się właśnie Franxx. Robią to w parach, przy bardzo idiotycznej pozycji. Kombinezon do sterowania Franxxem dziewczyn posiada przy tyłku dwa drążki sterujące. Dodajcie sobie dwa + dwa i już macie przed oczyma wyobraźni jak wygląda kokpit maszyny. Ten idiotyczny sposób sterowania mechem to najgorszy i najbardziej żałosny element całego anime. Zostawmy go bez komentarza, bo cała reszta, zwłaszcza historia (bo kreska mi się nie podoba) jest bardzo dobra.
Nie będę zdradzać fabuły. Powiem tylko tyle, że na początku zaczyna się bardzo niewinnie i pierwsze odcinki mogą wydawać się nudne. Warto jednak przetrwać, bo anime zyskuje z czasem, sam byłem zaskoczony i chciałem je porzucić po pierwszych dwóch odcinkach. Dobrze że tego nie zrobiłem, bo bardzo szybko okazało się, że historia pokazana w Darling in the Franxx jest dużo głębsza i bardziej rozbudowana niż nam się zdaje. Wiele tutaj tajemnic – dlaczego ludzkość została doprowadzona do takiego stanu, dlaczego dorośli żyją w apatii i dlaczego do pilotowania Franxxa potrzeba dwóch dzieciaków przeciwnej płci.
Odczucie Deja Vu towarzyszyło mi od pierwszych odcinków tego anime. Widać wyraźnie, że twórcy inspirowali się klasycznym Evangelionem oraz trochę nowszym Aquarionem, gdzie także grupa dzieciaków sterowała olbrzymim robotem. Oba anime to także bardzo subtelne postapo, gdzie to właśnie piloci olbrzymich maszyn (często nawet nie osiągnąwszy pełnoletności), są ostatnią nadzieją ludzkości.
Dobry wzór
Czy to źle, że Darling in the Franxx czerpał garściami ze starych pierwowzorów? Wcale nie. Widać wyraźną inspirację dziełami o których wspominałem, ale całość tworzy bardzo unikalny tytuł z bardzo niepowtarzalną fabułą. Problem jednak który mnie męczył, to zbyt duży nacisk na związek dwójki głównych bohaterów. Kiedy na początku, był on raczej z boku, twórcy w trakcie rozwoju fabuły animy zmienili to i nagle okazało się że to związek dwójki bohaterów jest najważniejszy.
Oberwało się nawet mechom, bo im dalej w las, tym mniej było walki i olbrzymich robotów. Od połowy anime skupiło się praktycznie tylko na fabule, totalnie olewając temat pojedynków Franxxów między Kyōryū, czyli wcześniej wspomnianymi potworami. Potem jednak wszystko wróciło na stare tory i końcówka była obfita w bardzo fajne sceny walk.
Z dwójki głównych bohaterów jedna połówka błyszczała, a druga była bardzo irytująca. Zero Two, czyli jedna z głównych bohaterek posiada rogi oraz steruje najbardziej nowoczesną maszyną wśród Franxxów. Szybko przywiązuje się do drugiego bohatera – Hiro i zaczyna go nazywać swoim Darling (tytułowe Darling in the Franxx). Szkoda tylko, że Hiro to taka mokra siksa która ciągle narzeka, jest jemu źle, marudzi i beczy bez powodu. Gorzej niż kobieta w ciąży, poważnie. Tak bardzo mnie wkurzała postać Hiro, że czasami miałem nadzieję że twórcy w drodze łaski uśmiercą go w którymś z epickich pojedynków.
Niestety, tak się nie stało i Hiro czeka tylko niekoniecznie szczęśliwe zakończenie na koniec anime. Wniosek jest prosty – jeżeli chcesz zdobyć kobietę swoich marzeń, bądź kobietą. Brak mi słów.
Podsumowanie
Jak już wspomniałem na początku, anime wciągnęło mnie bardzo mocno i dobrze się bawiłem oglądając jego całość. Niestety mecha szybko zeszło na dalszy plan. Dobrze, że Darling in the Franxx nadrabiało fabułą która była naprawdę ciekawa i wciągająca. Główni bohaterowie spisali się tylko (albo aż?) w 50% i niestety jest to chyba standard w nowych anime gdzie chłopak to głupia płacząca siksa która tak bardzo irytuje swoją beznadziejnością. Oglądam obecnie także Beatless i mimo że anime jest świetne, to główny bohater ma podobne cechy co Hiro z Darling in the Franxx. Szkoda, może Japończycy lubią takie archetypy postaci?
Czas na obronę głównego bohatera.
Pierwsze zaczęłabym od tego, że podczas pierwszych odcinków przeżywa coś na kształt depresji i nie ma się czego dziwić. Został stworzony w jednym celu i nie może go spełnić, czyli jego istnienie nie ma sensu. Dodatkowo było zasugerowane, że słabsze dzieci znikały bez słowa. Dodajmy do tego, że był specjalnie traktowany (i o ile się nie mylę, były robione na nim dodatkowe eksperymenty) i to stworzyło gigantyczny ciężar oczekiwań, który zmiażdżył go. Po drugie, jak reszta dzieci mieszkał w izolowanym perfekcyjnym świecie bez żadnych modeli lub większego wsparcia. Praktycznie żył bez większych problemów, a bez problemów nie uczymy się jak radzić sobie z życiem. Nie miał jak stwardnieć i nie miał kogoś kto nauczyłby go być twardym.
Wybacz ale ewidentnie nie rozumiesz sensu tego anime. Jeżeli chodzi o pojedynki itd. to były tylko całkiem przyjemne sceny. Najlepsze jednak były relacje głównych bohaterów czyli Hiro i Zero Two. Na początku faktycznie Hiro był nie najciekawszy ale dzięki Zero Two zaczęło mu zależeć. To nie była jego wina że stracił pamięć… Ale to tylko moje zdanie.